Zdaniem działaczy ze Stowarzyszenia Inicjatywa Arka Gdynia, które zajmuje się działalnością gdyńskiej akademii… ich ośrodek w ogóle na miano „akademii” nie zasługuje. Rzeczywiście – jedno boisko ze sztuczną nawierzchnią, biuro, szatnie i schowek na sprzęt to chyba trochę zbyt mało, żeby używać aż tak szumnych określeń. Mimo ewidentnych niedostatków infrastrukturalnych, trenerzy robią co w ich mocy, by nastoletni piłkarze wychodzili spod ich opieki z bazą umiejętności technicznych rozwiniętą na tyle, żeby później udało się u nich jeszcze wykształcić te cechy i zdolności, które pozostawały niedopieszczone podczas tłocznych treningów na sztucznej murawie.
– Co nas wyróżnia na tle innych klubów z Ekstraklasy? – zamyśla się głęboko Krzysztof Rybicki, prezes powołanego przed piętnastoma laty stowarzyszenia. – Pewnie to, że mamy tylko jedno boisko. Gdyby wszystkie akademie dysponowały takimi warunkami, to nie bylibyśmy na tym polu inni, ale mam przeczucie, że to nas może najbardziej odróżniać od pozostałych ośrodków. Dlatego sądzę, że nasz poziom sportowy jest całkiem niezły. Jak na takie warunki.
Rzeczywiście, jakiś dopływ zawodników z – nazwijmy to z braku lepszego słowa – akademii do pierwszego zespołu Arki Gdynia istnieje. Michał Nalepa, Mateusz Młyński, Robert Sulewski czy Kacper Krzepisz to nazwiska, które od razu przychodzą na myśl. Jednak tylko ten pierwszy stanowi w tej chwili istotny element układanki Zbigniewa Smółki. Przed pozostałymi jeszcze długa droga, żeby regularnie występować na ekstraklasowych boiskach. Przykład urodzonego w Wejherowie Nalepy jest jednak w jakimś sensie wzorcowy. To drogowskaz. Z racji na niewielkie zaplecze, gdyńska akademia stara się rekrutować adeptów futbolu przede wszystkim z Trójmiasta i najbliższych okolic. Stawia na chłopców, których najłatwiej zarazić miłością do żółto-niebieskich barw, co pozwala ich zatrzymać przy Arce w późniejszych latach.
– Nie mamy żadnego ośrodka, gdzie moglibyśmy te dzieci umieścić, więc stawiamy na chłopców stąd. Nasze zadanie jest jasne – chcemy, by zawodnicy trafiali do pierwszego zespołu. Staramy się wychowywać dzieci w duchu przywiązania do „wielkiej Arki”. Nie zawsze się to udaje, ale myśl przewodnia jest jasna: liczy się tylko Arka. Nie ukrywamy tego – mówi prezes. – Oczywiście, że ci najlepsi zawodnicy z poszczególnych roczników są kuszeni możliwością odejścia. Wiadomo, jaka jest dzisiaj rola agentów piłkarskich, którzy śledzą rozwój dzieciaków od małego i wyszukują wyróżniających się zawodników. Jeżeli pojawiają się kluby, które mogą zaoferować coś więcej niż my, to niestety, ale piłkarz odchodzi. Na przykład nasz wychowanek – Szymon Czyż – trafił teraz z Lecha Poznań do Lazio. Taka jest kolej rzeczy, taka jest teraz piłka.
Żeby jeszcze podsycić przywiązanie młodych piłkarzy do żółto-niebieskich barw, stowarzyszenie wraz z klubem opracowało projekt „Idol”.
– Z zainteresowaniem klubu bywa różnie w zależności od momentu sezonu – przyznaje Daniel Kuplicki, trener grupy B z rocznika 2007. – Zmienić ma to właśnie program „Idol”. Projekt ma na celu aktywizację zawodników z pierwszego zespołu podczas naszych treningów. Konkretni piłkarze z pierwszej drużyny Arki zostali oddelegowani do konkretnych roczników akademii. W przypadku rocznika 2007 jest to trzech zawodników, którzy minimum raz w miesiącu pojawią się na treningu i będą wspierać nas swoją obecnością, pokazem ćwiczeń. Liczę na pozytywny odbiór tego projektu.
– Wszyscy chłopcy, którzy uczestniczą w systemie szkolenia naszego stowarzyszenia uczęszczają również na mecze Ekstraklasy. Jeżeli nie ma wtedy treningu, obecność jest obowiązkowa. Jeżeli wypada trening, odwołujemy go i wspólnie udajemy się na mecz – dodaje trener.
