Reklama

Puste łuki, sms do Szczęsnego, bezpośredni Lewy. Kulisy z Chorzowa

redakcja

Autor:redakcja

15 października 2018, 15:05 • 14 min czytania 25 komentarzy

Jednak jesteśmy w czymś pierwsi. Polska po porażce z Włochami jest pierwszą reprezentacją, która spada do niższej dywizji w Lidze Narodów. Spadamy w pełni zasłużenie, na dziś nie pasujemy do tego towarzystwa. Wszyscy w dobrze skrojonych garniakach, a my tylko w koszulce i dżinsach. Nie ten adres. Weszło wybrało się do Chorzowa, żeby naocznie przekonać się, jaka będzie otoczka tego meczu i co się wydarzy za kulisami. Momentami było ciekawie.

Puste łuki, sms do Szczęsnego, bezpośredni Lewy. Kulisy z Chorzowa

Ciekawie zrobiło się jeszcze przed wyjazdem. PZPN po przyznaniu akredytacji podsyła dziennikarzom Media Guide z wieloma przydatnymi informacjami. Fajna rzecz, ale chyba nie wszystkie akapity sprofilowano pod kątem październikowych meczów i zostały wątki z marcowego starcia z Koreą Południowa, bo w pewnym momencie natrafiamy na taki „kwiatek”.

media guide koreanski

Istnieją uzasadnione obawy, że tym razem tłumaczenie na koreański zbytnio by się nie przydało.

Samo dotarcie na mecz nie stanowiło żadnego problemu. Niezmotoryzowani przeważnie wysiadali w Katowicach i mieli do wyboru liczne linie tramwajowe czy autobusowe, a w razie czego można było pojechać pociągiem do stacji Chorzów Batory i stamtąd dotrzeć pod stadion autobusem. Z tramwajami mniej zorientowanym łatwo było się oszukać. Niektóre linie dublowały się głównymi numerami, więc jeśli ktoś nie popatrzył na zegarek i zobaczył, że jedzie nr 19, z rozpędu zamiast na stadion mógł dojechać na Katowice Zawodzie.

Reklama

Na dworcu wysiadłem przed godziną 17:00 i już tam widać było sporo osób w biało-czerwonych barwach. Na przystankach podobnie. Niektórzy już ćwiczyli najważniejsze przyśpiewki. Panowie, dajemy!: – Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało! Wiedzieli, co będzie potrzebne.

Wsiadam do tramwaju ze sporą grupą, kilka rodzin wybrało się na mecz. Był senior, głowa rodziny, był wujek rzucający sprośnymi żartami. Wszystko się zgadzało. Żona głównodowodzącego wyraźnie zachwycona okolicą. – Podobają mi się Katowice, na pewno są ładniejsze od Stargardu. Mogłabym tu mieszkać – mówiła z emocjami w głosie. Czyli zafundowali sobie dość daleką podróż.

Przejeżdżamy obok katowickiego Spodka. Dla ludzi regularnie odwiedzających Katowice to budynek jak budynek, ale dla gości z północy kraju był to „legendarny Spodek”.

Gdzie się nie obrócić, policyjne radiowozy. – Nigdy w życiu nie widziałam tyle policji – śmiała się wspomniana pani.

Grupka ta wydawała się na tyle interesująca, że zaczęliśmy rozmawiać. Ile może kosztować taka eskapada? – Wejściówki załatwiliśmy sobie przez związek. Działamy w małym klubie. Wzięliśmy te bilety po osiem dych, za bramkami. A transport pociągiem tam i z powrotem to w sumie 200 zł. Na takie wydarzenia nie jeździ się co miesiąc. Jeżeli ktoś lubi piłkę nożną i kibicuje reprezentacji, koszty jak najbardziej do przeżycia. Początkowo zastanawialiśmy się, czy nie wynająć busa. Ale to akurat byłby kiepski interes, musiałoby być dwóch kierowców, bo wracamy zaraz po meczu. Stanęło na tym, że jeszcze w piątek wieczorem pojechaliśmy pociągiem. Zaczęło się od półgodzinnego opóźnienia, ale ogólnie podróż zajęła osiem godzin. Doliczając koszty noclegu, wyszło nam podobnie, jak wzięcie busa, gdzie tylko przyjeżdżasz, wchodzisz na mecz i od razu potem wracasz. Tak mamy większy komfort – tłumaczy głowa rodziny.

Reklama

Pociąg powrotny mieli dziewięć minut po północy, więc raczej na luzie zdążyli. Przejazd tramwajem od stadionu do okolic dworca zajmuje jakieś 20 minut.

Bardziej zastanawiało, czy będą zadowoleni z komfortu oglądania meczu. Już w marcu liczne stały się głosy, że widoczność z najniższych rzędów za bramkami jest tragiczna i w zasadzie nie powinny być one dopuszczone do użytku. W tych miejscach widz zdecydowanie najbardziej odczuwa obecność bieżni lekkoatletycznej.

8

Ruch przed stadionem na ponad dwie godziny przed startem był raczej umiarkowany. Oczywiście kwitł biznes gadżetowy. Boczna ścieżka czy główny plac – niezaopatrzony kibic miał do wyboru, do koloru (rzecz jasna biało-czerwonego).

1 2

Sprzedawano m.in. okolicznościowe szaliki. Trochę tandetne, ale podobno miały wzięcie.

3

Co chwila napotykało się osoby z farbkami, czekające na chętnych do umalowania twarzy w narodowe barwy. Największe zdziwienie budził facet chodzący z kartką „kupię bilet”. No nic, może akurat miał awarię internetu. Mimo że na komplet widzów nie było szans, PZPN stacjonarnej sprzedaży wejściówek w kasach w dniu meczowym nie prowadzi. Gość musiał więc liczyć na to, że ktoś się skusi na zarobek i zrezygnuje z biletu. Edit: okej, to zapewne był konik. 

Kibice włoscy, jeśli wtedy gdzieś się przewijali, nie rzucali się w oczy. Nie brakowało za to oryginalnych par. Ona – szalik Polski. On – szalik „Forza Napoli”. Swoją drogą, niektórzy z polskich kibiców bardziej trzymali kciuki za Włochów, na co dzień futbol made in Italy jara ich najbardziej. Tego do końca nie rozumiem, ale ok, nie trzeba rozumieć wszystkiego.

Na Portugalię przyszło ponad 48 tys. widzów. Istniała obawa, że w niedzielę frekwencja nie dobije nawet do 40 tys. sztuk. Ostatecznie aż tak źle nie było, stawiło się 41 692 osób, ale najwyższe trybuny na łukach z obu stron świeciły pustkami. Biorąc pod uwagę fakt, iż w marcu na Korei były ponad 53 tys., z meczu na mecz jest coraz gorzej, mimo że teraz rywale atrakcyjniejsi.

11 12

Gdy spiker wyczytywał kadrowiczów, ludzie mieli wykrzykiwać nazwisko. Najgłośniej zrobiło się – zaskoczenie – przy Lewandowskim. Najciszej przy… selekcjonerze. Nawet „Szymański!” niosło się znacznie głośniej. Z akcentów włoskich – dużo śmiechu było w drugiej połowie, kiedy zakomunikowano, że wchodzi Kevin Lasagna. Wiecie, dlaczego, haha?

Atmosfera. Wielu narzeka, że na kadrze to już nie to co kiedyś, ale szczerze mówiąc – dla mnie jest w porządku. Nie wymagam fanatycznego dopingu przez 90 minut, dla ucha byłoby to wręcz strasznie męczące. Odpowiednio wzniośle potraktowano hymny. Wszyscy śpiewali, każdy sektor poza medialnym zaprezentował wtedy prostą oprawę w białych lub czerwonych barwach. Wyszło dobrze.

10

W trakcie gry mieliśmy różne momenty. Od chwilowej, niemal całkowitej ciszy, do bardzo głośnych, nieraz długich i obejmujących cały stadion zrywów. Przeważnie sektor za jedną lub drugą bramką intonował którąś z najprostszych przyśpiewek i po paru sekundach wszyscy już krzyczeli coś ze standardów („Polska, biało-czerwoni!”, „My chcemy gola!” czy zwykłe „Polska, Polska!”). Kilka razy poszła meksykańska fala (przez jedną z nich przegapiłem strzał w poprzeczkę Lorenzo Insigne), kilka razy wszyscy stawali i machali szalikami lub flagami.

14

A  i tak najgłośniej robiło się, gdy mieliśmy chociażby zalążek groźnej akcji po przechwycie w środku pola. Największy ryk miał miejsce po zmarnowanej sytuacji Kamila Grosickiego i zepsutej dobitce Arkadiusza Milika. Szczerze? Z mojej perspektywy w aspekcie kibicowskim więcej na meczach kadry nie trzeba, zwłaszcza jeśli to gwarancja spokoju na trybunach, bo zdecydowanie przeważają „pikniki”.

Swój sektor mieli też kibice włoscy. Wykorzystywali chwile ciszy i wtedy niosło się „Italia, Italia!”, co prowokowało naszą publiczność, żeby od razu te krzyki zagłuszyć.

13

Nie wiem, jak to wygląda u innych dziennikarzy, ale ja nie lubię robić pomeczówek ze stadionów. Pod tym kątem dużo lepiej sprawdza się oglądanie meczu w telewizji, ponieważ znacznie dokładniej możesz obejrzeć to, co najważniejszego na boisku. Na sektorach prasowych i tak wszyscy mają pootwieranych pięć relacji live i Twittera, bo co chwila trzeba weryfikować, kto podawał, kto strzelał, kto stracił. Kolega obok miał tego pecha, że musiał relacjonować na bieżąco, a mimo że otrzymał akredytację z miejscem z normalnym pulpitem, w praktyce wyszło, że musiał zadowolić się miejscem w strefie położonej nieco wyżej, gdzie miałeś krzesełko i pulpicik, na którym ledwo zmieści się netbook. Gdy chciał sobie ułatwić życie i jeszcze używać własnej myszki, musiał kombinować. Nie zazdrościłem.

9

Co innego, gdy wybierasz się, żeby stworzyć materiał okołomeczowy. Wtedy obecność na stadionie pozwoli zaobserwować nieporównywalnie więcej. Można było na przykład zauważyć, że część osób z akredytacjami to jakieś nieporozumienie. Jedna grupka szybko zaczęła sączyć piwerko (może to byli Włosi?), a jeszcze przed meczem w kolejce do centrum prasowego zdecydowanie głośniej od reszty zachowywało się kilku dresików, od których jechało czymś mocno procentowym. Wyglądali na takich, których interesował jedynie catering dla mediów.

A propos cateringu. Niezmiennie jest on oblegany do granic możliwości, jakby niektórzy specjalnie nie jedli obiadu, zakładając, że wyjdą z pełnym brzuchem na koszt organizatora meczu. W czwartek w przerwie zaserwowano bogracz. Koledzy opowiadali, że wyszli dwie minuty przed końcem pierwszej połowy i… zastali kolejkę wychodzącą aż na korytarz. W niedzielę też rzucono coś dobrego między pierwszą a drugą połówką, więc trudno było być zdziwionym, gdy kolejka znów blokowała wejście. Niektórzy na sektor prasowy wracali koło 60.-65. minuty. Ok, w pomieszczeniu mieli transmisję TV, ale czy po to akredytujesz się na mecz? Jasne, nie chodzi też o to, żeby nie jeść i nie pić niczego – to żadna ujma – jednak pewne proporcje bywają zachwiane. Swoją drogą, nie wiem, czy nie lepiej podawać danie główne na przykład godzinę przed meczem. Wtedy byłaby większa rozpiętość czasowa, nie wszyscy musieliby się rzucać w jednej chwili, a pora i tak już późna (przed 20:00), o której normalnie często już niczego się nie je. Jeśli dobrze pamiętam, tak to wyglądało rok temu podczas młodzieżowego EURO i sprawdzało się.

Łatwiej było się do czegoś dostać koło godziny 19:00. Podstawą przetrwania każdego dziennikarza były podawane w ilościach hurtowych zafoliowane kanapki. Bułka o słodkim posmaku, salami lub szynka, gruby kawałek sera, ogórek, sałata, masełko. Smaczna. W Stadionowych Rewolucjach pewnie byłaby mocna czwórka.

4

Jeżeli ktoś nie miał ochoty na kanapki, mógł pomaszkiecić. Jedna z pań, jak podczas obleganej domówki, co chwila dosypywała do misek kolejną paczkę chipsów.

5

Większość kulturalnie brała sobie trochę na papierowy talerz, ale zdarzali się tacy, którzy woleli garściami do ręki, po drodze zahaczając jeszcze o ciastka. Utrzymanie całości sprawiało im problemy. Mój zestaw wyglądał tak:

7

Chipsy? Laysy cebulowe, czyli smak dobry, ale niestety smażone na niezdrowym oleju palmowym. Ciastka bardzo dobre, obawiałem się nachalnych sztucznych aromatów i pozytywnie się zaskoczyłem. Do tego jakiś soczek (do kawy za duża kolejka) i to tyle jeśli chodzi o Stadionowe Rewolucje Extra. Niech dalej wykazują się Wąs i Lord Koks.

Co było na boisku – każdy widział. Pierwsza połowa absolutnie dramatyczna, środek pola istniał teoretycznie, a naszą lewą stroną bez dawania forów przedostałby się nawet Ryszard Kalisz. Powinniśmy przegrywać 0:4. Ze stadionowej perspektywy polska bezradność wyglądało jeszcze bardziej przerażająco. – Kolejny magik, który chce nas uczyć czegoś, czego nie umiemy. Mamy w DNA szybkie kontry i nie walczmy z tym! – krzyczał rząd wyżej elegancko ubrany jegomość z kartką i długopisem w ręku. – Większość Włochów ma półtora metra w kapeluszu, a nasi obrońcy znów przegrywają główkę! – irytował się. Ludzie tylko mu przytakiwali. – Glik, wielkie Monaco, a już od małego dzieci uczy się, że nie zagrywa się na własnej połowie po przekątnej! – nie czekaliśmy długo na kolejną celną uwagę. Facet zdaje się ma ambicje trenerskie.

Po przerwie, gdy wprowadziliśmy skrzydłowych, zaczęło to jakoś wyglądać. Włosi stali się mniej groźni, my za to mieliśmy dwie bardzo dobre sytuacje. Publiczność czekała na Krzysztofa Piątka i w końcu zaczęła tracić cierpliwość. Gdy zamiast niego, selekcjoner na ostatnie minuty wprowadził Artura Jędrzejczyka, rozległy się przeraźliwe gwizdy. Obrońca Legii swoje zdążył zawalić, a u nas miał minusa już wcześniej. W pierwszej połowie ruszył na rozgrzewkę razem z Piątkiem i Grosickim. Oni faktycznie się rozgrzewali, widać było, że się przykładają, a „Jędza” robił pajacyki i zagadywał skupionych kolegów. Nieładnie.

Straconego gola widzieliśmy już w mixed zonie, bo razem z Sebastianem Wachem z WeszłoFM zeszliśmy tam chwilę wcześniej, żeby potem się nie przeciskać. Przeważnie omijam strefy mieszane, nigdzie indziej dziennikarz nie jest tak mały względem zawodników jak tam. To żebranie o parę zdań banałów jakoś mnie nie kręci. Ale skoro już tu jesteśmy, mogę ponagrywać jakieś dźwięki.

Czekaliśmy 45 minut. Zaraz po meczu przeszli sędziowie i służby medyczne, a potem… robiło się coraz nudniej. Wreszcie pojawił się Kamil Glik.

15

Gdy kończył rozmowę przed kamerami (później miał jeszcze drugą sesję przed dyktafonami) pojawił się Robert Lewandowski. Nie trzeba było go do dwa razy prosić, od razu się zatrzymał. I nagle – buch! Człowiek omal się nie przewrócił pod naporem kolejnych rzędów mikrofonów i kamer. W sekundę odległość między barierkami a tablicami reklamowymi zrobiła się dwa razy mniejsza. Przechodzący za „Lewym” Kamil Grosicki czy Lorenzo Insigne musieli go przepraszać i się przepychać, bo nie było już miejsca.

