Kibicowski protest na Cracovii, choć ostatnio zrobiło się o nim trochę cicho, trwa w najlepsze. Fani „Pasów” ze stowarzyszenia „Cracovia to My” zaczynając od spotkania z Wisłą Płock, podczas meczów na własnym stadionie jasno dają do zrozumienia, co sądzą o obecnym zarządzie klubu. Nie mają najmniejszego zamiaru ustępować i – jak deklarują – są przygotowani na lata walki. Ich celem, wbrew wcześniejszym zapewnieniom właściciela klubu, Janusza Filipiaka, nie jest jednak ani przejęcie Cracovii, ani nawet wprowadzenie do władz „swojego” człowieka. O co zatem walczą fani najstarszego klubu w Polsce? Dlaczego nie zgadzają się, by utożsamiać ich z „kibolami’? Czemu uważają, że Cracovia się zwija i nie jest poważnym klubem oraz kiedy czuli się skompromitowani i upokorzeni? Odpowiedzi na te i inne pytania udzielili w obszernej rozmowie z Weszło.
Zacznijmy od profesora Filipiaka, który dla Cracovii jest postacią kluczową, jeśli chodzi o funkcjonowanie klubu i zarządzanie nim. Wy z tym zarządzaniem macie spory problem.
Grzegorz, architekt, 36 lat stażu na Cracovii: Owszem, i nie ukrywamy tego.
Podkreślacie jednak, że waszym celem nie jest – mówiąc wprost – wygonienie Janusza Filipiaka z Cracovii.
G: Pan profesor, w krótkim odstępie czasu od sytuacji, która zaistniała u naszej sąsiadki zza Błoń udzielił wywiadu i bardzo sprytnie przedstawił w nim nasz niewinny jak na razie protest. Podciągnął go pod próbę przejęcia wpływów i władzy w klubie. To absolutny nonsens.
Sytuacja u sąsiadki wyglądała tak, że po wycofaniu się pana Cupiała nastąpiła tam organizacyjna pustka. Tymczasem u nas jest właściciel, który posiada ponad 60% akcji, jest miasto, drugi, mniejszościowy, udziałowiec. Z tego, co nam wiadomo właściciele nie zamierzają się pozbywać swojej własności, więc w jaki sposób kibice albo – jak woli pan profesor – kibole, mieliby ją przejąć? Nikt nie ma takiego celu z najprostszej przyczyny – z powodu sytuacji prawnej jest to niemożliwe. Profesor Filipiak może się więc pozbyć Cracovii tylko na zasadzie sprzedaży, ale nie zamierza tego robić, a kupców póki co też nie widać. Łączenie tych dwóch tematów jest więc absurdalne i miało na celu wyłącznie przykrycie tego, co napisaliśmy w naszej skromnej ulotce.
Tomasz, urzędnik, 37 lat stażu na Cracovii: Pan profesor w bardzo prosty sposób chciał nas utożsamić z drugą stroną (z Wisłą Kraków – red.), gdzie kibice ze stowarzyszenia rzeczywiście rządzą. My z kolei nie mamy ani ambicji, ani zamiaru by zrobić coś takiego.
Łatwo jednak wyjść z założenia, że po prostu stawiacie żądania i wymagacie, by profesor Filipiak je spełnił. To dość bezpośrednia próba sprawowania władzy.
T: A jakie są nasze żądania?
Chociażby takie, że domagacie się, aby z zarządu klubu zniknęły poszczególne osoby.
T: Nam przede wszystkim zależy na tym, aby Cracovia odniosła sukces sportowy. Przez ostatnie piętnaście lat w klubie nieustannie dochodziło do wymiany trenerów, zawodników i zatrudniania na chwilę dyrektorów sportowych. Naszym największym sukcesem było czwarte miejsce – do czego odniósł się też redaktor Stanowski w swoim felietonie – a w zarządzie cały czas jest pan Jakub Tabisz, który w sporcie po prostu się nie sprawdza. W finansach może, ale w sporcie nie.
On jednak przynajmniej faktycznie jest w klubie, bo pan profesor, jak sam mówi w wywiadach, w Polsce spędza trzy miesiące. Choć oczywiście może też wydawać polecenia telefonicznie lub mailowo.
Pan Tabisz podpadł tylko tym, że nie daje rady sportowo czy były jeszcze jakieś inne kwestie?
G: Oczywiście, że nie tylko sportowo, ale kibice są zainteresowani przede wszystkim wynikiem sportowym. Pan próbuje nam imputować, że my jako kibice nie mamy prawa domagać się od profesora czegokolwiek. Ale kibic to klient. My przychodzimy, płacimy za bilety i chcemy, żeby to widowisko, które jest nam serwowane, nam odpowiadało.
To jest tak, jakby poszedł pan do restauracji i tam obsługiwałby pana nieuprzejmy, niekompetentny kelner. Co pan robi? Ano idzie pan do właściciela i zwraca mu uwagę, że zatrudnia niewłaściwego pracownika. Czy w ten sposób próbuje pan przejąć władzę w restauracji? Nie. Pan w ten sposób wyraża niezadowolenie z pracy kelnera. I my też wyrażamy takie niezadowolenie.
Ale jeśli w restauracji nie jestem zadowolony z pracy kelnera, to niekoniecznie domagam się, aby został zwolniony. Z kolei dla was satysfakcjonującym rozwiązaniem byłoby, żeby pan Tabisz zniknął z klubu.
G: Sprawy nie można ujmować w ten sposób, że dla nas jedynym celem jest pozbycie się pana Tabisza. To jest sprawa zupełnie wtórna. Proszę mi wierzyć, że kibice Cracovii przez ostatnie piętnaście lat wykazali się naprawdę anielską cierpliwością. Kluczowe jest to, że w tym okresie nie zdołaliśmy zdobyć żadnego medalu, a ta sztuka udała się klubom o wiele biedniejszym, wręcz bankrutującym.
Pan Stanowski pisze – jak my to nazywamy – z pozycji „warszawki”, że co my w ogóle chcemy, skoro Cracovia jest stabilna. Proszę jednak zapytać kibiców Legii lub Lecha, może Jagiellonii, czy oni byliby zadowoleni z tych dwóch czwartych miejsc w ciągu piętnastu lat. My jesteśmy klubem ze studwunastoletnią tradycją, najstarszym istniejącym klubem piłkarskim w Polsce, i nasi kibice, poprzez rodziców i dziadków, noszą pamięć dawnych sukcesów.