Mocną stronę akademii stanowią liczne filie rozsiane na Kaszubach. Trafiają tam najmłodsze dzieci, które zaczynają swoją przygodę ze sportem. Trenerzy z Gdyni starają się wyławiać stamtąd co jaśniej świecące perełki i zapraszać na swoje zajęcia.
– Stale monitorujemy zawodników w klubach z okolicy – mówi Kuplicki. – Jeżeli dany chłopiec spełnia odpowiedni poziom sportowy, zapraszamy go na testy. Ostatnie, dwudniowe, odbyły się w czerwcu. Wysłaliśmy zaproszenia do czternastu klubów, przyjechało do nas szesnastu zawodników. Przeprowadziliśmy sprawdziany szybkościowe na fotokomórkach, czyli bieg na dystansie pięciu, dziesięciu i trzydziestu metrów. Dodatkowo testy techniczne, gdzie sprawdzaliśmy panowanie nad piłką – żonglerkę i prowadzenie futbolówki na długich oraz krótkich dystansach. Z kolei na testach motorycznych badaliśmy nie tylko szybkość, ale również moc – skok z miejsca. To pierwszego dnia, drugiego odbył się sparing wewnętrzny.
Łącznikiem między klubem a stowarzyszeniem jest Michał Globisz. Szkoleniowiec, który doprowadził reprezentację Polski U-18 do mistrzostwa Europy w 2001 roku, swą wiedzą i doświadczeniem wspiera trenerów z akademii. Angażuje się w proces selekcji najbardziej utalentowanych zawodników, którzy dostają potem szansę trenowania z pierwszym zespołem.
– Każdy rocznik ma treningi motoryczne z profesjonalistami. Jeżeli chodzi o taktykę, trenerzy z licencją UEFA A doskonale ją znają, potrafią jej nauczać. Jednak chętnie korzystamy z pomocy tak świetnego fachowca jak Michał Globisz – wyjaśnia prezes Rybicki. – Trener cały czas jest do dyspozycji, codziennie pojawia się w klubie. Chętni mogą z nim porozmawiać, poradzić, czegoś się dowiedzieć. Powiedziałbym, że dzisiaj Michał Globisz bardziej interesuje się młodzieżą niż pierwszym zespołem Arki. Widzę, jak bardzo jest w to zaangażowany. Zwraca uwagę na organizowanie treningów indywidualnych, trenerzy składają mu raporty. Bardzo nam pomaga.
Niestety – przywiązanie do Arki i korzystanie z doświadczeń lokalnych autorytetów to istotna sprawa, lecz braków infrastrukturalnych nie sposób tym załatać. Jako się rzekło, Stowarzyszenie Inicjatywa Arka Gdynia zajęcia przeprowadza tylko na jednym boisku, na dodatek ze sztuczną nawierzchnią. Podcina to skrzydła trenerom, którzy nie mogą kształtować młodych piłkarzy w odpowiedni sposób.
– Ja prowadzę zajęcia praktycznie ze wszystkimi bramkarzami, od rocznika 2003 do rocznika 2008 – opowiada Arkadiusz Zagórski, trener z licencją UEFA B. – Wśród młodszych chłopców ciężko jeszcze zidentyfikować prawdziwy talent bramkarski. Potrafią jednego dnia marzyć o karierze Casillasa w bramce, a za dwa tygodnie chcą już być napastnikiem jak Ronaldo. Nie mają jeszcze ustabilizowanej wizji swojej kariery. Możemy o tym mówić dopiero w przypadku 13-14-latków.
– Kluczową cechą w przypadku tych chłopców jest odwaga. Nie mogą bać się piłki, wyjść do dośrodkowań. Są sytuacje, że bramkarz po przegranym meczu chce rezygnować, jednak grać w polu. – dodaje trener. – Oczywiście w młodszych rocznikach chłopcy często się zmieniają. Jeden mecz grają w polu, kolejny na bramce. W ten sposób przyszli golkiperzy uczą się gry nogami. Zawsze daję tym chłopcom przykład Manuela Neuera, który gra bardzo wysoko. Już 14-latkom próbuję wpajać, żeby nie bali się wyjść poza pole karne. Nawet kosztem utraty bramki.
Tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Piekielnie trudno jest wypracować u bramkarza właściwe nawyki gry na przedpolu, jeżeli szkoleniowiec na treningu nie dysponuje odpowiednią przestrzenią do ćwiczeń.
– Uważam, że bramkarze nawet powinni popełniać błędy, żeby było później pole do analizy. Nie tylko pomyłek, również skutecznych interwencji. Ciężko ocenić grę chłopca, którego drużyna wygrywa dziesięć do zera, a on przez cały mecz raz ma piłkę przy nodze – mówi szkoleniowiec. – Niestety, różnica między murawą naturalną a sztuczną to niebo a ziemia. My pracujemy tylko na sztucznym boisku. Ciężko potem przyzwyczaić zawodnika do gry na trawie naturalnej. Różnice są w wybiciu piłki, w interwencjach przy strzałach po ziemi. Na sztucznej murawie ta piłka hamuje, na mokrej trawie nabiera poślizgu. Na pewno brakuje mi naturalnej trawy i przestrzeni na boisku. W jednym momencie trenują trzy, nawet cztery drużyny. Nie mam wystarczająco dużo miejsca, żeby pewne elementy dopracować – kończy Zagórski.
Oczywiście tego rodzaju kłopoty nie dotykają wyłącznie trenerów bramkarzy. Podobne narzekania słychać również ze strony pozostałych członków kadry szkoleniowej stowarzyszenia.
– Zupełnie inaczej gra się w piłkę na boiskach naturalnych, zupełnie inaczej na sztucznych. Oczywiście trzeba pracować na tym, co się ma. Ja – jako trener – muszę dać z siebie wszystko i dostosować się do panujących warunków – mówi Daniel Kuplicki. – Żeby lepiej szkolić moją grupę na pewno potrzeba mi więcej przestrzeni. Brakuje troszkę wyposażenia, jak bramki na kółkach, „piątki”. Na resztę nie można narzekać.
– Ta praca wymaga bardzo dużo cierpliwości, bardzo dużo samozaparcia – dodaje szkoleniowiec. – Nie tylko u nas, trenerów, również u naszych rodzin. W Polsce trenerzy prowadzą zespoły w grupach młodzieżowych głównie z pasji. Jest to dla nas źródło dorobienia sobie, nie jest to niestety główne źródło dochodu. Nad czym ubolewamy, nie tylko my tutaj w Arce, ale również trenerzy w całym kraju. Gdyby nie nasza ogromna pasja, to na pewno wyglądałoby to wszystko dużo gorzej.
– Wydaje mi się, że zawodnikom niekiedy łatwiej jest powiedzieć coś do mnie niż rodzicom. Co oczywiście zostaje między nami. Czy jestem autorytetem – trzeba zapytać piłkarzy. Ja mam nadzieję, że przynajmniej dla jednego z nich jestem wzorem do naśladowania – kontynuuje Daniel. – Niewątpliwie potencjał niektórych chłopców jest tłumiony przez treningi na sztucznej nawierzchni. Ciężko jest nam wyszkolić pewne elementy, jak choćby siła podań. Musimy się zawężać do określonego wymiaru boiska, co później widać w meczu. Mamy też zawodników, których rozwój wymaga wykonywania sprintów, przyspieszeń. Tymczasem odległości tutaj są zminimalizowane. Ale radzimy sobie jak możemy.
Niestety – nie wszystkie zaległości z wczesnych lat piłkarskiego kształcenia są do nadrobienia na późniejszym etapie rozwoju.
– Wszystko zależy przede wszystkim od zawodnika. Niektóre elementy można w przyszłości poprawić. Choć są również elementy nieodwracalne w nauczaniu techniki. Tak jak z nauką matematyki, trzeba zdobywać wiedzę krok po kroku. W moim mniemaniu poprawne ułożenie stopy, nogi postawnej, ustawienie się do przyjęcia – to są rzeczy, które zawodnik nabywa w ramach wielokrotności powtórzeń. W momencie kiedy on – przy tej wielokrotności – nabierze złych nawyków, trudno je wyplenić – dodaje trener.
Do stowarzyszenia rodzice mogą zgłaszać już pięciolatków, ale, według prezesa, dopiero od dwunastego roku życia rozpoczyna się w akademii naprawdę poważne szkolenie pod kątem futbolu. Wcześniej system szkolenia zakłada po prostu zabawę w sport i zajęcia w jakimś sensie ogólnorozwojowe. Natomiast 16-latkowie są już pomału wypychani wyżej, żeby mogli – pod skrzydłami klubu – rozwijać się w znacznie bardziej luksusowych warunkach.
