Reklama

Jak jedenaście lat temu. (Z)Dolny Śląsk znów w finale UEFA Regions’ Cup

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2018, 20:24 • 11 min czytania 2 komentarze

Z jednej strony to turniej o stricte amatorskim podłożu, dla zawodników, o których na dobrą sprawę nikt nie słyszał. Turniej drugiej kategorii, który – choć organizowany jest pod egidą UEFA – nie wzbudza zainteresowania i przeważnie przechodzi niezauważony. No ale z drugiej – to także turniej w sensie dosłownym sięgający do korzeni. Wyciągający na powierzchnię piłkę nożną z tego niemal najniższego poziomu i pokazujący, że to nie tylko gra dla budzących zachwyt wirtuozów, ale też dla mas. Po prostu gra dla wszystkich. A dla nas powodem do dumy powinno być, że w tym gronie karty kolejny raz rozdają Polacy, bo reprezentacja Dolnego Śląska po raz drugi zakwalifikowała się do ścisłego finału UEFA Regions’ Cup. I już w przyszłym roku stanie przed szansą powtórzenia sukcesu sprzed jedenastu lat, czyli zdobycia nieformalnego mistrzostwa Europy amatorów.

Jak jedenaście lat temu. (Z)Dolny Śląsk znów w finale UEFA Regions’ Cup

Zasady UEFA Region’s Cup są proste. W danym kraju regiony (w przypadku Polski chodzi o województwa) tworzą swoje reprezentacje, a następnie rywalizują o miano tego najlepszego. Zwycięski zespół dostaje szansę rywalizacji w turnieju półfinałowym, już na szczeblu międzynarodowym, skąd może przebić się do ośmiodrużynowego finału. Wymóg jest właściwie tylko jeden – w kadrze muszą znaleźć się zawodnicy, którzy nigdy nie byli związani z klubem profesjonalnym kontraktem. Właśnie dlatego reprezentacje tworzone są głównie z trzecio- i czwartoligowców, którzy tym samem dostają szansę na przeżycie przygody życia.

Idea zorganizowania podobnych rozgrywek narodziła już w połowie lat 60. ubiegłego stulecia, ale wówczas nie została potraktowana poważnie i zwyczajnie się nie przyjęła. Pomysł wyczerpał się już po czterech edycjach, a w 1978 roku ostatnim triumfatorem rozgrywek funkcjonujących wówczas pod nazwą Puchar Amatorów została ekipa z nieistniejącej już Jugosławii. Wcześniej swoje chwile triumfu święcili też Austriacy (1967) i Hiszpanie (1970). Trofeum nie przyznano za to w 1974 roku, gdy reprezentacje Jugosławii i RFN odmówiły rozegrania meczu finałowego. I to tyle, bo gdy do piątej edycji zgłosiło się zaledwie dziesięć drużyn, UEFA stwierdziła, że tego typu amatorskie zawody najwyraźniej nie są nikomu potrzebne.

Koncepcja odświeżenia Pucharu Amatorów pojawiała się w 1996 roku, kiedy brak międzynarodowych rozgrywek na szczeblu amatorskim kolejny raz uznano za spore niedopatrzenie. Tym razem europejska centrala postanowiła jednak uderzyć w zupełnie inne tony i zamiast organizować turniej dla reprezentacji narodowych, postanowiła zaprosić do tańca regiony. Ten pomysł spotkał z dużym entuzjazmem potencjalnych zainteresowanych i już w 1999 roku przeprowadzono pierwszy finał UEFA Regions’ Cup, Najlepsza okazała się wówczas drużyna z Wenecji Euganejskiej, regionu położonego w północno-wschodniej części Włoch, która triumfowała także w 2013 roku. Ogólnie Włosi mają na swoim koncie aż trzy zwycięstwa w tym turnieju (w 2013 roku zwycięzcą został Piemont), dwukrotnie najlepsi byli Hiszpanie (Kraj Basków, Kastylia i Leon), a raz Czesi (Morawy), Portugalczycy (Braga), Irlandczycy (Region wschodni), Chorwaci (Zagrzeb) i Polacy reprezentowani, a jakże, przez Dolny Śląsk.

