– W Kolumbii zdecydowałem, że rozbiję namiot przy drodze i pójdę spać. Obok stacji benzynowej, na parkingu. Wybiła północ. Słyszę, że ktoś mówi, żebym otwierał. Odwiedzili mnie policjanci. Pierwsze słowa, które do mnie skierowali? Pokaż swoje buty! Popatrzyli na nie, powiedzieli, że wszystko jest dobrze, odłożyli, wyszli. O szóstej rano obudziła mnie obsługa stacji, mówiąc, że dwa tiry obok namiotu zostały okradzione. Wcześniej słyszałem jakieś odgłosy, nawet skradanie do mojego namiotu. Ale chyba ktoś usłyszał, że jestem w środku i poszedł do tirów. Mogło być niebezpiecznie.
155 dni, 24 tysiące kilometrów przejechanych autostopem, 20 odwiedzonych krajów. Tak wyglądało kilka miesięcy z życia Kamila Pawlaka, trenera KTS-u Weszło. Już jutro o 11 mecz z AP Brychczy, na który zapraszamy (bo będzie dobre widowisko, bo będzie piwo, bo będą kiełbaski), a dziś przedstawiamy dużą rozmowę z gościem, który w pewnym momencie rzucił wszystko i wyjechał w podróż do Ameryki.
O spotkaniu rowerzysty, który przejechał 60 krajów, a rower stracił akurat w Warszawie. O przeżyciu świąt za dziesięć złotych. O tym, dlaczego w podróży nie warto wiedzieć za dużo, by potem nie starać się jak najszybciej uciec ze stolicy Hondurasu.
Zapraszamy.
Podróżowałem od najmłodszych lat. Początkowo dzięki rodzicom, bo wszędzie mnie ze sobą zabierali. Kiedy skończyłem 18 lat, odkryłem autostop. No i się zaczęło. Przełom. Jeździłem sporo po Europie. Północ, południe, wschód, zachód. Porwała mnie przygoda, byłem nawet w Gruzji. I tak co wakacje, bo gdy zaczynałem, chodziłem jeszcze do liceum. Potem studia gdzie – jak wiadomo – jest dużo wolnego czasu, z którego korzystałem. Odkryłem swoją pasję, cały czas ją rozwijałem. Kręci mnie autostop, po prostu. Taka podróż to coś trudnego do opisania. To przygoda, którą trzeba przeżyć.
Jak reagowali rodzice, gdy wyjeżdżałeś na swoje pierwsze podróże?
Pierwszy wyjazd odbyłem z trójką znajomych, więc nie było tak źle. Ciekawe jest to, że nie pamiętam, dlaczego zdecydowaliśmy się na stopa. Czyj to był pomysł, jak to wszystko wyszło. Chyba ktoś usłyszał, że ludzie tak jeżdżą. Mnie kojarzyło się to z dawnymi czasami – trzydzieści lat temu – kiedy były jeszcze książeczki autostopowe. Nie wiedziałem, że można tak jeździć, że to jest dalej popularne.
Moja rodzice zawsze martwią się, gdy wyjeżdżam. Przede wszystkim mama. Ale cóż – musieli to jakoś wytrzymać. A gdy pierwszy raz powiedziałem, że jadę do Ameryki, nie mogli uwierzyć.
Generalnie pomysł na tak daleki i tak długi wyjazd krążył mi po głowie od kilku lat. Czytałem dużo blogów podróżniczych, uczyłem się hiszpańskiego w liceum. Jarała mnie Ameryka Południowa, a na przykład nigdy nie ciągnęło mnie do Azji. Ale wiadomo – decyzja o półrocznej podróży wymaga organizacji. Podjęcia pewnych kroków. Musiałem wszystko rzucić, wywrócić do góry nogami dotychczasowe życie. Długo nie mogłem się zdecydować, zawsze coś mnie blokowało. W pewnym momencie pomyślałem jednak – jak nie teraz to kiedy? Z każdym rokiem pojawia się coraz więcej obowiązków, czekanie nie ma sensu, więc pewnego dnia po prostu zdecydowałem, że jadę. I już nie było odwrotu.
Trudno łączyć podróżowanie z pracą lub szkołą?
