Inter podchodził do tego meczu z siedmioma kolejnymi zwycięstwami na koncie. W weekend wygrał Derby della Madonnina. W Champions League ograł zarówno Tottenham jak i PSV, w obu przypadkach pokazując charakter, odrabiając straty. Barca tymczasem podejmowała Nerazzurri bez Messiego. Oczywiście, że Camp Nou to nie jest najgościnniejszy teren, ale wydawało się, że Inter ma szansę pokazać coś więcej.
Nie pokazał. Zebrał bardzo przewidywalną lekcję stylu.
Pierwszą połowę Włosi zupełnie przespali. Aż się prosiło, by w tym meczu sprawdzić poważnie jak bardzo Barca zazwyczaj polega na Messim, nie tylko w ofensywie, ale też w rozegraniu. Oczekiwaliśmy, że rzucą siły do ataku. Spróbują docisnąć Blaugranę do lin. Tymczasem Inter był zagubiony i niemal całkowicie pozbawiony pewności siebie, z wyłączeniem może Perisicia i Icardiego, którzy przeprowadzili bodaj jedyną naprawdę groźną akcję. Poza tym atakował małą liczbą zawodników, irytował niecelnymi strzałami, a w kluczowych momentach podejmował złe decyzje. Śmierdziało pokaraniem nieporadnego przeciwnika przez Barcę i tak też się stało, zresztą w wymowny sposób: Rafinha wysoko odbiera piłkę, odgrywa do Suareza, za chwilę sam strzela po sprytnej wrzutce. Zaorana w jednej akcji pomoc i obrona, bo przecież obaj stoperzy Interu w dziecinny sposób dali się wyprzedzić. 1:0 i tak było najmniejszym wymiarem kary.
Dopiero po zmianie stron zobaczyliśmy przebłyski meczu, na jaki liczyliśmy. Inter ruszył bez kompleksów, od pierwszej minuty meldując się na połowie Barcelony. Powiedzieć, że wyszli wysoko, to nic nie powiedzieć; raz odebrali piłkę nawet w polu karnym Ter Stegena. Dobrą zmianę dał Politano, który raz popisał się kąśliwym centrostrzałem. Nerazzurri bawili się nieźle przez kwadrans, a potem Suarez dał sygnał bramkową sytuacją, żeby kończyć zabawę. Tak naprawdę mecz powinien zabić Lenglet, który po wielbłądzie Asamoaha miał obowiązek z bliska trafić do siatki, ale snajperem nie jest i chyba nie będzie. Spalletti miał jaja, wpuścił Lautaro Martineza, chciał gonić wynik, ale impulsu drużynie to nie dało. Coraz lepiej Barca wyglądała w środku, gdzie niepodzielnie dyrygował pomocą Arthur, a gospodarze kreowali kolejne sytuacje. Kto wie, może tylko położenie się za murem sprawiło, że cwaniacki rzut wolny Suareza nie trafił do siatki. Handanović nie miał wsparcia: jak obronił z bliska uderzenie Suareza, tak za chwilę musiał się martwić dobitką Coutinho. Gol Alby był naturalną konsekwencją zdecydowanej przewagi, przerywanej tylko niegroźnymi kontrami – nawet jak w końcówce Inter wyszedł 4 na 3, zakończyło się zaledwie szczurem posłanym przez Martineza.
Inter pokazał, że ma w składzie zawodników, na których można budować mocny, europejskiej klasy zespół. Sam jednak przekonał się zarazem, jak wiele brakuje mu do topu, bo kilka ogniw na tym poziomie nie dojeżdża. Barca? Może będzie mieć problem bez Messiego. Ale nie z zespołami poziomu Nerazzurri.
FC Barcelona – Inter Mediolan 2:0
Rafinha 32, Alba 83
Fot. NewsPix