Wiele widzieliśmy w sporcie, serio. Nie spodziewaliśmy się jednak, że kiedykolwiek będziemy czytać (a co dopiero pisać) o tym, że sportowiec ma problem, bo wytatuował sobie logo jakiejś marki. Nie dlatego, że nie bylibyśmy w stanie przewidzieć kar za takie postępowanie. Po prostu nie mieściło się nam w głowach, że ktokolwiek jest gotów coś takiego zrobić. I wtedy pojawił się J.R. Smith.
Dobra, na początek coś ustalmy: J.R. nie jest demonem intelektu, zwłaszcza na boisku. Jasne, potrafi grać nieźle, ale odnosimy wrażenie, że im starszy się staje, tym głupsze rzeczy wyczynia. LeBron James pewnie do dziś budzi się zlany potem, wspominając jego „akcję” (ten cudzysłów nie jest tu użyty przypadkowo, wierzcie nam) z ostatnich sekund pierwszego meczu finałów NBA 2018. W przeszłości Smith bywał zawieszony za bójkę, próbował wyrwać się z ligi chińskiej wbrew jej przepisom. Potem dostał jeszcze karę od Zhejiang Golden Bulls, bo… regularnie spóźniał się na treningi. