– Trudno znaleźć kogoś, kto nie cierpi Kloppa. Bo jemu zależy. To nie jest już co prawda menedżer, który – tak jak w Mainz – po meczu każe się kierowcy zatrzymać na najbliższej stacji benzynowej, by napić się piwa, a później jedzie razem z całym zespołem do klubu nocnego w Moguncji. To już się nie zdarza. Ale on nadal potrafi się bawić! Po Boxing Day, kiedy Liverpool zagrał słabo, zawodnicy i sztab mieli imprezę świąteczną. Wszyscy byli lekko podłamani i wtedy wkroczył Klopp: „Słuchajcie panowie, dzisiaj mamy imprezę! Jebać ten mecz!” – mówi w wywiadzie dla Weszło Raphael Honigstein, dziennikarz ESPN, autor książek „Das Reboot” i mającej dziś swoją polską premierę „Jurgen Klopp. Robimy hałas”. Wraz z Honigsteinem zaglądamy w każdy zakamarek kariery Jurgena Kloppa, dowiadując się, jak „rozwalił” Borussię Dortmund, przyćmił wiedzą autorytet Franza Beckenbauera i w jaki sposób buduje absolutnie unikalną relację ze swoimi zawodnikami – byłymi i obecnymi. Zapraszam!
Jak wygląda twoja znajomość z Jurgenem Kloppem?
Pierwszy raz spotkałem go w listopadzie 2014 roku, gdy Dortmund grał w Champions League z Arsenalem. Pracowałem przy tym meczu w Dortmundzie dla BT Sport. To był sezon, w którym Borussii szło bardzo źle, najgorzej za czasów Kloppa. Kiedy wszystko tak naprawdę zaczęło się rozpadać. Ostatnim pytaniem, jakie zadałem Kloppowi podczas wywiadu – pół żartem, pół serio – było: „Okej, a po Dortmundzie przychodzi pan do Premier League, prawda?” (Honigstein puszcza oczko – przyp.red.). Na co Klopp odpowiedział: „Tak. Bardzo ważne jest dla mnie, żeby porozumiewać się w języku klubu, który prowadzę, a że mówię po angielsku. Uważam, że powinienem iść do Premier League”. BT natychmiast zaczęło o tym trąbić: „Jurgen Klopp zmierza w kierunku Premier League”, historia zaczęła się pojawiać w niemieckich mediach: „Jurgen Klopp odchodzi do Anglii”. W Dortmundzie ludzie zaczęli wariować, dostałem kilka telefonów pod tytułem „coś ty narobił?!”. Pomyślałem wtedy, że Klopp zrobił to celowo, że chciał wysłać tę wiadomość, by odejść, menedżerowie czasami tak właśnie postępują.
Jak on sam zareagował na echa tej historii?
Spotkałem go kilka dni później po meczu w Londynie. Borussia przegrała, więc nie był w najlepszym humorze. Spojrzał na mnie i powiedział: „zrobiłeś sporo szumu wokół naszego wywiadu, co?”. Nie był szczególnie zadowolony. Ale już wtedy całkiem dobrze znałem jego menedżera, więc skontaktowałem się z nim. „Słuchaj, to był wywiad telewizyjny, nic do niego nie dodałem, to właśnie powiedział, a chyba jest dość dorosły, by wiedzieć, co mówi”. Od tamtej pory regularnie utrzymywałem kontakt z jego agentem, dostawałem od niego najnowsze wieści. Kiedy Klopp ogłosił, że odchodzi z Borussii w kwietniu, znów z nim rozmawiałem, później raz jeszcze w lecie. Powiedział mi: „coś może się wydarzyć w październiku”. Byłem na jego pierwszej konferencji w Liverpoolu, zrobiłem z nim kilka wywiadów. W lecie dostałem od wydawnictwa propozycję umowy na napisanie o nim książki.
Pierwotnie chciałeś ją pisać razem z nim?