Moje wcześniejsze, krótsze podróże trwały trzy-cztery tygodnie. Jeździłem w wakacje, ale wiadomo – półroczny wyjazd do Ameryki Południowej wymagał szerszego planu. Skończyłem studia, powiedziałem w pracy, że wyjeżdżam na pół roku. I wyjechałem. „W porządku, jak wrócisz, to zobaczymy, co będzie dalej” – mówili. Po powrocie nie zmieniłem pracy, więc to był dobry ruch. Przy okazji odbył się kasting na trenera KTS Weszło, więc wróciłem do Polski w idealnym momencie.
Co autostop ma takiego w sobie, że ludzie decydują się na podróż właśnie w taki sposób?
Niezależność jest w tym wszystkim najbardziej uzależniająca. Robisz, co chcesz. Masz ogólny zarys wyprawy, ale nigdy nie planujesz wszystkiego krok po kroku. Spontan. Mam cele, do których chcę dotrzeć, ale nie ma czegoś takiego, że planuję każdy dzień. Najlepsze podróżowanie jest wtedy, gdy na miejscu rozmawiam z ludźmi i dowiaduję się od nich, co zobaczyć. Naprawdę – przewodniki nierzadko diametralnie różnią się od rzeczywistości. Trzeba dać się zaskakiwać. Każdy dzień jest inny. Wsiadasz do czyjegoś samochodu, zaczynasz rozmawiać i zamiast na wschód jedziesz na zachód.
Kontakt z ludźmi to świetna sprawa. Niby jesteś w obcym kraju, niby wsiadasz do obcego samochodu, a jednak rozmawiasz, poznajesz kulturę, ciekawostki. Wiesz, co zjeść, co zobaczyć. Jakkolwiek spojrzeć, masz ze sobą przewodnika. Ktoś może powiedzieć, że to wykorzystywanie, ale ludzie zatrzymują się po to, by rozmawiać. Są ciekawi, kogo zabierają. Nierzadko gdy mówiłem, że jestem z Polski, niektórzy nie wiedzieli, że taki kraj istnieje. Czyli autostop posiada również walor edukacyjny!
Bardzo często zdarza się, że ktoś się zatrzyma, podwiezie, a potem zaoferuje jedzenie czy nawet nocleg we własnym domu. Niby jesteśmy nieznajomymi, a jednak ten ktoś poświęca mi bardzo dużo czasu. Takich sytuacji – zarówno w Ameryce Południowej, jak i w Europie – miałem sporo. W Belize stałem przy drodze. Zatrzymała się dziewczyna, która przyznała, że specjalnie się po mnie wróciła, bo w ostatniej chwili mnie zobaczyła i trochę się jej zrobiło szkoda, że tak stoję i czekam. Podwiozła mnie, zaproponowała mi nocleg u swojej rodziny w domu. Następnego dnia pokazała atrakcje turystyczne. Fajna sprawa. Był jeszcze nocleg u właściciela restauracji, dzięki czemu mogłem trochę zjeść. (śmiech) W Meksyku – na samym początku – spotkałem Kanadyjkę, która samotnie podróżowała po kraju. Wynajęła samochód, jeździłem z nią przez dwa dni. Takie sytuacje są dość popularne, myślę, że 10-15 procent przejazdów kończyło się tym, że ludzie aż tak bardzo chcieli mi pomóc.
Można również trafić na ciekawe osoby. W Panamie spotkałem gościa, o którym mówiło się u nas w telewizji. Przejechał rowerem 60 krajów, przyjechał do Warszawy i został okradziony. Rower przepadł. Ale później Polacy mu pomogli, odkupili sprzęt. Kiedy dowiedział się, że jestem z Polski, od razu podszedł. Zachowywał się serdecznie, był wdzięczny, że moi rodacy mu pomogli. Uważa nas za świetnych ludzi.
Bywało niebezpiecznie? W końcu nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, gdy wsiadasz do samochodu.