Naprawdę nie widzimy powodu, żeby przez piętnaście lat, przy tych pieniądzach, które zostały zainwestowane, nie tyle nie osiągać sukcesów, co notorycznie odbijać się od ściany do ściany. U nas nie ma jakiejś jasno obranej drogi, jakiegoś stałego postępu. Gdyby to było, gdyby kibice widzieli, że wszystko zmierza w dobrą stronę, to też by pewnie wytrzymali. Brakuje jednak wyraźnego trendu, który pokazywałby, że w Cracovii jest coraz lepiej. Wprost przeciwnie, jest coraz gorzej, co obrazują twarde dane.
Na przykład?
T: Możemy na początek przytoczyć fragment tekstu z wypowiedziami profesora sprzed mniej więcej siedmiu lat.
Wiosną Filipiak zarządzał kryzysem w Cracovii. Teraz ma plany. Chciałby, aby Cracovia zagrała w europejskich pucharach, więc przebudowuje skład drużyny, kupuje zawodników. W Krakowie zagra Andrzej Niedzielan. W Cracovii zagraliby być może inni znani piłkarze z czołowych europejskich lig, ale Polska nie jest atrakcyjną „miejscówką. (Profesor z milionami, „Dziennik Polski”, 15 lipca 2011)
Te plany i przebudowa drużyny skończyły się tym, że w następnym sezonie spadliśmy z ligi. A mieliśmy grać w europejskich pucharach…
G: U nas co roku jest przebudowa. Co roku profesor udziela kwiecistych wywiadów, w czym jest arcymistrzem, i opowiada w nich o Lidze Europy, Lidze Mistrzów i tak dalej, a cały czas dzieje się to samo. Sprowadzamy coraz więcej i w dodatku coraz słabszych zawodników i osiągamy coraz gorsze wyniki.
T: Przytoczę jeszcze jeden fragment, z sezonu, po którym awansowaliśmy do europejskich pucharów.
– Powiedzieć mogę tyle, że my mamy w tej chwili inną strategię budowy drużyny. Tam co chwilę są przetasowania, inna talia kart do gry. My doszliśmy do momentu, w którym nasza drużyna jest dobra i teraz co roku będziemy ją chcieli ulepszać i uszlachetniać. Spokojnie, żeby w tym była jakaś logika. W Warszawie tego nie widzę.
(Janusz Filipiak: Prezes Boniek to facet, z którym warto się spierać i kłócić, „Dziennik Polski” 20 maja 2016)
Sezon później zespół objął Michał Probierz i wymienił ponad dwudziestu zawodników.
G: Nasze wzmocnienia przed tymi meczami w Lidze Europy wyglądały tak, że pozbyliśmy się Kapustki.
T: Szczepaniak, który miał być wzmocnieniem, musiał poczekać do 30 czerwca, aby mógł przejść za darmo. Wtedy byliśmy już po jednym meczu eliminacyjnym.
Czyli mimo wszystko Filipiak też wam się nie podoba i daliście temu wyraz w trakcie meczu z Wiślą Płock. Skoro przedstawiliście koszulkę Cracovii z przekreślonym logo Comarchu, to odbiór może być tylko jeden – nie chcemy Filipiaka w w klubie.
T: To bardzo duże uproszczenie. Ta oprawa to wyraz naszej niemocy i protestu przeciwko polityce firmy Comarch.
G: Nasz protest nie ma więc doprowadzić do wyrzucenia właściciela, ale do zmuszenia go, by poważnie podchodził do Cracovii. Tu dochodzimy zresztą do bardzo ważnej kwestii, o której środowisko i opinia publiczna prawdopodobnie nie wie. Otóż Cracovia tylko pozornie jest klubem sportowym. W rzeczywistości jest przedsiębiorstwem, które – jak każde przedsiębiorstwo – ma na celu zarabianie pieniędzy. To oczywiście nie jest prostą sprawą, ale profesor Filipiak jest w tej dziedzinie innowatorem i z roku na rok wychodzi mu to coraz lepiej. Od dawna zapowiadał zresztą, że dąży do tego, by Cracovia była klubem samobilansującym się. W zasadzie to chyba już osiągnął swój cel.
W Cracovii sport traktowany jest jako zło konieczne. Jako element, który służy zarabianiu pieniędzy. Wynik sportowy jest całkowicie nieistotny, ale o tym dziennikarze starają się nie wiedzieć. Pan Stanowski w swoim felietonie wyraźnie pokazuje, że nie wie, jak Cracovia wygląda od środka. To jest PRZEDSIĘBIORSTWO! I nam, kibicom, to się nie podoba, bo my nie przychodzimy oglądać raportów firm doradczych i rosnących słupków, tylko bramki i zwycięstwa. Krótko mówiąc, przychodzimy po emocje. Ale u nas tego wszystkiego nie ma.
Profesor Filipiak nie rozumie na czym polega piłkarski biznes?
G: Profesor Filipiak doskonale rozumie na czym polega piłkarski biznes, ale ma po prostu inne cele. On nie przyszedł tutaj, żeby wygrywać.
Chce zarabiać na Cracovii?
G: Być może docelowo tak, ale ogólnie traktuje Cracovię – jak my to nazywamy – jako pompkę do swojego ego. To człowiek niezwykle zamożny, obracający się w wysokich kręgach biznesowych. Tam Rolls-Royce nie robi na nikim wrażenia, ale posiadanie klubu piłkarskiego już tak. Po prostu dzięki Cracovii w Dubaju może wjechać na wyższe piętro.
T: Piętro wyżej niż posiadacze Rolls-Royce’a
To chyba trochę gryzie się z tym, że profesorowi nie zależy na wyniku. Posiadanie klubu to jedno, a posiadanie klubu, który święci sukcesy i gra w europejskich pucharach drugie. Dużo większy prestiż.
G: Profesora Filipiaka, jak my to oceniamy, na klub z wynikami po prostu nie stać. Wystarcza mu to, co ma teraz. Proszę wziąć pod uwagę, że on na rozmowach biznesowych nie spotyka się z fanatykami futbolu, tylko z ludźmi, którzy zwykle są od tej dyscypliny oddaleni. Samo posiadanie najstarszego w kraju klubu piłkarskiego w pełni go satysfakcjonuje.
T: Poza tym jeśli w Dubaju czy Szwajcarii rozmawia z kimś na temat polskiej ligi, to nikt specjalnie nie zawraca sobie głowy sytuacją Cracovii w lidze. Przytoczę fragment innej wypowiedzi profesora.