regionscup

Reklama

O losach zapomnianych mistrzów Europy z Wrocławia i okolic, wśród których znaleźli się między innymi Arkadiusz Piech i Janusz Gol mogliście zresztą niedawno przeczytać na naszych łamach. Niewykluczone zresztą, że teraz historia zatoczy koło, bo Andrzej Padewski, prezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej, widzi kilka punktów stycznych pomiędzy obiema ekipami. – Kilka podobieństw do drużyny z 2007 roku bez wątpienia jest. Tamtych chłopaków cechowała niezwykła waleczność i to samo zauważam wśród obecnych reprezentantów. Janek Gol czy Arek Piech z tamtego zespołu zrobili potem duże kariery, Myślę, że teraz też ktoś może się wybić. Kiedy jechaliśmy do Włoch powiedziałem im, że nie mają nic do stracenia i choć byłoby to osłabienie drużyny, to życzę, by jak najszybciej udało im się wybić – mówi w rozmowie z Weszło.

Padewski po raz pierwszy styczność z UEFA Region’s Cup miał właśnie w 2007 roku, gdy organizował wyjazd reprezentacji do bułgarskiego Sliwen, gdzie odbywał się finały. Jak dziś przekonuje, wówczas na własnej skórze poczuł, że to naprawdę słuszna inicjatywa, która zawodnikom może przynieść dużo korzyści. A skoro tak, to trzeba zadbać, by wszystkie szczegóły były dopięte na tip-top. – Zobaczyłem, że dla tych chłopaków to naprawdę ważna rzecz. Niektórzy dziwią się, że pobieramy z magazynu w PZPN-ie stroje reprezentacyjne, a ja uważam, że to znakomity marketingowy i patriotyczny motyw. Zawodnicy czują się ważni, czują, że choć reprezentują czwartą ligę, to ktoś o nich pomyślał. Uważam, że skoro reprezentujemy również Polskę, to dlaczego nie? Dopóki więc będę miał na to wpływ, to całość będzie poważnie traktowana. Łącznie z zapewnieniem odpowiedniego sprzętu reprezentacyjnego.

Po sukcesie z 2007 roku na Dolnym Śląsku postanowiono dodatkowo sprofesjonalizować podejście do rozgrywek. Władze wojewódzkiego związku mocno przykładają się więc do selekcji i monitorowania zawodników, którzy mają zadatki na potencjalnych reprezentantów, co – jak widać po tegorocznych wynikach – przynosi bardzo dobry efekt. – Turniej jest rozgrywany w cyklu dwuletnim, co daje dużo czasu na skrupulatne zaplanowanie czy realizowanie naszych pomysłów. Bardzo dużo jeździmy po niższych ligach i widzimy, że to przynosi rezultaty. Dobór trenerów też nie jest przypadkowy – tej drużyny nie prowadzili przecież zawodowcy. Był Mirek Drączkowski, który obecnie pracuje w A-klasie i Jacek Opałka, który jest z Akademii Młodych Orłów – dodaje prezes DZPN.

dolny slask

Drączkowski i Opałka na turniej półfinałowy wyselekcjonowali grupę osiemnastu piłkarzy, wśród których znalazło się szesnastu trzecioligowców i dwóch zawodników występujących ligę niżej. Kadrze najwięcej, bo aż ośmiu reprezentantów dostarczyła Ślęza Wrocław, po trzech – Górnik Polkowice i Lechia Dzierżoniów. Tę grupę uzupełnili przedstawiciele Stali Brzeg, Piasta Żmigród, Nysy Kłodzko oraz AKS-u Strzegom. Walka o awans do wielkiego finału zaczęła się 9 października we włoskim Montecatini Terme (Toskania) od spotkania z reprezentacją szwajcarskiego kantonu Vaud.

Reklama

Mecz lepiej rozpoczęli wprawdzie Szwajcarzy, którzy na prowadzenie wyszli już w 8. minucie, ale później karty na boisku rozdawali już tylko Polacy. Do wyrównania udało się jednak doprowadzić dopiero godzinę później, dzięki trafieniu Mateusza Magdziaka z Górnika Polkowice. Sześć minut później Polacy za sprawą Kornela Traczyka (również Górnik Polkowice) byli już na prowadzeniu, a wynik spotkania w doliczonym czasie gry ustalił Marcin Buryło z Lechii Dzierżoniów. Po bardzo dobrym otwarciu zawodnicy mogli zamanifestować, kto i jak się bawi.