Tak, ale odmówił. Książka jest więc sylwetką Jurgena Kloppa oczami ponad pięćdziesięciu rozmówców, z którymi spotkałem się w trakcie jej powstawania. Oczywiście mogłem zadawać mu pytania na konferencjach prasowych czy podczas wywiadów dla moich redakcji, ale postanowiłem, że nie będę działał w ten sposób. Pilnowałem się, żeby w takich okolicznościach nie próbować zdobyć materiału do książki. Byłobyto nie fair wobec Kloppa, który nie chciał się angażować w proces powstania książki, ale i wobec moich kolegów po fachu. Brać mikrofon i pytać: „Jurgen, w 2001 roku zrobiłeś to, czy tamto, jak to wspominasz”? To nie byłaby czysta zagrywka.
Czyli wasze stosunki nie wykraczają poza relacje zawodowe?
Powiedziałbym, że nasze stosunki są dobre, ale czysto profesjonalne. Uważam, że wielu dziennikarzy ma swego rodzaju problem, że w głębi duszy chcą być przyjaciółmi piłkarzy i menedżerów. Kiedy byłem młodszy, byłem taki sam, ale myślę, że ponieważ on jest starszy ode mnie, sam też nie jestem w wieku, w którym czułbym potrzebę wychodzenia z zawodnikami na drinka, byłoby to dziwne. Niemniej jednak byłem bardzo zadowolony, kiedy powiedział mi przy okazji jednego z wywiadów, że dziękuje mi za tę książkę. Że bardzo mu się podobała, że przypomniał sobie niektóre zabawne historie, o których sam zapomniał. Przeczytał ją od razu, lecąc na wakacje do RPA jakoś w październiku czy listopadzie poprzedniego roku. Oczywiście nie tworzysz książki o kimś dla tej osoby, tylko dla czytelnika, ale równocześnie nie chcesz usłyszeć: „to wszystko bzdury, o czym piszesz, to nie jestem ja!”.
Może dzwonił do twoich rozmówców i nakazywał, żeby przypadkiem nie mówili o jego wadach!
Może, kto wie! Niesamowite, ale jakieś 90% moich rozmówców najpierw pytało Kloppa, czy może ze mną o nim porozmawiać. To pokazuje, że nie traci swojej siły oddziaływania na ludzi nawet w momencie, kiedy akurat kończy się jakiś etap i ci nie pracują już z nim każdego dnia. Weźmy Ilkaya Gundogana, który grał dla niego przez dwa lata w Dortmundzie, później trafił do Manchesteru, więc tak naprawdę nie było już żadnego połączenia pomiędzy nim a Kloppem. Ale kiedy poprosiłem go o rozmowę i już się zgodził, jego agent poprosił, by dla pewności przedzwonić do Kloppa, czy nie będzie miał z tym problemu. Gdyby Klopp tego chciał, mógłby zabić tę książkę, zdusić ją w zarodku. Naprawdę. Powiedziałby ludziom w Dortmundzie na czele z Watzke, Christianowi Heidlowi z Schalke, swoim byłym zawodnikom, że nie chce, by powstała o nim książka i tyle. Koniec historii. Mogę powiedzieć, że choć sam nie rozmawiał ze mną na potrzeby książki, to bardzo wydatnie mi pomógł. Zresztą jak teraz o tym myślę, to uważam, że tak było lepiej.
Jak wyglądał sam proces jej powstawania poza samymi rozmowami?
Oglądałem sporo starych meczów, docierałem do starych wywiadów. Udało mi się odnaleźć pierwszy większy talk-show, w jakim wziął udział z Ralfem Rangnickiem, prowadzony przez Paula Breitnera. Później powiedziano mi, że Breitner był niechętny, by przeprowadzić ten wywiad. „Dlaczego mam siedzieć z dwoma drugoligowymi trenerami i rozmawiać z nimi o futbolu?! Jestem Paul Breitner!”. Ale wyszło to tak, że to Breitner gadał bzdury, a Rangnick i Klopp byli niezwykle merytoryczni.
Kojarzę, że w 2006 Niemcy mówili już o nim jako o jednym z najlepszych ekspertów telewizyjnych podczas mistrzostw świata w ich kraju.