– Kiedy rozmawiam z kimś w Zurychu i żartuję, że może wpadniemy na siebie w Lidze Europy – ha, żartuję (to jest dobre – wtrąca Tomasz) to jest wow, inna rozmowa. (Janusz Filipiak: Chcemy co roku grać w europejskich pucharach, Dziennik Polski”, 20 maja 2016)
Profesor może więc opowiadać, że ma w Polsce klub i „żartować”, że walczy o Ligę Europy, ale z rzeczywistością nie ma to zbyt wiele wspólnego. Za to na pewno wzbudza w ten sposób zainteresowanie.
To właśnie z powodu tych niezbyt wygórowanych ambicji profesor Filipiak cały czas trzyma w klubie pana Tabisza? Na dobrą sprawę, gdyby zależało mu na wynikach, to powiedziałby: „okej, był człowiek, nie sprawdził się, trzeba poszukać kogoś innego”. Tymczasem pan Tabisz jest w klubie cały czas.
G: Bo pan Tabisz znakomicie się sprawdza, ponieważ realizuje politykę profesora Filipiaka, czyli słupki. Chyba nikt w Polsce nie radzi sobie z tym tak dobrze, jak Cracovia. Ale niestety my nie po to przychodzimy na stadion.
T: On jest ekonomistą, ze sportem nie ma nic wspólnego. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że pan Tabisz w pierwszej kolejności wykonuje polecenia profesora.
G: Na Cracovii od wielu lat krąży taka anegdota: Żeby w MKS-ie kupić nowy kartridż do drukarki, to najpierw trzeba napisać maila do Szwajcarii.
T: Profesor potwierdził to zresztą w wywiadzie po meczu z Wisłą Płock mówiąc, że on po to jest prezesem, aby ludzie nie kradli.
Nam chodzi o to, żeby w tym klubie powstał wreszcie pion sportowy z prawdziwego zdarzenia. Profesor od lat się śmieje, że skauci to nie wiadomo jaki wymysł. Ale przecież nie można powiedzieć, że zatrudniam trenera z ambicjami i robię z niego menadżera na wzór angielski i nie dać mu jednocześnie żadnego skauta do pomocy! U nas trener ma laptopa i może jakiś kanał sportowy plus płyty od menadżerów. Nie tak ma wyglądać profesjonalny ekstraklasowy klub z budżetem na poziomie piątego miejsca w lidze.
Obecnie za pion sportowy jednoosobowo odpowiada Michał Probierz?
T: Tak. Trener poświęca nie wiadomo ile czasu na szukanie piłkarzy, a przecież pasowałoby też trenować tę drużynę. Osobną kwestią jest to – zresztą czytałem o tym kiedyś na Weszło i wcale tego nie chwaliliście – że trener najpierw wyszukuje zawodników, później musi uzyskać aprobatę profesora, a na koniec musi iść do pana Tabisza, aby ten wynegocjował kontrakt. Można się potknąć na każdym z tych trzech etapów.
G: MKS najbardziej lubi zresztą darmowe transfery. A tak swoją drogą, proszę zapytać byłych piłkarzy Cracovii – mówimy o ostatnich piętnastu latach – ilu z nich wspomina ten okres z łezką w oku. Proszę zapytać ich o zawarte w kontraktach klauzule poufności, proszę sprawdzić, jak wygląda to w innych klubach. Proszę popytać też, jakie są kary za złamanie tego punktu w umowie.
Czego dotyczą te klauzule?
G: Przekazywania informacji. Ich typy są szczegółowo wymienione w klauzulach, łącznie z cennikiem. Tajemnicą poliszynela jest, że podstawowa stawka za wyniesienie informacji to około pięć tysięcy złotych, ale katalog jest dużo szerszy. Mówiąc kolokwialnie – łatwo pójść z torbami.
T: W przypadku zagranicznych zawodników podstawa to pięć tysięcy euro.
Jako kibice po ostatnim wywiadzie profesora Filipiaka czuliście się oszukani?
T: Może nie oszukani, ale na pewno pomówieni.
Profesor mówi tam, że po przyjściu do Cracovii musiał na wstępie regulować faktury na jakieś kosmiczne kwoty.
T: No tak, aczkolwiek później pod wywiadem pojawiło się oświadczenie, w którym profesor wycofuje się ze swoich słów.
Racja, ale z tego oświadczenia wynika, że Grupa „Sto” jest w porządku, ale inne już niekoniecznie.
G: Ale w Cracovii nie było wtedy innych grup!
T: Był wówczas prezes klubu, który jednocześnie był prezesem Grupy „Sto” i miał pełne wsparcie kibiców, którzy wpłacali jakieś składki. W klubie było wtedy biednie, jednak nawet bez pomocy profesora Filipiaka udało nam się utrzymać w trzeciej lidze. Przed nowym sezonem profesor po raz pierwszy wspomógł Cracovię kwotą 200 tysięcy złotych i inni trenerzy w trzeciej lidze mówili, że mamy u siebie „dream team”. Na pewno było wówczas biednie, ale atmosfera była nieporównywalnie lepsza od obecnej.
G: Dla zobrazowania, jak doskonale rozwijała się Cracovia przy niewielkim budżecie, podam dwa przykłady. Po pierwsze, na meczu z Koroną Kielce, naszym głównym rywalem w walce o awans, było ponad dziesięć tysięcy ludzi. W trzeciej lidze! Po drugie, już w kolejnym sezonie na mecz z Pogonią Szczecin, który transmitował Polsat, przyszło około czternastu tysięcy kibiców. Przed meczem na środku murawy lądował śmigłowiec ze spikerem, a drużyny wchodziły na boisku przy melodii „Carmina Burana”
Tak dawniej wyglądała atmosfera w tym klubie. Niestety, korporacjonizm Janusza Filipiaka całkowicie ją zniszczył.
T: Po wielu sezonach spędzonych w trzeciej lidze w klubie był wielki entuzjazm, gdy pojawił się nowy sponsor, bo jeszcze nie właściciel, byli też wierni kibice. Piętnaście lat później, po okresie stabilizacji i wysokich budżetów, na mecze przychodzi 1/3 tych kibiców, którzy wtedy pojawiali się na stadionie. A przecież duszą klubu są właśnie kibice.
Profesor tego nie rozumie?