Drugie spotkanie z reprezentacją mołdawskiego Ialoveni było zdecydowanie łatwiejsze. Podopieczni Opałki i Drączkowskiego wygrali 4:0 po trafieniach Kornela Traczyka, Wojciecha Galasa (Górnik Polkowice), Adama Bońkowskiego (Nysa Kłodzko) i Mateusza Kluzka (Ślęza Wrocław). Wówczas jasne stało się też, że kwestia awansu rozstrzygnie się w ostatnim meczu, w którym rywalem miał być gospodarz z Toskanii. Do decydującego spotkania Polacy podeszli w iście profesjonalny sposób. Sztab trenerski – oczywiście na ile było to możliwe – starał się jak najdokładniej rozpracować rywala oraz zwrócić zawodnikom uwagę na mocne i słabe punkty Włochów. – Trenerzy obserwowali ich mecze i treningi, mieliśmy przygotowane materiały wideo, analizowaliśmy, jak grają. Włosi trochę nas jednak zaskoczyli, bo na mecz  wyszli w innym składzie. Trenerzy zwracali nam uwagę na zawodników z numerami 7 i 9, a oni znaleźli się na ławce, co lekko wybiło nas z rytmu – mówi Maciej Tomaszewski ze Ślęzy Wrocław, który spotkanie z Włochami rozpoczął w wyjściowym składzie. Zastosowane przez Włochów roszady do przerwy nie przyniosły jednak oczekiwanych efektów. Do szatni to Polacy schodzili z jednobramkowym prowadzeniem, na które wyszli po golu Mateusza Jarosa (Piast Żmigród). Prawdziwe cuda działy się za to w drugiej połowie. – Można było odnieść wrażenie, że Włosi są w trochę uprzywilejowanej sytuacji. W drugiej połowie rywale doprowadzili do wyrównania, ale my szybko odpowiedzieliśmy bramką i wtedy doszło do dziwnej sytuacji. Po tym golu sędzia nie pokazywał, że coś było nie tak, my pobiegliśmy się cieszyć do narożnika, a Włosi zaczęli krzyczeć na sędziego i boczny podniósł chorągiewkę, odgwizdując spalonego, po którym oni wyszli z kontrą. Na szczęście nie było z tego bramki. Dostaliśmy też dużo żółtych kartek za faule, po których nie powinno być napomnienia – relacjonuje Tomaszewski. Sądząc po twitterowych relacjach prezesa DZPN, gra faktycznie była bardzo ostra, a Włosi… no cóż. Żółta kartka za takie wejście?

To jednak nie wszystko, bo – jak mówi Padewski – o wysoką temperaturę spotkania zadbali też sami organizatorzy, którzy  ewidentnie nie stanęli na wysokości zadania. – Organizacja pozostawiała wiele do życzenia. Brakowało odpowiedniego zabezpieczenia meczu finałowego. Już po ostatnim gwizdku sędzia prosił nas, żebyśmy jeszcze nie schodzili z boiska, bo może się coś dziać. Różnego rodzaju niedociągnięć było zresztą więcej. – Ogólnie wszystko było przygotowane na dość wysokim poziomie, ale z pewnością można mieć zastrzeżenia do boisk treningowych i meczowych – ocenia z kolei Dominik Spaleniak, bramkarz Lechii Dzierżoniów.

Koniec końców gospodarze jednak dopięli swego i w doliczonym czasie gry zdobyli zwycięskiego gola, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze dla reprezentacji Dolnego Śląska. – Ostatni mecz był dla nas najcięższy. Tak wyszło, że to spotkanie o wszystko graliśmy z Włochami, którzy byli gospodarzem i faworytem turnieju. Oni piłkarsko wyglądali bardzo fajnie, ale wydaje mi się, że my i tak najlepiej operowaliśmy piłką i mimo wszystko byliśmy najlepszą drużyną. Mołdawianie byli raczej słabi, z kolei Szwajcarzy grali solidnie, ale w meczu z nami nie mieli żadnych atutów. Wcześniejsze mecze ułożyły się jednak tak, że w ostatnim mogliśmy sobie pozwolić na porażkę jedną bramką – mówi Tomaszewski.

Bardzo podobną opinię na temat klasy Włochów ma Spaleniak, który w trakcie półfinałowych zmagań wystąpił we wszystkich spotkaniach. – Poziom rozgrywek był dość wysoki, aczkolwiek byliśmy dobrze przygotowani do tego turnieju i analizowaliśmy rywali, więc nie mogli nas niczym zaskoczyć. Najtrudniejszym meczem w tych eliminacjach był zdecydowanie ten ostatni z Włochami.

