Reklama

Panie Smółka, taką Arkę można oglądać

redakcja

Autor:redakcja

20 października 2018, 21:01 • 4 min czytania 7 komentarzy

Zdrowy rozsądek podpowiadał, że spotkanie Śląska Wrocław, który u siebie wygrał do tej pory dwa razy, z Arką Gdynia mającą tylko jedno wyjazdowe zwycięstwo na koncie nie będzie choćby znośnym widowiskiem. Na szczęście po wszystkim możemy ogłosić, że dramatu nie stwierdzono, a momentami było wręcz na czym zawiesić oko. Inna sprawa, że wyłącznie za sprawą gości, którzy we Wrocławiu rozegrali naprawdę dobre zawody, ale przecież nie można mieć wszystkiego. A już na pewno nie w ekstraklasie. 

Panie Smółka, taką Arkę można oglądać

Pierwsze trzydzieści minut tego spotkania zapowiadało jednak inny scenariusz. Dużo było bezsensownej bieganiny i chaosu, a obie drużyny grały w systemie podanie-podanie-strata. Nieco lepiej w tych warunkach odnajdywał się Śląsk, który w tym początkowym fragmencie zdołał oddać pięć strzałów na bramkę Steinborsa, jednak ani jedno z tych uderzeń nie leciało w światło bramki. Arka w tych początkowych fragmentach była raczej bierna, ale gdy już się obudziła, to nie było czego zbierać.

Zaczęło się w 40. minucie, gdy Nalepa znalazł na lewej stronie włączającego się do ofensywy Marciniaka, który posłał mocne dośrodkowanie na głowę Jankowskiego, jednak w tej sytuacji na drodze atakującego Arki zdołał jeszcze stanąć instynktownie interweniujący  Słowik. Co jednak nie udało się Jankowskiemu, w 39. minucie wyszło siedemnastoletniemu Młynskiemu. Prostą stratę pod własną bramkę zanotował Robak, piłkę przejął Deja, który w polu karnym wypatrzył skrzydłowego gości, a ten popisał się efektownym rajdem, nawijając Cotrę oraz Gollę, i bez trudu pokonał Słowika. Młyński, który w meczu z Górnikiem Zabrze ładnie przywitał się z ekstraklasą, chyba nie mógł sobie wymarzyć ładniejsze premierowego trafienia na tym poziomie.

Zawodnicy Śląska nie zamierzali jednak zwieszać głów i jeszcze przed przerwą doprowadzili do wyrównania. Spora w tym jednak zasługa Zbozienia, który zapomniał, że w futbolu nie można pomagać sobie rękami i właśnie w ten sposób próbował zablokować dośrodkowanie Cotry. Sędzia Raczkowski potrzebował co prawda pomocy VAR-u, ale po analizie wideo nie miał najmniejszych wątpliwości, odgwizdując jedenastkę, którą wykorzystał Robak.

Po przerwie piłkarze trenera Pawłowskiego chcieli bardzo szybko postawić drugi stempel. Już w 46. minucie Broź podał w pole karne do Picha, ale obrońcy gości zdołali zablokować strzał Słowaka. Reakcja Arki przyszła już dwie minuty później. Środkiem pola ruszył Nalepa, podał do Kolewa, ten przerzucił piłkę na drugą stronę pola karnego do kompletnie nieobstawionego Jankowskiego, który kolejny raz dał swojemu zespołowi prowadzenie. Na burę w tej akcji zasłużył Celeban, który zamiast zainteresować się Jankowskim, cofnął się na linię bramkową, jakby chciał asekurować Słowika. Skończyło się jednak poważnym błędem i mało zaszczytną nagrodą dla najgorszego zawodnika meczu.

Reklama

Strata drugiego gola ewidentnie podziała deprymująco na gospodarzy, którzy do końca spotkania nie potrafili złożyć już ani jednej groźnej akcji. Wrocławianom brakowało pomysłu na to, jak dobrać się do szczelnej dziś defensywy Arki i pewnie z tego powodu ograniczali się do mijających cel dośrodkowań i desperackich uderzeń z dystansu. O bezradności Śląska najlepiej świadczy zresztą symulka Picha, który za naiwną próbę wymuszenia rzutu karnego słusznie został ukarany żółtą kartą. Co innego Arka, która – choć grała dziś bez Zarandii i Maricia – kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku i od czasu do czasu potrafiła zagrozić bramce Słowika. Najlepszą okazję w 77. minucie zmarnował Kolew, który po dobrym prostopadłym podaniu od Janoty przegrał pojedynek z bramkarzem Śląska.

Arkowcy w długą podróż powrotną wracają więc w świetnych nastrojach i z zasłużonymi trzema punktami w plecaku. Trener Smółka bez wątpienia może być zadowolony z tego, co dziś zobaczył, bo jego zespół tak naprawdę wytrącił rywalowi wszystkie atuty i choć sam wynik może nie do końca to potwierdza, był po prostu zdecydowanie lepszy. Wisienka na torcie to oczywiście gol Młyńskiego, którego możemy zaliczyć do wąskiego grona ekstraklasowiczów potrafiących się kiwać. W Śląsku mają natomiast nad czym myśleć. Siedem punktów zdobytych w aż siedmiu meczach na własnym boisku to wynik, który woła o pomstę do nieba.

[event_results 533694]

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...