T: Chyba nie rozumie, bo o kibicach wypowiada się w najlepszym wypadku średnio. Warto też przypomnieć jedną rzecz. W 2004 roku po awansie do ekstraklasy była huczna feta. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się z prasy, że dotychczasowy prezes został zdegradowany do rangi wiceprezesa. Nowym został profesor Filipiak, który na starcie oświadczył, że w Cracovii nastał czas profesjonalistów, a kibico-działacze są niepotrzebni. Profesjonalistów można bowiem rozliczyć z błędów, wszystko jest czarno na białym, jak ktoś źle pracuje, to można go zwolnić. Wydaje się nam, że po dwóch awansach z rzędu, kiedy prezesem był Paweł Misior, profesor Filipiak uwierzył, że skoro udało się prezesowi wywodzącemu się spośród kibiców osiągnąć sukces sportowy, to gdy on, prezes giganta giełdowego obejmie stery klubu, Cracovia będzie grała w pucharach co sezon. Tymczasem prawda jest taka, że to ci kibice poświęcili się temu klubowi, oddawali swoje pieniądze, tworzyli atmosferę. Kiedy jednak pojawił się nowy właściciel, który w taki sposób potraktował oddanych kibiców, to większość z nas stwierdziła, że w zasadzie może się oddać spokojnemu oglądaniu meczów. Ruch kibicowski w Cracovii zamarł. Nie było stowarzyszeń, które chciałyby współpracować z zarządem.
Myślę, że profesor świadomie odciął się od środowiska kibicowskiego. Kibice chyba po prostu od początku nie byli mu wygodni. Bardziej pasuje mu coś na zasadzie prywatnego folwarku, gdzie nie musi się z nikim liczyć.
G: Profesor nie rozumie kibiców, a w dodatku ma swoje specyficzne postrzeganie świata, na który patrzy przez finansowe okulary. Zawsze podkreśla, że przychody z dnia meczowego są w Cracovii bardzo niskie. Wyliczył to nawet w ostatnim wywiadzie. Jednocześnie nie robi nic, aby przyciągnąć ludzi na stadion. Prezes Filipiak byłby pewnie najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, gdyby kibiców na meczach w ogóle nie było. I mówię to niebezpodstawnie. Kiedyś, gdy stadion Cracovii był zamknięty, na meczu były osoby, które mają wykupione skyboksy. Profesor przy pustym stadionie sam prowadził doping, ktoś zrobił mu zdjęcie i proszę mi wierzyć, że na jego twarzy malowało się niesamowite szczęście. Nic więcej nie było mu potrzebne.
Na derbach też sam prowadził sobie doping.
G: I znakomicie sobie z tym poradził!
Czujecie się skompromitowani tym dopingiem puszczanym z taśmy?
G: Skompromitowany został klub. Dlaczego lepiej było słychać dzieci, które wspierały Wisłę? Bo było ich zdecydowanie więcej! Stowarzyszenie oferowało pomoc przy organizacji derbów, ponieważ posiada wiedzę na temat preferencji w szkołach, ale z klubu poszedł przekaz, że poradzą sobie sami. No i tak sobie poradzili, że puścili doping z taśmy.
Skończyło się tak, że winę na siebie wziął spiker, który odmówił wykonania tego polecenia, a ludzie odpowiedzialni za decyzję nadal są w klubie.
G: Klub zapłaci pięć tysięcy złotych kary i jakoś się to rozejdzie.
Przez te piętnaście lat nie podjęliście żadnej próby współpracy z właścicielem i zarządem?
G: Klub podejmował próby kanalizowania grup kibicowskich, ale były niezwykle nieudolne, prowadzone przez ludzi, którzy całe swoje zawodowe życie spędzili w korporacjach i o piłce nożnej nie mieli większego pojęcia.
Profesor chciał wychować sobie nowych kibiców?
G: Tak to wyglądało, choć to nie była skoordynowana i do końca przemyślana akcja. Podam taki zabawny przykład. Jedną z pierwszych prób wychowania sobie nowych kibiców był pomysł, aby fani Cracovii organizowali się w fan cluby. Nasze środowisko wykreowało sobie taki fan club złożony z przedsiębiorców, urzędników, lekarzy i poszliśmy go zarejestrować. Kiedy powiedzieliśmy, jaką wybraliśmy nazwę, nie ukrywam – całkiem jajcarską, pani, która odpowiadała za rejestrację, typowa kobieta z korporacji, wpadła w oburzenie i powiedziała, że nie możemy się tak nazywać. To było takie zderzenie świata kibicowskiego ze światem korporacyjnym.
Od kilku lat profesor musi jednak z nami współpracować, bo wymogi licencyjne zobowiązują go do tego, by w klubie było stowarzyszenie kibiców. Traktowane jest to jednak jako zło koniecznie.
T: Wypada też wspomnieć o panu Radomirze Szarańcu. Kilka sezonów temu w sytuacji kryzysowej profesor zgodził się powołać wiceprezesa z ramienia kibiców.
G: To jednak nie była próba współpracy z kibicami, ale zarządzanie kryzysem. Pan Tabisz został na jakiś czas schowany w „komórce pod schodami”, a pana Szarańca wystawiono na pierwszy ogień. Później jednak maszyna korporacyjna włączyła swoje tryby i bardzo szybko go zmieliła.
Tamten kryzys miał podłoże kibicowskie czy organizacyjne?
G: Organizacyjne. A Szaraniec został zmielony, bo według pana profesora nie sprawdził się w niczym. My oczywiście nie podzielamy tego zdania, natomiast trwało to krótko i nic dobrego z tego nie wyniknęło. Świat dziennikarski próbuje nam wmówić, że my chcemy wcisnąć do zarządu swojego człowieka, ale my mamy świadomość, że nikt by sobie tam nie poradził. Jak już powiedziałem wcześniej – obecnie Cracovia nie jest klubem piłkarskim, jest przedsiębiorstwem.
To dotyczy również sekcji hokejowej?
T: Hokej ma to szczęście, że profesor Filipiak i wiceprezes Tabisz mówią, że się na nim nie znają. Jest tam jakiś budżet i trener działa właśnie w obrębie tego budżetu. W piłce jest, niestety, nieco inaczej, ale nie ma co tego porównywać do hokeja.
G: W hokeju mamy oczywiście passę sukcesów, ale to wynika ze słabej konkurencji. Wystarczy rzucić na stół dodatkowe dwa miliony złotych i ma się drużynę na mistrzostwo. Jeśli jednak prześledzi się te ostatnie lata, to można zauważyć, że kiedy pojawiał się rywal, który ma wysoki budżet, to profesor wszem i wobec ogłaszał, że on się z koniem kopać nie będzie. No i wtedy zdobywaliśmy brązowy medal albo nie zdobywaliśmy żadnego.