Przez całą podróż po Ameryce Południowej nie miałem niebezpiecznych sytuacji. Bardziej kilka śmiesznych, przynajmniej z perspektywy czasu. Najbardziej pamiętna była noc w Kolumbii. Łapałem stopa, zaczynało się robić ciemno. Zdecydowałem, że rozbiję namiot przy drodze i pójdę spać. Obok stacji benzynowej, na parkingu. To było trochę niebezpieczne, pewnie mogłem pójść dalej, ukryć się bardziej. Ale przez jakiś czas nic się nie działo. W końcu wybiła północ. Słyszę, że ktoś mówi, żebym otwierał namiot. Odwiedzili mnie policjanci. Pierwsze słowa, które do mnie skierowali? Pokaż swoje buty! Byłem zaspany, nie wiedziałem, o co im chodzi. W sumie dzięki temu, że to wszystko działo się tak nagle, nawet nie zdążyłem się przestraszyć. No ale w porządku, chcą buty, to pokażę buty. Popatrzyli, powiedzieli, że wszystko dobrze, odłożyli. „Dobranoc, miłych snów” – życzyli na koniec i wyszli.
O szóstej rano obudziła mnie obsługa stacji, mówiąc, że dwa tiry obok namiotu zostały okradzione. Że za chwilę będzie tutaj policja, więc najlepiej będzie, jak sobie pójdę. A przecież miałem z nimi do czynienia wcześniej. Co się okazało? Sprawdzali odciski butów, które ktoś zostawił w ziemi. Swoją drogą – wcześniej słyszałem jakieś odgłosy, nawet skradanie się do mojego namiotu. Ale chyba ktoś usłyszał, że jestem w środku i poszedł do tirów. No, tutaj mogło być niebezpiecznie.
Można mówić o szczęściu i niewykluczone, że będzie to prawdą. Szczęście miałem przez całą podróż. Czytałem blogi, rozmawiałem z innymi podróżnikami i w ich relacjach bardzo często pojawiały się niebezpieczne sytuacje, kiedy mogli nawet stracić życie. A u mnie zazwyczaj spokój. Choć w Ameryce Południowej nagminne jest to, że biały wyróżnia się w tłumie. Często dochodzi do napadów, kradzieży. Idziesz uliczką i nagle okazuje się, że jesteś sam, a wokół ciebie pięć osób. To popularne. Osobiście nie uważam, żebym był w podróży przesadnie ostrożny, a jednak – udawało mi się unikać niebezpieczeństw. Jasne, starałem się nie zapuszczać w mniej popularne miejsca w dużych miastach, choć ciekawość nierzadko przezwyciężała. Nie ma się czego bać, ale szansa, że cię okradną i coś się stanie, jest wówczas dużo większa. W Rio de Janeiro odwiedziłem kilka mniej popularnych okolic. Wyraźnie widać, że miasto jest podzielone na dwie części. Z jednej strony skrajna bieda, z drugiej – klasa średnia i bogaci. Jednak nic mi się nie stało.
Byłeś też w Salwadorze. Moje pierwsze skojarzenie – średnio trzydzieści zabójstw dziennie.
Wjeżdżając do Salwadoru, nie byłem przekonany, że to dobry pomysł. Przejechałem przez stolicę, łapiąc stopa, co być może nie było najbardziej rozsądną decyzją w moim życiu. Ale na szczęście nic się nie stało. Poznałem dwóch autostopowiczów z Meksyku, trochę z nimi pojeździłem. Generalnie – Salwador nie wydał mi się niebezpieczny. W przeciwieństwie do Hondurasu. Niemiły czas dla całego kraju. Tydzień przed moim przyjazdem z Salwadoru wybuchły zamieszki w Tegucigalpie. Były wybory, ludzie się zbuntowali, uważali, że zostały one sfałszowane. Wyszli na ulicę. Nie było za ciekawie, a ja – rzecz jasna – chcąc to zobaczyć, pojechałem do stolicy. Bardzo szybko jednak uciekłem. To był jedyny raz w ciągu podróży, kiedy czułem się naprawdę niebezpiecznie. Do Tegucigalpy dojechałem, wyjątkowo, autobusem. Wysiadłem i od razu czułem wzrok innych na mnie. Wiadomo, byłem nielicznym białym w mieście. Obcym. Po kilku godzinach już mnie tam nie było.