Był najlepszy. To był kluczowy moment jego rozwoju, kluczowy dla wiadomości, jaką wysyłał w świat.
(Honigstein otwiera na jednej z pierwszych stron i wskazuje na cytat rozpoczynający książkę – przyp.red.)
„Nieważne, skąd pochodzisz, ważne, gdzie jesteś„. Gość, który trenował drugoligowe Mainz, który dopiero co wywalczył awans i natychmiast niemal spadł z Bundesligi, niemający żadnego doświadczenia na poziomie międzynarodowym, bez choćby jednego występu w reprezentacji Niemiec, nagle stoi obok Franza Beckenbauera: „Dzięki, Franz, ale tak naprawdę w tej sytuacji wydarzyło się nie to, co mówisz, a coś zupełnie innego. Juz tłumaczę…”. Nie powiedział tego w ten sposób, ale taki był przekaz, ludzie tak to odebrali. To było coś kompletnie nowego. Nawet ZDF, a więc stacja, która zatrudniła Kloppa podczas mistrzostw, nie była pewna, czy to odpowiedni człowiek, by wypowiadać się podczas mundialu. „Jurgen Klopp?! Ten Jurgen Klopp z Mainz?! W telewizji?! By wyjaśniać, o co chodzi w piłce nożnej 80 milionom ludzi?!”. A on pokazał, że to, czego dokonałeś nie ma znaczenia, jeśli chcesz się uczyć. Tak jak możesz się nauczyć nowego języka, korzystania z nowych narzędzi, tak samo możesz się nauczyć rozumieć futbol. On w dodatku potrafił go wytłumaczyć ludziom przed telewizorami. Mam wrażenie, że to natchnęło wiele osób. Otworzyło drzwi dla menedżerów bez wielkiego piłkarskiego doświadczenia.
Jurgen Klopp z FSV Mainz jako ekspert telewizyjny – to było zaskoczenie. Ale i tak nieporównywalnie mniejsze niż to, kiedy Klopp został trenerem zespołu z Moguncji.
Dziennikarze z Moguncji nie mogli powstrzymać śmiechu, kiedy posadzono go przed nimi na konferencji prasowej. Myśleli, że to żart. Szanowali Kloppa, ale on przecież był tylko zawodnikiem. Grający trenerzy byli w Niemczech nie do pomyślenia. Widzieliśmy to w latach 90. w Premier League, by wspomnieć choćby Gianlukę Vialego, ale w Niemczech czegoś takiego nie było. Jak zawodnik może być trenerem? To szalone! Nie szanowano tej decyzji. On sam zażartował z całej sytuacji na wspomnianej konferencji, kiedy powiedział do dziennikarzy: „to teraz wy musicie mi powiedzieć, co mam mówić”. Stwierdził co prawda, że czuje się gotowy, ale nie sądzę, że tak faktycznie było. Miał jednak pomysł – chciał wrócić do wizji gry, jaką miał Wolfgang Frank. Połączenie jego osobowości i umiejętności poprowadzenia drużyny tak, by ta wygrywała mecze, było czymś potężnym. Wyobraź sobie, że twoim szefem zostaje nie tylko twój dobry przyjaciel, ale w dodatku gość, który pomaga ci stawać się lepszym, zapracować sobie na sukces, w efekcie też na większe pieniądze. Byłbyś zachwycony, zrobiłbyś dla niego wszystko. On taką relację zbudował sobie w każdym kolejnym klubie.
Cytat, o którym mówiłeś wcześniej, „nieważne, skąd pochodzisz, ważne, gdzie jesteś”, trudno jednak w pełni odnosić do Kloppa, bo ogromną rolę w tym, gdzie jest odegrało to, skąd jest i jak był wychowany. Czego dowiedziałeś się o nim dzięki wizycie w jego rodzinnej miejscowości?