T: Trzy lata temu Polska nieoczekiwanie otrzymała dziką kartę w hokejowej Lidze Mistrzów. Profesorowi ten pomysł bardzo się spodobał, chyba nawet rozmawiał na ten temat ze swoimi znajomymi ze Szwajcarii i zbudował drużynę, która dwa razy z rzędu zagrała w tych rozgrywkach. Jeśli jednak chodzi o występy, to nie były one tak udane, jak tego oczekiwaliśmy. Nie mamy pretensji do zawodników, bo oni dali z siebie wszystko, ale nasz dorobek punktowy w Lidze Mistrzów wynosi okrągłe zero. Niedawno w tych samych rozgrywkach zagrał GKS Tychy i na dzień dobry sięgnął po pierwsze zwycięstwo.
Dobrze jednak, że chociaż hokeiści się starają, bo zdaje się, że do postawy piłkarzy też macie spore zastrzeżenia.
G: Na pewno nie podoba nam się to, co jest, nie w każdym meczu widzimy pełne zaangażowanie, ale mamy też świadomość kto do nas trafia. Jeżeli sprowadza się zawodników, którzy pod koniec okienka transferowego mają panikę w oczach, bo nikt nie chce ich zatrudnić i anonimów z dziwnych lig, to my też nie oczekujemy, że oni nagle odpalą i pociągną tę drużynę. Czasami zdarza się, że w Cracovii pojawią się piłkarze, którzy chcą się wypromować i rzeczywiście prezentują wyższy poziom. No ale piłka nożna jest grą zespołową, więc jeden zawodnik biegający po murawie szybciej od innych nie zrobi wyniku. Mając świadomość, jak wygląda w Cracovii zarządzanie sportem nie spodziewamy się zbyt wiele. Nie można więc mówić, że piłkarze są na celowniku, bo olewają grę czy coś kombinują. Oni są ofiarami systemu.
T: Mogę podać kolejny przykład z wywiadu profesora Filipiaka odnoszący się do ówczesnego trenera Jacka Zielińskiego i piłkarzy, który możemy też przełożyć na atmosferę w klubie. Perspektywa była wówczas taka, że zajęliśmy czwarte miejsce i graliśmy w eliminacjach do Ligi Europy, profesor mówi o tym, jak motywował drużynę.
– Jak poleciałem do Macedonii i powiedziałem zawodnikom, że za awans do fazy grupowej) jest milion złotych premii, to Cetnarski parsknął śmiechem na głos. Co z tymi piłkarzami i takim nastawieniem można zrobić? (Wilkowicz sam na sam, 19.04.2018).
Pan profesor twardo utrzymywał, że na osiem meczów i wszystkich zawodników to duże pieniądze. Sytuacja z Cetnarskim też ponoć nie jest prawdziwa. Mateusz miał powiedzieć wtedy: „Prezesie, nie mamy drużyny na awans”. Cracovia miała wtedy zespół bez wzmocnień, z którego zimą odszedł Rakelss, a Kapustka był schowany, żeby przypadkiem nie doznał kontuzji, bo trzeba było go sprzedać. I ktoś tych zawodników chciał zmotywować milionem złotych. Piłkarze to nie są roboty zaprogramowane na sukces. Oni też myślą, znają sytuację, swój potencjał. Być może teraz wygląda to tak, że grają bez ambicji, ale w naszej ocenie grają po prostu na tyle, na ile mogą. Na pewno nie ma u nich tak silnej więzi z klubem, jaka mogłaby być, ale prawda jest również taka, że u nas nie dba się o atmosferę w szatni.
G: Chodzą słuchy, że mobbing jest w Cracovii dosyć powszechny. W klubie ewidentnie nie ma atmosfery.
Jeśli chodzi natomiast o pieniądze. Owszem, mamy budżet na poziomie piątego miejsca, ale nie ma u nas chęci do pozyskiwania czegoś więcej. Jeżeli chodzi o wyciskanie pieniędzy z rodziców, którzy prowadzą dzieci do piłkarskiego przedszkola, z dzierżawionych sklepów i biur, to takie małe zarabianie funkcjonuje i generuje przychody. Prezes Tabisz ściśle o to dba. Nie ma u nas jednak prób pozyskania sponsora na koszulkę, na nazwę stadionu. Dlaczego? Bo każdy kto daje duże pieniądze chce wiedzieć, jak są one wydawane i mieć coś do powiedzenia w klubie. A na to profesor nie pozwala. W Cracovii panuje absolutne samodzierżawie. W ten sposób mocno się ograniczamy.
Proszę to jednak wyraźnie podkreślić – profesor daje tyle, ile daje, i nikt nie ma o to do niego pretensji. Tyle sobie wyznaczył, więc okej. Dlaczego jednak nie pozwala Cracovii zarabiać? Nasza upadająca sąsiadka na pstryknięcie palcem załatwiła sobie kontrakt na bodaj dwa miliony rocznie. Dlaczego my z naszym potencjałem nie możemy mieć takiej umowy?
U nas po prostu nie prowadzi się takiej polityki. Zamiast tego wiecznie powtarza się, że nie ma sponsorów. To bzdura, bo praktycznie wszyscy mają sponsorów, tylko nie Cracovia. Jak to mówią kibice, na naszym stadionie reklamy Comarchu przeplatają się z reklamami Comarchu.
Od razu nasuwają się dwa pytania – czy nigdy nie próbowano jakoś ożywić marketingu i czy był ktoś, kto ewentualnie chciał sponsorować Cracovię, ale został odesłany z kwitkiem?
T: Możemy to powiedzieć tylko na zasadzie zasłyszanych informacji, a te pojawiają się praktycznie co sezon. Mówiło się chociażby o tym, że zanim Termalika awansowała do ekstraklasy, to właściciel Bruk-Betu chciał sponsorować Cracovię.
Profesora najwyraźniej łechta to samodzierżawie.
G: Zdecydowanie. Cracovia to absolutne samodzierżawie, a kibice tylko w tym przeszkadzają.
T: Chcemy też zwrócić uwagę, że po meczu z Wisłą Płock, gdy profesor Filipiak został wzięty w obronę, w prasie pojawiły się sformułowania, że „daje na Cracovię”. Tak jakby był niemal filantropem. Tymczasem prawda jest taka, że pan profesor traktuje Cracovię jak słup reklamowy. Jak już powiedzieliśmy, na koszulkach czy na stadionie pojawia się głównie logo Comarchu, a przecież miejsca reklamowe są odpowiednio wycenianie. Nie jest więc tak, że pan profesor tylko bezinteresownie łoży na klub. W zamian dostaje to, że na każdym zdjęciu, filmie czy w raporcie dotyczącym ekstraklasy pojawia się logo jego firmy.