Kapitan reprezentacji stanął przed całą grupą i na jakieś dwie sekundy zapadła martwa cisza, więc zacząłem (później do głosu doszli inni).

Paradoksalnie do zapomnienia pierwsza połowa, a nie druga, w której straciliśmy gola.

Każdy jest chyba świadomy, jak wyglądała nasza gra przed przerwą i z czego to wynikało. W drugiej połowie graliśmy bardziej w swoim stylu z meczów eliminacyjnych i parę okazji sobie stworzyliśmy. To nadal za mało, zwłaszcza jeśli chodzi o podejście pod pole karne rywala i dochodzenie do sytuacji. Na pewno dużo pracy przed nami. Wiele rzeczy do poprawy.

Robert, już chyba wystarczy tych eksperymentów. Dwa razy zaczynaliśmy bez skrzydłowych i w obu przypadkach się to nie sprawdzało. Gdy wracaliśmy do normalnego ustawienia, od razu było lepiej.

Taktyka z drugiej połowy na pewno bardziej nam odpowiada. Łatwo zauważyć, kiedy i przy jakiej taktyce grało nam się łatwiej. Widać różnicę, chyba każdy ją widział, nie muszę tu potwierdzać, czy zaprzeczać. W pierwszej połowie mieliśmy jedną wrzutkę, żadnych strzałów, w drugiej pojawiły się sytuacje, a i rywalowi trudniej się grało. Ale my przede wszystkim przygotowujemy się do meczów eliminacyjnych. Musimy z pokorą budować swoją formę.

Widzisz analogię do tego, co było pod koniec kadencji Adama Nawałki? Tam były sygnały i przed mundialem, i po mundialu, że trenujemy ustawienie, które nie odpowiada drużynie i jak przyszło co do czego, tak czy siak graliśmy 4-4-2 lub 4-4-1-1. A czasu mało, jeszcze tylko dwa mecze do eliminacji.

Na pewno jakieś podobieństwo jest, nie ma co ukrywać i oszukiwać samego siebie. Jest system, który nam bardziej odpowiada i w którym lepiej wyglądamy. Myślę, że trener też już zdaje sobie z tego sprawę. W tych meczach towarzyskich… meczach Ligi Narodów z jednej strony był czas na takie eksperymenty, ale z drugiej strony dziś tego czasu jest coraz mniej i pora chyba grać tym, co mamy najlepszego, próbując tu szlifować jakieś elementy i dodać coś lepszego.

Boli was to, że jako pierwsi spadacie niżej w Lidze Narodów? Będą słabsi rywale, a po drugie cały czas musimy myśleć o rankingu, bo losowanie z pierwszego koszyka daje nam trochę większe możliwości uniknięcia silnych przeciwników w grupie eliminacyjnej.

Losowanie z pierwszego koszyka jest dla nas istotne. Ta Liga Narodów… Ja do dziś nie wiem, o co w niej chodzi, nie są to dla mnie jakieś mecze, które są o coś. Mamy cztery tygodnie, żeby przemyśleć wiele spraw. Mam nadzieję, że w klubie też przyjdą zmiany na lepsze i przełoży się to na reprezentację. Jak w klubie idzie, to i w kadrze jest potem łatwiej. Wierzę, że zacznie to funkcjonować i następnym razem będziemy rozmawiali o innych wynikach.

Dziś ty rozgrywałeś akcje ofensywne, mogłeś mieć 2-3 asysty. Twoja rola jest trochę inna, ale wziąłeś na siebie tę odpowiedzialność, gdy nam nie szło. 

Starałem się. Jak nie mam sytuacji i nie dostaję piłki, to próbuję pomóc kolegom w tworzeniu ich. Faktycznie, parę razy fajnie wyszliśmy z kontrą, mogliśmy strzelić gola. Boli bramka stracona w ostatniej minucie. Coś takiego nie powinno się zdarzyć, ale może lepiej teraz niż w meczach eliminacyjnych. Jak nie idzie z przodu, to trzeba się starać, żeby przynajmniej z tyłu było w porządku. Przy 0:0 to my bylibyśmy w Lidze Narodów w lepszym położeniu niż Włosi. Lekcja pokory, mobilizująca, żebyśmy eliminacje zaczęli z wysokiego C, od pierwszych meczów byli optymalnie przygotowani, wiedzieli co mamy grać i grali tym, co mamy najlepszego. 

Mówiłeś, że dla każdego selekcjonera początek jest trudny, ale Jerzy Brzęczek w przeciwieństwie do Adama Nawałki nie zastał spalonej ziemi po Smudzie i Fornaliku. Jesteście klasową, uznaną drużyną i te porażki muszą was boleć, zwłaszcza że nie można mówić, iż wyniki w tych dwóch meczach były gorsze niż gra. 

Na pewno i to też pokazuje, że jak wszystkie klocki zostaną poukładane taktycznie, będziemy wiedzieli, jak nam się najlepiej gra i zaczną funkcjonować automatyzmy, które mieliśmy wcześniej, a z których teraz nie zawsze mogliśmy korzystać, to po dodaniu kilku szczegółów wyniki w takich meczach na ostrzu noża będą zupełnie inne. Wierzę w to. Mamy zespół, który na to stać. 

To nie był koniec pytań, ale napastnik Bayernu uznał, że wystarczy i zdecydowanie ruszył w kierunku wyjścia. Swoimi odpowiedziami zdążył jednak jasno dać do zrozumienia, że on i koledzy mają dość eksperymentów bez skrzydłowych.

Po Portugalii kadrowicze znacznie chętniej rozmawiali z mediami, nawet Rafał Kurzawa odpowiedział na trzy (!!!) pytania. W niedzielę przez strefę mieszaną przeszli tylko Lewandowski, Glik, Bereszyński, Zieliński, Grosicki i Szczęsny, z czego porozmawiała pierwsza czwórka. Krychowiak od razu zakręcił w lewo i przeszedł z drugiej strony band, a reszta wybrała zapasowe wyjście i nawet ich nie widziano. Z jednej strony – słabe. Z drugiej – w sumie liderzy drużyny się wypowiedzieli, każdy pewnie dostawał podobne pytania, trudno byłoby coś jeszcze dodać.

Jeśli chodzi o Włochów, najcierpliwiej na pytania odpowiadał Giorgio Chiellini. Stoper Juventusu trzy czy cztery razy podchodził do kolejnej grupy rodaków i nawijał. Na koniec rzucał do wszystkich „ciao, ciao, ciao”, z góry uprzedzając każde przywitanie.

16

Wspominałem o tym, że w mixed zonie najciężej o partnerską relację na linii piłkarz-dziennikarz. Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro nasza strona sama do tego doprowadza. Media olał przechodzący Szczęsny, a jeden z dość znanych redaktorów zaraz potem wysyła mu smsa: – Kurczę, co się stało, obraziłeś się na mnie? Żeby nie było: podpatrzył to jeden ze znajomych, nie zaglądałem przez ramię. To jednak pokazuje, jak bardzo można się uniżyć dla paru zdań o tym, że przegraliśmy i musimy to przeanalizować.

Zaraz potem komunikat, że w szatni już nikogo nie ma i można było wracać do domu. Wyprawa w gruncie rzeczy przyjemna, mimo że na boisku mało co się zgadzało. Grunt, żeby po tym meczu dla sztabu reprezentacji stało się jasne, że w pewne rzeczy nie należy brnąć. W porządku, spróbowaliśmy, to nie dla nas, nie upieramy się. To samo dotyczy niektórych powołań na wyrost. Skoro jedno z głównych pozaboiskowych zajęć w piłce to wyciąganie wniosków, wyciągajmy je.

Tekst i zdjęcia: Przemysław Michalak

Najnowsze

Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Komentarze

25 komentarzy

Loading...