Szwarcwald jest interesującym miejscem. Ludzie tam są dość specyficzni. Może zabrzmieć to jak stereotyp, ale w każdym stereotypie są jakieś elementy prawdy. To bardzo ciężko pracujący ludzie, dość bezpośredni. Klasyczny przykład, to sąsiad, który w niedzielę powie ci wprost: „widzę, że ostatnio nie chciało ci się sprzątać podwórka przed domem”. Klopp nieszczególnie lubił tę ich mentalność. Zawsze czuł, że dla niego jest tam zbyt ciasno. Więc jak tylko pojawiła się szansa, by przeprowadzić się do Frankfurtu, natychmiast z niej skorzystał. Nawet grając w Mainz mieszkał we Frankfurcie, bo najlepiej czuł się w dużym mieście.
Jednego w Szwarcwaldzie mu nie brakowało. Sportu.
Dokładnie. Dorastał w miejscu, w którym mógł robić w zasadzie wszystko. Tu był jego dom, zaraz obok szkoła, niedaleko boisko piłkarskie, kawałek dalej stok narciarski, z drugiej strony kort tenisowy… Można powiedzieć, że dorastał w raju. Ciasnym, ale raju, w którym ojciec pchał go nieustannie w stronę sportu, miał na tym punkcie szaloną obsesję. Po nim odziedziczył ambicję, osobowość „większą niż życie”. Ale nie przejął jego cech charakteru bezkrytycznie. Część z nich odrzucił, myśląc sobie: nie chcę robić tego swoim dzieciom, nie będę tak postępować ze swoimi zawodnikami. Chciał pomagać im, a nie zabijać ich jak jego ojciec grając z nim w tenisa.
Uwielbiam tę historię. Jurgen zbierał cięgi 0:6, 0:6, w końcu się wkurzył i wrzasnął do ojca: „Myślisz, że sprawia mi to przyjemność?!” na co Norbert odpowiedział: „A myślisz, że mi sprawia?!”
Zawsze wiedziałem, że jego ojciec był dla niego bardzo ważny. Ale doświadczenie miejsca, w którym Jurgen dorastał, poznanie jego siostry, która również była „ofiarą” Norberta Kloppa, to wszystko pomogło zrozumieć, jak stał się człowiekiem, jakiego znamy dziś.
Osobowość Jurgena Kloppa to jednak nie tylko zawziętość i ambicja jak u ojca. Co chwilę słyszy się o sytuacjach, w których okazuje swoim graczom zrozumienie, dużo ciepła. Jest po prostu czarujący. Kiedy babcia jednego z pracowników Borussii miała urodziny, on postanowił wpaść na kawę, ciasto i pogaduchy. Kiedy spotkał się przy okazji meczu z Bournemouth z Jordonem Ibem, któremu sam dał może z pięć szans, natychmiast przypomniał sobie, jak ten opowiadał mu jak poznał swoją partnerkę i nie omieszkał spytać, czy nadal są razem.
To zdecydowanie odziedziczył po matce. Opisywano mi ją jako ciepłą osobę, która zawsze chciała, by wszyscy wokół byli szczęśliwi. Uważam, że Jurgen Klopp jest idealną mieszanką pomiędzy ojcem i właśnie matką.
Wracając do okresu Kloppa w Mainz, musiałeś pewnie obejrzeć nieco meczów tamtej drużyny. Widzisz podobieństwa w stylu gry tamtej ekipy i tym, z jakiego Klopp znany jest dziś?
Podstawy pozostały niezmienione, jeśli chodzi na przykład o organizację po stracie piłki. W 2018 roku połowa dobrych drużyn korzysta z różnych wariacji tego systemu. Podstawowa zmiana względem pierwszych sezonów Kloppa w trenerce to podejście na zasadzie: im więcej czasu jesteś przy piłce, tym mniej jest tego szalonego biegania w pressingu. Niekoniecznie chcesz też nieustannie latać za futbolówką mając na przykład Mohameda Salaha z przodu, wolisz zaczekać nieco głębiej, by mieć później przestrzeń do kontrataku dla swoich szybkich zawodników. Cały czas oglądamy więc ewolucję. Zarówno Klopp, jak i jego partnerzy – Buvac i Krawietz – nieustannie się uczyli, rozwijali. Dostosowali się do Premier League, do innego tempa gry, do liczby meczów, do sposobu, w jaki trzeba zarządzać składem przy takim nagromadzeniu spotkań.
Wracając do porównania z Mainz – zespół z Moguncji tak naprawdę nieszczególnie potrafił grać w piłkę. Musiał więc polegać na niszczeniu gry przeciwnika i stwarzać maksymalnie dużo okazji po przejęciu piłki. W Dortmundzie Klopp miał już dużo lepszych piłkarzy, w Liverpoolu prawdopodobnie jeszcze lepszych. Gdyby więc trzymał się tamtego systemu, który dał mu sukces w Moguncji, oznaczałoby to, że źle wykonuje swoją pracę.
Wspomniałeś o Żeljko Buvacu. Potrafisz dziś dostrzec wpływ jego odejścia z końcówki poprzedniego sezonu na Liverpool Kloppa? W angielskich mediach pojawiało się wręcz określenie, że ta zmiana w sztabie Niemca to jak lobotomia – Buvaca nazywano bowiem mózgiem w sztabie szkoleniowym Kloppo.
Nie sądzę. Można się kłócić, że spośród tej dwójki, Buvac w większej mierze chciał grać w piłkę, nawet już w czasach Mainz. Kłócili się ze sobą setki razy, czasami bardzo zażarcie, ale jednocześnie obaj potrafili dojść do porozumienia nim ich pomysły były przedstawiane drużynie. Pamiętam, że gdy rozmawiałem z Peterem Krawietzem pod koniec sezonu 2016/17, już wtedy mówił mi o tym, że szukają więcej sposobów na grę, kiedy Liverpool jest przy piłce. Wzorów podawania, wzorów poruszania się. Zorientowali się – trudno było się nie zorientować – że w meczach ze słabszymi zespołami rywale cofali się bardzo głęboko i oddawali piłkę Liverpoolowi. Na taką grę The Reds nie mieli wtedy wielu pomysłów, nie potrafili „otwierać” takich przeciwników. W poprzednim sezonie było już widać wzór, jak Mane swoimi sprintami robił miejsce i otwierał przestrzenie dla Firmino. Ta ewolucja cały czas będzie trwać, niezależnie od tego, że Buvaca nie ma już u boku Kloppa. Niemiec przez cały czas się uczy, nie jest dogmatykiem. Pryncypia kolektywnego futbolu, naciskania rywali się nie zmieniają. Ale w tych ramach jest wiele wariacji, niuansów. Tak długo, jak będąc zawodnikiem wpisujesz się w te pryncypia, on jest w stanie dostosować się do twoich indywidualnych umiejętności.
Co twoim zdaniem poszło nie tak w ostatnim sezonie w Borussii Dortmund? Można odnieść wrażenie, że to jedyna tak spektakularna porażka Kloppa w całej jego trenerskiej karierze. Brakło tego dostosowania się do wymagań zmieniającej się ligi, czy może chodziło o coś innego?
Odpowiedź zależy od tego, kogo o to spytasz. Jeśli zapytasz Kloppa, Krawietza, problemem nie była formuła, problemem była jej egzekucja, nie dość dobra. Może zawodnicy byli nieco wolniejsi, może było więcej kontuzji, może piłkarze którzy zdobyli mistrzostwo świata pomyśleli: „czy my naprawdę musimy aż tak dużo biegać”? Może był w tym element pecha? Statystyki, jakie pokazał Kloppowi Michael Edwards wskazywały, że tamten sezon był szalony, jeśli chodzi o przełożenie gry na wyniki. Rezultaty kompletnie nie pokrywały się z jakością występów. Osobiście uważam, że formuła wyczerpała się bardziej w kontekście dynamiki zespołu. Dynamiki pomiędzy nim a szefami Borussii. Byli bardzo blisko, byli wobec siebie niezwykle otwarci, ale w tamtej chwili, kiedy nadszedł kryzys, zaufanie pomiędzy nimi zostało nadszarpnięte. Zajęłoby im trochę czasu naprawienie go i doprowadzenie do stanu sprzed tej feralnej rundy. Złe wyniki wytworzyły złą atmosferę. Rywale mądrzej się ustawiali, nie dawali już Borussii tylu szans do kontrataków. Dziś możesz się zastanawiać, czy to dlatego, że Dortmund nie grał dość dobrze, czy może dlatego, że nie potrafił zmienić stylu gry. Cokolwiek by to jednak było, nim nadszedł koniec sezonu wszyscy zrozumieli, że zmiana jest nieodzowna. Albo wymiana większości zespołu albo wymiana menedżera. Na tę pierwszą Borussii zwyczajnie nie było stać, bo nie zakwalifikowała się do Champions League. Ale słuchaj, spytany o to Klopp stwierdził wtedy – w swoim najgorszym sezonie w Dortmundzie – że jest lepszym trenerem niż gdy zdobywał Ligę Mistrzów. On bowiem cały czas się uczy i w tym sensie nie można mu odmówić racji. Choć wtedy brzmiało to oczywiście dziwnie.
Klopp jest znany z tego, że z elementów składowych tworzy zespół, którego wartość jest wyższa niż suma tych składników. Kto twoim zdaniem jest jego największym sukcesem?
Pewnie wiesz, co powiem?
Grosskreutz?
Dokładnie. Oczywisty wybór. Mój przyjaciel ze Spielverlagerung napisał książkę o taktyce Kloppa, w której cały rozdział poświęcony jest „geniuszowi Kevina Grosskreutza”. Grosskreutz robi to, robi tamto… Jest on napisany całkiem serio! Ale jakimś cudem ten geniusz objawiał się tylko wtedy, gdy Grosskreutz grał u Kloppa. Szersza perspektywa jest jednak taka, że dobrze funkcjonujący system sprawia, że każdy wygląda lepiej. Weź Nuriego Sahina, Shinjiego Kagawę, Mario Goetze. Zawodników, którzy opuścili Dortmund i nie potrafili grać gdzie indziej na tym samym poziomie, co w BVB. Kto wie, czy Mohamed Salah, Roberto Firmino, Jordan Henderson, Gini Wijnaldum graliby na tym samym poziomie w innej drużynie, u innego menedżera? Na tym właśnie polega bycie trenerem, menedżerem. Musisz sprawiać, że zawodnicy wyglądają lepiej niż wskazywałyby na to ich umiejętności i ograniczenia. To jeden z powodów, dla których Klopp jest tak pożądanym szkoleniowcem. Potrafi to robić jak mało kto.
Kiedy Klopp miał objąć Liverpool, drugim szkoleniowcem zaproszonym na rozmowy był Carlo Ancelotti. Z jednej strony menedżer, któremu posypał się sezon i nie wszedł do Ligi Mistrzów, z drugiej – półfinalista Champions League w poprzednim, zwycięzca dwa sezony temu. Śledziłeś tę historię, możesz powiedzieć o niej coś więcej?
Myślę, że Liverpool wykonał kawał researchu w tym temacie. Czytałem kiedyś, że powstał 60-stronicowy dokument na temat Jurgena Kloppa zaprezentowany właścicielom. Wydaje mi się, że ludzie rządzący Liverpoolem dość szybko zorientowali się, że ten gość niemal nieustannie osiągał wyniki lepsze niż się spodziewano, w zasadzie od początku swojej kariery. Ancelotti z kolei miał na koncie wielkie sukcesy, ale prowadził do nich znacznie większe zespoły. Nie mógł się też pochwalić regularnym zwyciężaniem w rozgrywkach ligowych, czego spodziewałbyś się po kimś, kto dowodził tak mocnymi ekipami. Praca na Anfield była w tamtym momencie robotą dość specyficzną – przebudową. A nawet budową. Wyburzaniem starego budynku i stawianiem nowego od samych podstaw. Klopp, ze swoją umiejętnością ekscytowania całego klubu, miasta, społeczności, w tamtej chwili pasował The Reds lepiej.