Kiedy byłem w stolicy Salwadoru, też odniosłem wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. To mnie zastanowiło. Wniosek? Czytałem za dużo. Bo jeżeli przygotowujesz się, czytasz o Salwadorze, czytasz o Hondurasie, to nastawiasz się na niebezpieczeństwo. Masz z tyłu głowy, że coś się może stać. Czekasz, aż ktoś przyjdzie do ciebie z nożem. To nie jest dobre. Z jednej strony warto wiedzieć, gdzie jest niebezpiecznie, z drugiej – nie warto wiedzieć za dużo. Bo twój mózg działa tak, że tylko czekasz, kiedy coś się stanie. Tutaj nie pójdę bo to, tam nie pójdę bo tamto.
Jestem taki, że lubię doświadczać na własnej skórze, a nie tylko usłyszeć i na podstawie słów kogoś innego wyrabiać sobie opinię. A w Hondurasie czy Salwadorze trochę to tak wyglądało. Jak szedłem przez Salwador, starałem się iść szybciej. Może nawet podświadomie. To głupie. Gdybym nic nie wiedział, może doświadczyłbym super rzeczy.
Miałeś jeszcze inne uprzedzenia?
Przyjeżdżając do Kolumbii, myślałem, że będzie niebezpieczniej. Tymczasem to świetny kraj. Ludzie są serdeczni, otwarci. Gdybym miał gdzieś pojechać drugi raz, na pewno tam. Medellin przeszedłem na piechotę. Miasto ma złą sławę, ale w ciągu – powiedzmy – ostatnich piętnastu lat zmieniło się diametralnie. Ludzie potwierdzają, że rozwija się bardzo szybko, że dobrze się w nim żyje. Wybudowali ruchowe schody w części miasta. Starają się robić wszystko, by inni przestali postrzegać Medellin przez pryzmat niebezpiecznego miasta, w którym rządził Escobar. Nikt nie chce o nim mówić. Odcinają się od tematu, nie chcą do niego wracać. Kiedy o niego pytałem, pojawiały się dwie odpowiedzi. Z jednej strony, że to przeszłość. „Patrz na nasze miasto, jak wygląda obecnie”. Z drugiej – „no, był ktoś taki, jak chcesz to idź na jego grób”. I tyle, odcinają się.
Usłyszałem opinię, że Medellin jest miastem pomocnych ludzi. Spałem tam w hostelu. Śmieszna sytuacja. Leciałem z Panamy do Kolumbii. 24 grudnia. Święta, a ja miałem przy sobie dziesięć złotych. Wszystko przez to, że zazwyczaj robiłem przelewy z konta, do którego karty płatniczej nie miałem, na konto, do którego kartę miałem. Tutaj jednak pojawił się problem. Przelew nie był możliwy do wykonania przez trzy dni. Wiadomo, święta, a ja trochę późno o tym pomyślałem. (śmiech) Wylądowałem w Medellin, jakieś trzydzieści kilometrów od centrum, bo lotnisko jest dość daleko. Plan na wigilię? Rozstawiam namiot, kupuję puszkę z rybą i świętuję! W namiocie, przy lotnisku. Szedłem drogą, szukałem miejsca, żeby się rozstawić. Nagle zatrzymał się jakiś facet. Zapytał, czy jadę do centrum Medellin.
Gwiazdka z nieba. Spojrzałem na niego, wyglądał normalnie. No to wsiadłem i pojechałem. Wysiadłem około 20. Było ciemno. Wiedziałem, że dwa hostele są dość tanie. Ale jednak miałem tylko dziesięć złotych. Trochę się bałem, nie wiedziałem, gdzie jestem, bo to był dopiero początek przygód w tym mieście. Dopiero później przekonałem się, jak przyjazne to miejsce.
Znalazłem hostel. „Nie mam pieniędzy. Mogę zapłacić za pięć dni, jak będę miał kasę na karcie”- zakomunikowałem. Zgodzili się bez problemu. W hostelu spotkałem świetnych ludzi, z którymi spędziłem wigilię i święta. Trochę mnie uratowali, bo jak masz przy sobie dziesięć złotych, nie jest łatwo. A tak, poznałem na przykład Argentyńczyka, z którym później – przez pięć dni – szalałem po Medellin.
Podróże autostopem nauczyły mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Człowiek da sobie radę w każdej sytuacji.
Jak planowałeś budżet?
Przed podróżą założyłem sobie, że wydam dziesięć dolarów dziennie. Miałem namiot, więc pieniądze szły głównie na jedzenia i picie. Ale oczywiście wydawałem więcej, bo jestem taki, że lubię jeść. Lubię poznawać kraje przez jedzenie. A to, niestety, kosztuje. Nie oszczędzałem na tym, próbowałem wszystkiego co się da. Plan planem, rzeczywistość rzeczywistością.
Chwaliłeś Kolumbię, gdzie jeszcze ci się podobało?
W Meksyku. Pierwszy kraj Ameryki, jaki odwiedziłem. Jest tak wielki i różnorodny, że te pół roku mógłbym poświęcić tylko na ten kraj. Każdy stan jest inny. Inne jedzenie, trochę inna kultura, inni ludzie, inne myślenie. Naprawdę. Zacząłem od wschodu, gdzie jest najbezpieczniej. Quintana Roo. Turystyczny region, tak jakbyś pojechał do Egiptu. Kurort. Jeżeli są jacyś lokalsi, to w hotelach albo restauracjach. Chciałem stamtąd uciec jak najszybciej, to nie dla mnie. Trafiłem na środek kraju. Im dalej na zachód, tym niebezpieczniej. Po powrocie do Polski usłyszałem w telewizji, że w Meksyku zabito dwóch ludzi podróżujących na rowerach, w tym Polaka. Jechałem tą samą drogą, dwa miesiące przed zabójstwem łapałem tam stopa.
Co daje ci niezależność w podróży?
Komfort. Podróżuję po to, żeby poznawać. Po raz pierwszy jechałem autostopem samemu, bez znajomych. I uważam, że jeżeli chcesz poznać kraj, najlepiej podróżować właśnie tak. Jak jesteś sam – idziesz przez miasto, łapiesz stopa – to każdy do ciebie zagada. Bo widzi, że jesteś sam. Biały człowiek, obcy, w Ameryce Południowej czy Środkowej. Miałem mnóstwo takich sytuacji. Ludzie zagadywali mnie z czystej ciekawości. „Co tutaj robisz?”. „Choć, napijemy się, porozmawiamy”.
A jak jesteś z kimś, inni nie chcą ci przeszkadzać. Polecam samotną podróż, choć nie jest ona dla każdego.
Dlaczego?
Osobiście uważam, że zawsze dam sobie radę sam. No i lubię samotność. Zdarzają się ludzie, którzy nie mogą wytrzymać, gdy przez dwie godziny są sami. Wtedy taka wyprawa nie jest najlepszym pomysłem. Ja jestem inny. Przez tydzień mogę być odcięty od świata. I się cieszę, i mi to nie przeszkadza.
Mówi się, że jak jesteś z kimś, skupiasz się na osobach, z którymi przyjechałeś. A tak – siłą rzeczy – musisz radzić sobie sam, musisz się do kogoś odezwać.
To prawda. Na pewno tak jest. Ale to działa też w drugą stronę, tak jak mówiłem – ludzie zagadują i ciebie. Jeśli ktoś czuje się na siłach, chce poznawać świat, powinien podróżować samemu. Trzeba się odważyć.
Cała moja podróż była skonstruowana tak, żeby przejechać Amerykę. Z północy na południe. Z perspektywy czasu uważam jednak, że w każdym z krajów – może oprócz Salwadoru czy Panamy, gdzie nie ma za wiele do zobaczenia – byłem za krótko. Wiem o tym. Chciałbym wrócić prawie do każdego kraju.
Sześć miesięcy. Niby dużo, ale średnio wychodzi tydzień na kraj. Dłużej byłem w Meksyku i Peru – około trzy tygodnie. W ogóle, w Peru jadłem zupę… z łbów.
Cuzco. Wchodzę do restauracji. Widzę łby, więc pytam.
-Panie, co robicie z tych łbów?
-Rosół, bardzo dobry, dodajemy jeszcze kopyta.
– Ale rozumiem, że samej głowy nie jecie?
– No jak nie? Jemy! Zawiera dużo kolagenu. Polecam, możesz zjeść ze mną.
No i mnie namówił. Zupa jak zupa, ale przynajmniej czuć, że nie jest ona zwykłym rosołem. A rosół w Peru jest bardzo marny.
Trzy tygodnie byłem jeszcze w Ekwadorze. Również ciekawe miejsce. Generalnie, nie lubię bardzo turystycznych okolic. Wolę pojechać tam, gdzie toczy się prawdziwe życie. I w Ekwadorze tak było. Nie chciałem stamtąd wyjeżdżać. Podróżowałem od miasteczka do miasteczka, od wioski do wioski. Wszystko na wybrzeżu. Byłem ja plus miejscowi. Spałem w namiocie na plaży, czułem się bezpiecznie. W ciągu dnia rozmawiałem z ludźmi. Potrafiłem siedzieć pięć godzin pod sklepem i gadać z jakimś facetem o niczym. Po protu, duperele. On tak spędzał cały dzień. Fajne jest to, że w każdym kraju odnajdujesz inne wartości. Gdzie nie pojedziesz, myślenie jest inne.
Jakie było najdziwniejsze miejsce, w którym spałeś?
Zdarzyło mi się, że spałem na dachu budynku. Trzeba sobie jakoś radzić. To był hostel w Ekwadorze. Wszedłem do recepcji, zapytałem miłą panią, czy mogę wejść na dach i spać. Zgodziła się. Cóż, trzeba próbować, trzeba rozmawiać, trzeba pytać. W podróży nierzadko trzeba być bezczelnym, realizować – na pierwszy rzut oka wydawałoby się – absurdalne pomysły. Jeżeli będziesz pytał, więcej doświadczysz, więcej zobaczysz. Generalnie uważam, że gadam mało. Jestem małomówny. W podróży to minus, trzeba się przełamywać.
To chyba widać na KTS-ie. Nie jesteś gościem, który zbyt dużo mówi podczas meczu.
Tak, ale inną sprawą jest to, że wydaje mi się, iż o ile w podróży to przeszkadza, to w innych miejscach może być plusem. Na ławce również. Uważam, że każdy wie, co ma robić na boisku. A co zmieni to, że krzyknę do kogoś i skrytykuję go za złe podanie czy próbę dryblingu? Kiedy grałem w piłkę, a trener krzyczał do mnie takie rzeczy z ławki, to myślałem coś w stylu: „Teraz to możesz sobie mówić. Po akcji to i ja wiem, że mogłem inaczej podać”.
Kiedyś jeden z trenerów, już dokładnie nie pamiętam który, powiedział ciekawe zdanie. Teraz trochę parafrazuję, ale coś w stylu: „Ja mu krzyknę, że źle podał, on się na mnie popatrzy i pomyśli: kurwa, ty debilu, przecież teraz to wiem, po co mi to mówisz”. Tak to działa.
Jakie plany na przyszłe podróże?
W grudniu jadę do Wietnamu. Kończymy sezon w połowie listopada, do końca miesiąca mamy roztrenowanie. Grudzień jest wolny, więc cały miesiąc spędzę w Wietnamie.
Czyli jednak Azja.
Skusiłem się, znajomy mnie namówił. Jadę z nim. Ale tym razem nie autostopem. Trochę ze względów ekonomicznych. Autostop nie jest tam zbyt popularny, tak mi się wydaje. Komunikacja jest bardzo tania. A skąd pomysł na ten kraj? Z jednej strony warto zobaczyć samo miejsce, z drugiej – nie ukrywam, że decydują względy kulinarne, wietnamska kuchnia.
Autostop uczy cierpliwości?
Zdecydowanie, ale bardziej w Europie niż Ameryce Południowej i Środkowej, gdzie na stopa czekałem maksymalnie pół godziny. To dobry wynik, biorąc pod uwagę fakt, że jestem facetem. Wiadomo, że kobiety mają łatwiej podczas takich podróży. A w Gruzji czy Turcji zdarzało się, że musiałem czekać kilka godzin. I tak, to uczy cierpliwości. Czasami wkurzasz się na podróż, ale po złapaniu stopa złość przemija. W Gruzji byłem ze znajomym, co tylko pogarszało sprawę. Widok dwóch facetów przy drodze, którzy łapią stopa, nie jest zachęcający do tego, by się zatrzymać. Trudno się nie wkurzyć. Jestem dość cierpliwy, ale po pięciu-sześciu godzinach czasami pękałem.