Stowarzyszenie Inicjatywa Arka Gdynia nie dysponuje bursą, basenem, siłownią, stołówką. Po prostu – brakuje bazy treningowej i zaplecza socjalnego. Natomiast jest całkiem szeroka i profesjonalnie przygotowana ekipa trenerów-pasjonatów. Trzydziestu czterech szkoleniowców, w tym dwudziestu może się wylegitymować licencją UEFA A. Są specjaliści od motoryki, jest psycholog sportowy, organizowane są również specjalne zajęcia z dietetykiem. Działacze i kadra szkoleniowa akademii, w ramach skromnych możliwości, starają się robić wszystko, by szkolenie przebiegało jak najbardziej profesjonalnie.
– Dwa najstarsze roczniki, które trafiają od nas do klubu już dysponują lepszymi warunkami – zapewnia prezes Rybicki. – Mają bursę, szkołę, jedzą tam obiady. Dzieciaki przechodzą do spółki w wieku szesnastu lat. Mogą trenować profesjonalnie. Niestety, do piętnastego roku życia mamy na wszystkie roczniki – a jest w ich w sumie dziesięć, zaś zespołów dwanaście – tylko to jedno boisko. Wiadomo, że dzieciaki nie mogą trenować przedpołudniami, każdy chodzi do szkoły. Około godziny 17:00 zaczyna się kumulacja.
W takich okolicznościach trudno mówić o konkretnej, szeroko rozumianej filozofii szkolenia. Zdaje się, że coś takiego w Gdyni po prostu nie istnieje, choć kadra szkoleniowa czerpie wzorce z klubów holenderskich czy niemieckich. Jednak podstawowym rdzeniem, jaki ma w zamierzeniu łączyć wszystkie roczniki młodzieżowe z pierwszą drużyną Arki, jest przywiązanie do klubu.
Zapowiedziane są jednak inwestycje, na które wszyscy w stowarzyszeniu niecierpliwie wyczekują. Przy wsparciu miasta i właściciela klubu, na którego prezes Rybicki bardzo w tej kwestii liczy i dopinguje, ma wkrótce powstać w Gdyni ośrodek szkolenia młodzieży z prawdziwego zdarzenia. Baza, która na zaszczytne miano “akademii” po prostu zasłuży. Na razie wszyscy w stowarzyszeniu starają się zatem po prostu wpajać swoim podopiecznym systematyczność pracy i chronić ich przed zagrożeniami, które złamały już w Trójmieście kilka obiecujących karier.
– Myślę, że Sopot jest taką “ciemną mocą”, która potrafi zepsuć i skończyć karierę niektórych piłkarzy, nawet bardzo utalentowanych. “Monciak” nam nie pomaga – przyznaje Rybicki. I dodaje, że w sposób szczególny dotyka to zawodników ofensywnych, zwłaszcza napastników. – Oni są bardziej wybitni, bardziej rozpoznawalni, bardziej pełni siebie. Ciężko ich doprowadzić do pełnoletniości piłkarskiej, dlatego trudno nam jest takiego napastnika z prawdziwego zdarzenia wychować.
– Staramy się nauczyć zawodników, żeby skupiali się tylko na najbliższym meczu – puentuje Daniel Kuplicki. – Moi podopieczni z grupy B dążą do tego, żeby się wyróżnić i trafić na następny szczebel. Teraz ruszamy z cyklem sprawdzania najzdolniejszych chłopców z grup B na zajęciach grup A. Zawodnicy będą testowani przez dwa tygodnie, później trener wyda opinię, czy dany gracz jest rokujący, czy jednak musi wciąż pewne elementy poprawić, żeby wskoczyć wyżej. Chcemy, by wszystko działo się krok po kroku. Reprezentacja młodzieżowa, kadra Pomorza, reprezentacja seniorska – to wizje długofalowe, do których należy dążyć. Ale my stawiamy naszym zawodnikom proste, najbardziej realne cele, nie wybiegamy za daleko w przyszłość.
– Praca w takich warunkach daje mi, jako trenerowi, dużo do myślenia każdego dnia. Wielkie pole do zastanowienia się przed każdym kolejnym treningiem, po treningu. Często między sobą tutaj rozmawiamy, współpraca między mną a moim asystentem również pochłania długie godziny dyskusji. Te wszystkie trudności uczą nas pokory.
Michał Kołkowski