Słyszałem też z bardzo wiarygodnego źródła, że gdy Ancelotti przyszedł na rozmowę o pracę w Liverpoolu, natychmiast zażądał nowego środkowego obrońcy, pomocnika i napastnika. Bez ogródek, wyłożył kawę na ławę. To znaczy – pewnie miał rację i gdybym to ja był na jego miejscu, powiedziałbym to samo. Ancelotti chciał rozwiązać problem w tradycyjny sposób. Klopp z kolei spojrzał na to inaczej: spójrzmy, co możemy wydobyć z zespołu, jaki już mamy. Patrząc na to, jakie inwestycje FSG (Fenway Sports Group, właściciele Liverpoolu – przyp.red.) poczyniło w ostatnim czasie, jakie środki udostępniło do wydania, jest efektem tego, że Klopp pokazał, że zasługuje na zaufanie. Skoro potrafił wydobyć z przeciętnych zawodników coś więcej, to będzie umiał to zrobić z graczami dużo lepszymi, tym samym wprowadzając klub na dużo wyższy poziom. Jeśli klub zdecyduje się wydać 100 milionów na zawodnika, nie ma ryzyka, że Klopp zmarnuje jego potencjał. Nie musisz szukać negatywnego przykładu daleko – na północnym zachodzie Anglii jest przecież zespół, który inwestuje w zawodników bardzo dużo, a którego menedżer nie umie wykrzesać z nich stu procent (śmiech).
Po zatrudnieniu w Liverpoolu nie zajęło Kloppowi dużo czasu, by znów znaleźć się w Dortmundzie. Dwumecz w Lidze Europy, wygrany po golu Dejana Lovrena po szalonym comebacku na Anfield, był ze wszech miar symboliczny. Pamiętam, że na rozgrzewce kilku zawodników Borussii przerwało bieg, by podejść do swojego byłego menedżera, uścisnąć go.
Szczególnie mecz w Dortmundzie był przedziwny. Ludzie stamtąd mówili mi, że reakcją drużyny na wylosowanie zespołu Kloppa było przerażenie. Zaraz pojawiło się pytanie: „i co teraz”? Bardzo długo piłkarze BVB nie potrafili wejść w mecz, w pierwszym spotkaniu Liverpool był lepszy, ugrał 1:1 na wyjeździe. Jeśli chodzi o rewanż, tutaj już piłkarze Borussii poradzili sobie z jego udźwignięciem znacznie lepiej, byli zdecydowanie lepsi, praktycznie zamknęli mecz strzelając dwa szybkie gole. A później wydarzyło się całe to szaleństwo na Anfield, całe to „tsunami”. Co ciekawe, w wywiadzie na potrzeby książki Ilkay Gundogan powiedział mi: „Oczywiście, po meczu byłem rozczarowany. Ale wiesz co? Jednocześnie cieszyłem się, że Jurgenowi się udało”.
To był też ważny mecz, bo zawodnicy Borussii, jak i ich trener Thomas Tuchel mieli przekonanie, że są blisko osiągnięcia czegoś dużego w tamtym sezonie. Dortmund grał piękną piłkę, moim zdaniem powinien wygrać Ligę Europy, bo w całych rozgrywkach nie było drugiego tak mocnego zespołu. Powiedziano mi, że tamta eliminacja była jednym z głównych powodów, dla których część zawodników zaczęła twierdzić, że jeśli naprawdę chce się coś wygrać, trzeba odejść z Dortmundu. Mats Hummels odszedł rok później, tak samo Aubameyang. Gundogan trafił do City…
Klopp rozwalił Dortmund!
Po pierwsze, gdyby nie Klopp, Borussia nie byłaby Borussią jaką znamy z ostatnich 10 lat. Ale to było bardzo bolesne doświadczenie. I dla klubu, i dla Tuchela, który był w szoku, kompletnie nie wiedział, co się tam wydarzyło.
W jaki sposób Klopp buduje tak potężną więź z zawodnikami, o jakiej mówiłeś? Że ci życzą mu jak najlepiej, że starają się nie wypowiadać o nim bez jego zgody?