Druga rzecz – Cracovia, gdy wchodził do niej profesor, posiadała w swoich aktywach osiem hektarów gruntów w centrum miasta. Dlatego profesora nie można traktować jako filantropa. To sprawny i bardzo bezwzględny biznesmen.
Pan Filipiak ma jakieś plany w związku z tymi terenami?
T: Na alei 3 Maja, przy Cichym Kąciku powstaje kompleks hotelowo-rekreacyjno treningowy. To całkowicie komercyjny obiekt, który medialnie przedstawia się tak, że wzmocni Cracovię.
A nie wzmocni?
G: No właśnie czekamy na to, ale doświadczenie mówi nam, że te wszystkie biznesowe działania wokół klubu mają na celu wyłącznie zmniejszenie wpłat z Comarchu.
T: Ja bym to rozpatrywał trochę inaczej, bo profesor, wchodząc do Cracovii, zapowiadał, że ma budżet na reklamy. Czy wykupi je w radiu, czy w telewizji, czy na Cracovii, to wszystko jedno. Pięć-sześć milionów złotych spokojnie może z tego budżetu reklamowego wyciągnąć.
G: Nie kategoryzuję tego, ale chcę zwrócić uwagę na to, że wcześniejsze działania biznesowe – choćby sprzedanie Klicha, Kapustki czy Piątka – przyniosły pieniądze, ale nie wiadomo, co się z nimi stało, bo w inwestycjach ich nie widać. Cracovia, o czym pisze też pan Stanowski, jest postrzegana jako solidny, poważny klub. A w tym poważnym klubie od dwóch sezonów nikt nie umył krzesełek i nie wyczyścił reklam LED-owych. W tym poważnym klubie nie ma pieniędzy na wodę dla juniorów, gdy jadą na mecz wyjazdowy. W tym poważnym klubie rodzice płacą za stroje swoich dzieci i następnie na te stroje czekają miesiącami. Takich drobnych patologii, gównianych oszczędności jest więcej. Chcielibyśmy aby Cracovia była poważnym klubem, ale na razie dużo do tego brakuje.
U nas, gdy idzie się na mecz, jest po prostu nudno. Z głośników od lat leci ta sama muzyka, pewnie dlatego, żeby nie płacić tantiem. Klub nie organizuje akcji marketingowych. O kibiców w ogóle się nie dba. Na każdym kroku są tego typu oszczędności, a jednocześnie za grube miliony sprzedaje się zawodników. Nikt nie myśli o tym, żeby rozbudować pion sportowy. Jeżeli sprzedajmy zawodnika za cztery miliony euro, to dlaczego dwa miliony nie zostały przeznaczone na transfery? Rośniemy tylko w raportach.
Oczywiście śledzenie przepływu tych pieniędzy, to nie jest nasza rola, ale my chcemy widzieć, że klub się rozwija. A w naszym przekonaniu aktualnie się zwija. Wystarczy zobaczyć, jak w ostatnich sezonach spadała u nas frekwencja. W poprzednim zanotowaliśmy największy spadek ze wszystkich klubów w ekstraklasie.
Kibiców na stadiony przyciągają przede wszystkim wyniki, a skoro klub funkcjonuje w taki, a nie inny sposób, to tych wyników po prostu być nie może.
G: Przez piętnaście lat mieliśmy na tyle cierpliwości, że nie podejmowaliśmy żadnych działań. Teraz jednak wyzywa się nas od bandytów i kiboli. Proszę mi pokazać inny klub w Polsce, w którym kibice wykazali się tak wielką cierpliwością. Pewnie, gdyby były wyniki, to nikt nie patrzyłby na te brudne krzesełka.
Ale zadeklarowaliście, że nawet w przypadku nagłej poprawy wyników protest będzie kontynuowany.
G: Jeżeli poprawa będzie długotrwała, to protest wygaśnie. Chodziło nam o to, że seria dwóch-trzech meczów bez porażki to jeszcze nie jest to.
T: W drugim sezonie pracy Jacka Zielińskiego mieliśmy najmniej zwycięstw w całej lidze, zajęliśmy nasze ulubione czternaste miejsce. Później przyszedł Michał Probierz i wymienił ponad dwudziestu zawodników i tyle dobrego, że na wiosnę było całkiem nieźle i zajęliśmy dziewiątą pozycję. Wówczas wydawało się, że wszystko jest ogarnięte, ale niestety nie było. I to wszystko jest winą klubu, bo przecież od dawna było pewne, że Piątek odejdzie, więc już wcześniej można było rozglądać się za następcą, a nie szukać zbawcy w pierwszej lidze czy wśród juniorów.
Myślę jednak, że nie wyglądałoby to tak tragicznie, gdyby w klubie został Mirek Covilo. To był kapitan, zawodnik, który trzymał szatnię, strzelał bramki.
G: Stałe fragmenty w zeszłym sezonie wyglądały bardzo dobrze, bo mieliśmy czterech wysokich zawodników, którym miejsce robił Covilo. Dlatego Helik zdobywał gole i uwierzono, że jest snajperem. Postanowiono go więc wypromować i sprzedać, a skończyło się tak, że spalili zawodnika.
I jeszcze a propos miejsc zajmowanych przez Cracovię. Nie mamy stuprocentowej pewności, że tak jest, ale posiadamy wiedzę, która pozwala wyciągać wnioski i jednocześnie obrazuje pewne zjawisko. Chodzi mianowicie o system premiowania. Podobno połowę premii wypłaca się od razu, a druga połowa uzależniona jest od awansu do górnej ósemki. W MKS-ie obliczyli jednak, że bardziej opłaca się zająć dziewiątą niż ósmą pozycję. Wprawdzie wtedy klub dostanie mniej kasy z Ekstraklasy, ale przynajmniej nie będą musieli wypłacić piłkarzom dodatkowych pieniędzy z tytułu premii i w ten sposób wyjdą na plus, choć miejsce w lidze niższe.
Sugeruje pan, że chociażby w zeszłym sezonie z góry poszła dyspozycja, aby nie awansować do grupy mistrzowskiej?
G: Nie wiem tego, ale przez lata napatrzyłem się na wiele kluczowych meczów dla Cracovii, które zespół przegrywał. Aczkolwiek nic nie sugeruję, tylko obserwuję.
Kilka lat temu w mediach funkcjonowało określenie, że Cracovia to klub-gangrena.