Czego nauczyły cię podróże?
Znajomi powiedzieli mi ostatnio, że jestem bardziej pewny siebie. Nie zauważyłem tego, ale może tak jest. Poza tym – na pewno cierpliwości i chłodnego myślenia. Nauczyłem się też na błędach. Pewnie teraz próbowałbym więcej zrobić. Przede wszystkim pojechałbym do miejsc, do których wówczas mi się jechać nie chciało. A może się bałem? Dziś bardziej dałbym się ponieść podróży.
Jakie to był miejsca?
Było parę miejsc, na które szkoda było mi czasu. Na przykład nie pojechałem do żadnej dżungli. Żałuję. Człowiek popełnia błędy, ma dziwne decyzje. Wiadomo – decydowały chwile, w końcu za dużo nie planowałem. Stoisz na rozdrożu, zastanawiasz się – w lewo czy w prawo? Wybierasz jeden kierunek i po prostu idziesz. Tyle. Taka jest właśnie podróż.
Żałujesz jeszcze czegoś, jeżeli chodzi o Amerykę?
W moich podróżach było za mało piłki. Myślałem o niej, ale podróże piłkarskie odkładałem na później. Byłem w Gwatemali, gdzie uczyłem się hiszpańskiego. Mieszkałem u rodziny, w której ojciec był fanem lokalnej drużyny. Zabrał mnie na mecz, oglądałem treningi. Ale generalnie nie ma czego wspominać. No, może to, że w Chile byłem na treningu Colo Colo. Pogadałem z trenerem, wyciągnąłem wnioski, ale nawet trudno nazwać to stażem. Ot, fajna przygoda. Zobaczyłem, jak podchodzą do piłki, jak wyglądają treningi. Tyle, na luzie.
Gdybyś mógł być kimkolwiek chcesz, mieszkać w dowolnym miejscu na świecie, gdzie byś się wybrał?
Docelowo chciałbym mieszkać za granicą.
Dalej czy bliżej Polski?
Myślę, że dalej. Poza Europą. A jeśli w Europie, to w Hiszpanii. Następny krok, jeżeli chodzi o trenerkę, chciałbym postawić właśnie tam. Zrobić kurs UEFA A. Też wiadomo, w tym kraju zdecydowanie łatwiej o UEFA PRO. Ale nawet nie o to chodzi, bo możliwe, że to się zmieni. UEFA bada, dlaczego w Hiszpanii tę licencję można zrobić w każdym okręgowym związku. Po prostu uważam, że w Hiszpanii mogę się więcej nauczyć. W Polsce robiłem UEFA B. Nie robiąc nic, można zdać. Czego można się nauczyć na tym kursie? Poza dwoma, trzema zajęciami – to wszystko było niepotrzebne. Niczego się nie nauczysz, chyba że interesuje cię historia piłki czy to, że przyjdzie do ciebie fizjolog. A mnie to nie interesowało, bo studiowałem fizjoterapię. Ale okej, uznajmy, że to jest potrzebne. Jednak to tylko pojedyncze lekcje.
Według mnie, jest za dużo teorii względem praktyki. Przydatnej praktyki, a nie takiej, że ktoś pokaże ci ćwiczenie. W dzisiejszych czasach każde ćwiczenie możesz obejrzeć w internecie.
Kurs daje ci papierek i podstawy. Jeżeli chcesz być dobry, musisz doszkalać się we własnym zakresie. Tak się na szczęście dzieje, bo trenerzy robią UEFA B z pasji. Od UEFA A może zaczyna się robienie czegoś dla pieniędzy. Ale UEFA B? Pasja. Nie da się trenować w B-klasie czy A-klasie i robić to dla pieniędzy. Każdy jest zajawkowiczem.
Jakie są twoje ambicje trenerskie?
Wiążę swoją przyszłość z trenerką, ale nie lubię mówić o takich rzeczach. Uważam, że trafiłem dobrze. Podoba mi się trenowanie KTS-u. A skoro chcę jechać do Hiszpanii i robić UEFA A, to wiążę z tym przyszłość. A jak będzie, to się dopiero okaże.
Rozmawiał Norbert Skórzewski