Przede wszystkim Klopp lubi ludzi. Kocha swoich zawodników. Jeśli ci chcą dla niego grać, tworzy się między nimi więź. Jest przy tym do bólu szczery. W piłce nożnej często menedżerowie nie mówią ci całej prawdy. Bo nie chcą zranić twoich uczuć, bo nie chcą się z nikim pokłócić. Rozmawiając z jego byłymi zawodnikami, nawet takimi, którym u Kloppa nie wyszło z jakiegoś powodu, dało się poczuć, że ci nadal go lubią. Byłem dość mocno zaskoczony, bo w piłce nożnej za każdym rogiem czai się ktoś, kto powie: „Ten gość? Do dupy. Beznadziejny menedżer. Fatalny zawodnik. Przereklamowany. Niemiły. Sztuczny”. Szukałem kogoś takiego w życiu Kloppa, bo wyszło mi, że wszystkie wypowiedzi w książce będą pozytywne. Dotarłem do Hanno Ballitscha, który nie dogadywał się z nim w Mainz na płaszczyźnie piłkarskiej. Ballitsch chciał grać inny futbol. Klopp potraktował to niemal jak zdradę. Poczuł, że jeśli zespół dojdzie do podobnego wniosku, „hej, możemy więcej grać piłką!”, byłby skończony. Reszta drużyn w lidze zabiłaby jego zespół. Poza tym trudno znaleźć kogoś, kto nie cierpi Kloppa. Bo jemu zależy. To nie jest już co prawda menedżer, który – tak jak w Mainz – po meczu każe się kierowcy zatrzymać na najbliższej stacji benzynowej, by napić się piwa, a później jedzie razem z całym zespołem do klubu nocnego w Moguncji. To już się nie zdarza. Ale on nadal potrafi się bawić! Po Boxing Day, kiedy Liverpool zagrał słabo, zawodnicy i sztab mieli imprezę świąteczną. Wszyscy byli lekko podłamani i wtedy wkroczył Klopp: „Słuchajcie panowie, dzisiaj mamy imprezę! Jebać ten mecz!”.
A jednocześnie ma potężny autorytet. Tak wielki, że mógł sobie pozwolić na uderzenie w twarz tego czy innego zawodnika.
To zadziała, jeśli wiesz, że gość, który cię bije, nadal cię kocha. Nie sądzę, żeby kogoś w ten sposób znokautował. Ta sytuacja, z uderzeniem „z liścia” Suboticia pokazuje, jak daleko możesz się posunąć i nie stracić szatni. Kiedy Louis van Gaal, inny typ menedżera, zdjął spodnie żeby pokazać, że ma jaja, kompletnie stracił drużynę. Zawodnikom nie podobał się ten widok. Ale kiedy Klopp uderzył Suboticia, nic takiego się nie stało.
Patrzysz dziś na Liverpool Kloppa i gdzie widzisz największe pole do poprawy, do działania dla szkoleniowca? Niemiec przyznawał, że po przejściu do Anglii wielki problem jego drużynie sprawiała obrona przy stałych fragmentach gry, Liverpool był 6. zespołem tracącym tak najwięcej goli w lidze. Dziś lepiej przy wolnych i rożnych broni tylko Crystal Palace, The Reds stracili tak jedną bramkę.
Pytanie, czy to dzięki pracy Kloppa i jego sztabu, czy dzięki sprowadzeniu wielkiego środkowego obrońcy w osobie Van Dijka i czującego się bardzo pewnie na przedpolu bramkarza – Alissona Beckera? Tak naprawdę transformacja drużyny to nieustanny proces ewolucji, adaptacji. Wymyślania nowych rzeczy. Nim Bundesliga zorientowała się, jak chce grać Borussia Kloppa, Dortmund był już mistrzem kraju. „O cholera!” (śmiech). Jak mówiłem, Klopp cały czas chce się uczyć i cały czas będzie to robił. Najlepszym przykładem jest zatrudnienie ostatnio w Liverpoolu trenera od wrzutów z autu. Trzeba szukać pomysłów, jak zyskiwać przewagę nad rywalem. Nieustannie pracuje nad tym on, nieustannie pracuje nad tym cały jego sztab.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl/Wydawnictwo Znak