G: Ale w jakim sensie? Na zdrowym ciele polskiej piłki?
Może inaczej – że wszystko, co może się zepsuć prędzej czy później po prostu się zepsuje.
G: No cóż, nawiązał pan do ciekawego wątku – Cracovia na tle polskiej piłki. Otóż profesor Filipiak w swoich wypowiedziach zwykle z wielką dezaprobatą wyraża się o naszym środowisku piłkarskim, powodując tym samym, że Cracovia jest źle przez to środowisko postrzegana.
W jaki sposób odbija się to na klubie?
G: Cracovia, dla przykładu, blokuje podwyżki dla sędziów. Oczywiście nie mówimy, że oni z tego powodu gwiżdżą przeciwko Cracovii, ale w podświadomości człowiek odbiera to tak, że na Kałuży są jacyś mało sympatyczni ludzie.
Ponadto nie współpracujemy z nikim z ekstraklasy, a jeśli mamy jakieś piłkarskie interesy z innymi klubami, to natychmiast wchodzimy z nimi w konflikty. Ot, chociażby sprawa Kapustki i Tarnovii. Biednego i ukochanego przez kibiców z Krakowa zaprzyjaźnionego klubu, który nagle musiał zmagać się z całą obsługą prawną takiego giganta informatycznego, jak Comarch, bo MKS starał się ją wyrolować.
Profesor Filipiak po prostu zjada własny ogon. Najpierw ochoczo krytykuje środowisko, czym zyskuje poklask, a potem postępuje tak jak w przypadku Kapustki i Tarnovii
G: Oczywiście i to tyczy się nie tylko sędziów, ale też działaczy. Przecież niedawno zwyzywał ich od komuchów, jakby sam zapomniał, że miał legitymację PZPR-u. Skoro więc pada takie określenie, że Cracovia jest gangreną, to nas się po prostu nie lubi.
Gdy w latach 20-tych w Polsce powstawała liga, to prezes Cetnarowski podjął decyzję, że nie przystępujemy do rozgrywek, więc w ten sposób straciliśmy sezon. Cracovia była wtedy jednak na tyle mocna, że z jej głosem i tak się liczono. W tej chwili Cracovia na własne życzenie wycina się ze środowiska i nie chce z nim współpracować. Wprawdzie kilka lat temu do struktur PZPN-u trafił prezes Tabisz, ale, z tego co wiemy furory tam nie zrobił.
T: Możemy opowiedzieć jeszcze jedną ciekawostkę. Kiedy profesor Filipiak wchodził do Cracovii, to miał około 30% akcji, większościowym udziałowcem pozostawało miasto. W 2011 roku okazało się jednak, że spółka jest mocno zadłużona, zaczęły się pojawiać informacje o bankructwie, o tym, że nie dostaniemy licencji. Potrzebna była nowa emisja, a ponieważ miasto nie było zainteresowane, żeby dopłacać do klubu, to miał ją objąć wyłącznie Comarch. W ten sposób, dzięki tej nowej emisji, profesor Filipiak został większościowym udziałowcem. Celem do którego dążyło miasto, było to, żeby nowy większościowy udziałowiec nie mógł sprzedać gruntów należących do klubu. Niedawno okazało się jednak, że tereny przy alei 3 Maja zostały wydzierżawione przez Cracovię innej spółce należącej do Grupy Kapitałowej Comarch. Jeśli chodzi o samo przejęcie, to ewidentnie było to zrobione celowo. Przez pierwsze lata ci sami ludzie zarządzali Cracovią tak, że wpadła w ogromne długi, a kiedy zmienił się większościowy udziałowiec, zaczęła przynosić zyski.
G: Na mieście można usłyszeć też informacje, choć to bardziej przyszłościowa sprawa, dotyczące „intensywnie” budowanego przez MKS ośrodka treningowego w Rącznej. Większość tej inwestycji zostanie prawdopodobnie sfinansowana z różnych dotacji i grantów, bo nasz właściciel bardzo chętnie inwestuje w nową infrastrukturę, ale nie swoje pieniądze. O co jednak chodzi – ośrodek powstanie na obrzeżach Krakowa, a gros kibiców Cracovii czy rodziców dowożących dzieci na treningi pochodzi z drugiego końca miasta. To prawdopodobnie spowoduje kompletne załamanie frekwencji i zainteresowania, bo przebijanie się w godzinach popołudniowych przez Kraków mija się z celem. Dzieci będą więc trenować w innych, osiedlowych klubach. Cracovia jednak już teraz ma fajny, choć może nieco przestarzały ośrodek na Wielickiej, ale jeśli dokładnie rozejrzeć się po okolicy, to łatwo można zauważyć, że poza fabryką Tele-Foniki ten obiekt z każdej strony otoczony jest blokami. Mam nieodparte wrażenie, że on po prostu nie pasuje do okolicy i aż prosi się, by wybudować tam kolejne bloki. Skończy się pewnie tak, że Cracovia pojawi się w Rącznej, a na Wielickiej… zobaczymy. Profesor ma już spółkę medyczną, teraz będzie miał hotelarską, może pójdzie też w budowę mieszkań?
Ale sam ośrodek w Rącznej to raczej dobra inicjatywa. Dużo mówi się o tym, że kluby z ekstraklasy nie mają gdzie trenować, więc Cracovia dużo na tym zyska.
G: Jeżeli nie jest to powiązane z jakimś dealem z gruntami, to pewnie tak. Natomiast ośrodki tworzy się także po to, żeby zachodził proces szkolenia. A to już teraz w Cracovii wygląda słabo, choć w mediach inaczej się to przedstawia.
W tym przypadku łatwo jednak o propagandę sukcesu. Cracovia jest wicemistrzem Polski juniorów, a młodzi zawodnicy, może nie w takim stopniu, jak było to zapowiadane, ale jednak wchodzą do pierwszej drużyny.
G: Pan to ładnie, po kibolsku, nazwał propagandą. My używamy określenia „mistrzostwo w PR”. Profesor jest absolutnym mistrzem w przedstawianiu samego siebie jako filantropa i dobrodzieja. Nie ma nawet za dużo czasu, by zarządzać klubem, bo musi „zarabiać na Cracovię”. On już od dawna nie zarabia na Comarch, tylko na Cracovię. PR nastawiony na zewnątrz jest w Cracovii bardzo ważny. Kibiców całkiem się pomija.
Profesor całkiem sprawnie porusza się w świecie mediów w kwestii protestu. Zwalanie na was winy przychodzi mu bardzo łatwo, a ludzie raczej wierzą jemu niż wam.
G: Kiedy pan Franczak przeprowadzał wywiad z profesorem dla „Dziennika Polskiego”, próbował dwa razy zapytać go o treść naszej ulotki, ale ten szybko zbywał temat, sugerując, że są ważniejsze problemy. To po prostu mistrz w pomijaniu najważniejszych spraw. Profesorowi łatwo jest kreować własną wizję, ale w przypadku naszego protestu ta wizja jest zwyczajnie nieprawdziwa. Każdy, kto pochyli się nad sytuacją w Cracovii, zobaczy, że wcale nie jest tak różowo, jak się wydaje. Kibice dużo wiedzą, ale ze względu na pewne klauzule i regulacje ciężko jest zdobyć na wszystko twarde dowody. Poza tym, trochę głupio jest mówić źle o swoim klubie. Teraz jednak podchodzimy do tego tak, że nie mówimy źle Cracovii, ale o tym jak jest zarządzana.
Dlaczego wcześniej nie chcieliście wyjść do mediów, skoro, jak mówicie, sytuacja jest niezmienna od piętnastu lat?
G: Stan naszej frustracji osiągnął poziom krytyczny. Czara się przelała. Wcześniej byliśmy niezwykle cierpliwi i gdyby ten sezon był dobry, to pewnie do niczego podobnego by nie doszło. Przed startem rozgrywek mieliśmy naprawdę wielkie nadzieje, ale ten balon został szybko przebity i dlatego nasza reakcja jest taka ostra. Piętnaście lat to w życiu człowieka szmat czasu. Nie jesteśmy już tacy młodzi, a chcielibyśmy doczekać jakiegoś sukcesu.
Patrząc jednak na to, co ostatnio dzieje się wokół Cracovii, na pojawiające się napisy na murach, które szkalują właściciela czy na samochodach wasz protest siłą rzeczy musi być odbierany negatywnie.
G: Analizowaliśmy te wszystkie napisy i jest to dla nas mocno podejrzane. Kibice mówią mocniejszym językiem, więc gdyby chcieli coś napisać, to użyliby ostrzejszych słów. My nie jesteśmy święci, ale nie wykluczamy prowokacji. Tym bardziej, że to wszystko pojawiło się po derbach, idealna okazja, żeby zagłuszyć skandal. Poza tym to jeden spray, jedna ręka, ten sam kształt liter…
T: Będziemy spokojnie tłumaczyć, aby dziennikarze zmienili swoją optykę. Nie możemy też odpowiadać za wybryki anonimowej osoby.
Nie możecie odpowiadać, ale jako strona organizująca protest mogliście zaapelować do innych kibiców, by powstrzymali się od podobnych akcji.
T: Jako stowarzyszenie „Cracovia to My” wydaliśmy w tej sprawie oświadczenie, już po wywiadzie z profesorem, w którym powiedział, że jakiś kibic Cracovii groził mu na facebook-u spaleniem domu odcinając się jednoznacznie od tego typu zachowań. Profesor ma bujną wyobraźnię i w ten sposób chce wpłynąć na opinię publiczną „puszczając w eter” tego typu sensacje. Udaje męczennika, ale z naszej strony żadne męczeństwo mu nie grozi. Działamy w sposób legalny i cywilizowany.
Nie boicie się, że ten cywilizowany protest zostanie opacznie zrozumiany przez kibiców przychodzących na stadion? Wśród nich są przecież różni ludzie.
G: Nie mamy przecież mocy sprawczej i kontroli nad każdym kibicem. Przykładowo na meczu z Wisłą Płock szyderczo skandowaliśmy „Filipiak gol!”, krucho u nas z bramkami, więc może chociaż profesor coś strzeli. Ktoś jednak źle usłyszał, źle zrozumiał i w świat poszło „Filipiak won!”, a to już zupełnie inny przekaz.
Nie możemy też wziąć odpowiedzialności za wszystkich. Zawsze może znaleźć się ktoś, kto będzie chciał protestować w bardziej radykalny sposób.
Jeśli jednak dojdzie do kolejnych incydentów, to będziecie tą odpowiedzialnością obarczani.
G: Liczymy się z tym. Mentalnie jesteśmy przygotowani na lata walki.
Wierzycie, że możecie dogadać się z profesorem Filipiakiem?
T: Jeszcze wierzymy. Dlatego poprzez protest chcemy prowadzić pewnego rodzaju dialog. Jeżeli zjednoczymy ruch kibicowski, którego rozbicie było profesorowi na rękę, pokażemy, że możemy zrobić coś dobrego.
G: Mimo tego bezpardonowego ataku, który przepuściły na nas media, byliśmy w szoku, jaką reakcję wywołały dwa prześcieradła i jedna mała ulotka. Bo gdyby profesor faktycznie był takim dobrodziejem, to przecież nie powinien się tym w ogóle przejmować. Na razie uważa jednak, że ten protest to zryw grupy kiboli z młyna, a prawda jest taka, że zaczął się on na sektorze F, który – pomijając loże VIP – jest najdroższy na całym stadionie. Profesor celowo odwraca jednak kota ogonem, w rzeczywistości ma pełną świadomość tego, gdzie zrodził się protest.
Macie za sobą cały stadion?
T: Myślę, że mamy za sobą bardzo dużą grupę kibiców, którzy myślą podobnie jak my. Także tych, którzy już dawno przestali przychodzić na mecze. Zresztą odbiór naszego protestu na początku był całkiem pozytywny. W programie „Piłka z góry” na antenie Canal Plus eksperci przyznawali, że w Cracovii jest problem z zarządzaniem, w podobnym tonie wypowiadał się Maciej Szczęsny w „Magazynie Ekstraklasy”. Nawet Krzysztof Stanowski, gdy już wylał na nas wiadro pomyj, na końcu swojego tekstu przyznał, że profesor Filipiak nieudolnie prowadzi klub.
G: Niezależnie od tego, że komuna bardzo nam klub przeorała, a pierwsze lata w nowym systemie też były trudne, w nas nadal tkwi ogromna tradycja oraz wielki szacunek do wartości patriotycznych, do polskości. I w tym klubie mamy prezesa, który – co dla przeciętnego widza jest oczywiście zabawne w odbiorze – idzie do telewizji i opowiada, że ma tanie buty za tysiąc euro. Jako kibice mamy swoje za paznokciami, ale Kraków to jest miasto kultury i ten człowiek po prostu nas kompromituje.
ROZMAWIAŁ KAROL BOCHENEK
Fot. 400mm.pl/Jakub Gruca