Włosi, którzy swoją szansę zaprzepaścili w przegranym meczu ze Szwajcarami, faktycznie mogli pluć sobie w brodę, ale to już wyłącznie ich problem. Nas cieszy, że tabela na koniec rozgrywek prezentowała się tak.

tabela

I że odgłosy szalonej radości dobiegały z polskiej szatni.

Awans do finału w naturalny sposób wywołał szereg analogii i porównań do mistrzowskiej reprezentacji z 2007 roku. Tamta drużyna, niezależnie od rangi turnieju, osiągnęła w końcu bardzo duży sukces, który teraz mogą powtórzyć zawodnicy z tego dokładnie tego samego regionu. Zresztą ich ambicje sięgają właśnie samego szczytu.

Będąc jeszcze w Polsce, we wrocławskim hotelu „Śląsk”, trenerzy pokazywali nam reprezentację z 2007 roku, przedstawiali historię zawodników, mówili nam, gdzie grali wtedy i gdzie grają obecnie. Oprócz tego nawiązywali też do chłopaków, którzy grali w 2015 roku, jak Wojciech Łuczak ze Śląska i przekonywali nas, że z tego turnieju można się wybić wyżej  – mówi Maciej Tomaszewski.

Między sobą nie rozmawialiśmy o tym zbyt wiele, ale wiadomo, że każdy z nas mocno w to wierzy – dodaje Dominik Spaleniak.

Do turnieju finałowego, który zostanie rozegrany w przyszłym roku, czasu jest jeszcze dużo, więc zespół trenerów Opałki i Drączkowskiego z pewnością zdąży się odpowiednio nastroić i kto wie – być może powtórzyć wyczyn osiągnięty jedenaście lat temu. Wprawdzie na razie nie wiadomo, gdzie zostanie rozegrany finał, ale pewne jest, że piłkarzom z Dolnego Śląska w trakcie przygotowań niczego nie zabraknie. – Dla tych chłopaków byłoby najlepiej, gdyby padło na jakiś fajny kraj, tak jak teraz, gdy mogliśmy polecieć do Włoch. Jest też możliwość, żeby turniej odbył się w Polsce, ale już wcześniej, organizując grupę we Wrocławiu, uznaliśmy, że dla chłopaków lepszy jest wyjazd, który daje możliwość poznania innych środowisk. Jeśli jednak dostaniemy od UEFA możliwość organizacji finału, to staniemy na wysokości zadania i postaramy się to zrobić najlepiej, jak potrafimy. W organizacji naprawdę nikomu nie ustępujemy. Przez cztery lata jeździłem po świecie z drużynami dziewczyn i widziałem, jak my się do tego przykładamy i jak przykładają się inne kraje. Piłki na wysokim poziomie na razie nie mamy, ale organizacyjnie jesteśmy w ścisłym topie – zapewnia Andrzej Padewski.

Na przygodę nastawiają się też sami zawodnicy, którzy dzięki UEFA Regions’ Cup mogą poczuć się jak piłkarze ze ścisłego topu, a przy okazji być może otworzyć sobie drzwi do trochę większej piłki.

Tomaszewski: – To dla nas fantastyczne przeżycie. Reprezentowaliśmy Polskę, mogliśmy zwiedzić inny kraj, byliśmy chociażby we Florencji zagrać w turnieju międzynarodowym, co przecież dla trzecioligowca nie jest czymś powszednim. To powołanie było dla nas wielkim wyróżnieniem.

Spaleniak: – Polecieliśmy do Włoch i każdy wiedział, że musimy zrobić wszystko, żeby awansować. Włożyliśmy w ten turniej mnóstwo zdrowia, więc dla każdego z nas ten awans znaczy bardzo dużo. Jak widzimy na przykładach z poprzednich lat, jest to sposób, żeby się pokazać i zagrać na wyższym poziomie.

Piłkarzom z Dolnego Śląska nie pozostaje więc innego, jak po prostu nawiązać do sukcesu starszych kolegów, którzy w 2007 roku przetarli im szlak w UEFA Regions’ Cup. Dla Polski, dla Dolnego Śląska i dla własnej dumny zrobili już bardzo dużo, ale zwycięstwo w całym turnieju byłoby jeszcze słodsze. I w sumie dlaczego miałoby się nie udać? Przecież historia lubi się powtarzać.

Fot. główna – Andrzej Padewski

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

2 komentarze

Loading...