Godzina była zła, pogoda była zła, nasza gra była zła. Podwozie też było złe. Wszystko było złe, oprócz wyniku i kiełbasek. Wygraliśmy z AP Brychczy 2:1, umocniliśmy się na pozycji lidera, ale gdyby ktoś pytał o styl, to sprytnie unikniemy odpowiedzi i zmienimy temat.
Bo stylu nie było. Z jednej strony mierzyliśmy się z czołową drużyną ligi, z drugiej – po rozgromieniu Interu Warszawa, który przed meczem z nami nie poniósł żadnej porażki i miał najmniej straconych bramek – liczyliśmy na kilka trafień i ciut więcej efektowności. Tymczasem kolejne minuty mijały, a my coraz bardziej uświadamialiśmy sobie, że termin meczu nie był najkorzystniejszy. Bo wiecie, niedziela, godzina 11, świeżo po sobotniej nocy. I wam nie grałoby się najłatwiej.
To oczywiście taka refleksja ogólna, nie zarzut w kierunku naszych zawodników.
Jak ocenić pierwszą połowę? Bardzo, bardzo niemrawa. Znamienne, że Wojtek Małecki z dwa-trzy razy musiał się mocniej nagimnastykować. A przecież we wcześniejszych meczach równie dobrze mógł rozłożyć leżaczek, rywale i tak nie stwarzali zagrożenia. Najważniejszą interwencję zaliczył tuż przed zejściem do szatni. Atak gości, niepotrzebny faul w polu karnym, jedenastka. Jednak w świetnym stylu obroniona przez naszego bramkarza.
40’ Świetna interwencja Wojtka Małeckiego! Wciąż 0:0! pic.twitter.com/sJmeFAX3N9
— KTS Weszło (@KTS_Weszlo) October 14, 2018
Druga sprawa. Nawet debiutujący w Serie B Piotr Petasz – znany z ekstraklasowych boisk i huknięcia lewą nogą – na początku dał się łatwo ograć z lewej strony boiska. Ale to incydent, każdemu może powinąć się noga. Generalnie zaprezentował się solidnie, widać było, że „gdzieś grał”. Szkoda tylko, że zaraz po przerwie doznał kontuzji. Oby to nie było nic poważnego, oby jak najszybciej wrócił do zdrowia.
– Trzeba robić te mecze później – zakomunikował prezes Jakub Olkiewicz, niejako podsumowując pierwsze kilkanaście minut, podczas których rządziło tempo slow motion.
– Wszystkie akcje wymuszone – irytował się trener Kamil Pawlak.
– Niski pressing, aeoooo – skandowali kibice. Swoją drogą, frekwencja znów dopisała.
I gdzieś pośród tego chaosu, pomiędzy kolejnym spalonym odgwizdanym na Michale Madeju, wyłoniła się dobra akcja KTS-u. Początek drugiej połowy (pierwszą zapamiętamy głównie z nieuznanego gola Madeja, karnego i dobrej sytuacji Brychczego), wrzutka, trafienie nogą Macieja Joczysa. Wszystko ładnie, pięknie, problem w tym, że z prowadzenia cieszyliśmy się mniej więcej pięć minut.
Rywale wyrównali, gdy zaspała nasza lewa strona (już bez Petasza), a my wróciliśmy do punktu wyjścia. Punktu, który niezbyt nas satysfakcjonował.
Szarpane akcje, nieudane zagrania i nasz największy przeciwnik – mijający czas. W końcu nadeszła jednak 80. minuta. Po raz kolejny okazało się, że Michał Madej może nie wykorzystać jednej, drugiej sytuacji (jeżeli chodzi o ten mecz, wypadałoby napisać, że może zostać piąty, szósty raz złapany na spalonego), ale w końcu da o sobie znać jego instynkt strzelecki. I tak było także teraz. Dobry, mocny, płaski strzał i 2:1!
W końcówce trochę się zakotłowało, rywale trafili w poprzeczkę, ale prowadzenie udało się utrzymać. Generalnie nie był to łatwy mecz, nie graliśmy najlepiej, ale wiadomo – liczy się wynik. Takie spotkania też trzeba umieć wygrywać.
Umacniamy się na pozycji lidera!
KTS Weszło – AP Brychczy 2:1 (gole dla KTS-u: Maciej Joczys, Michał Madej)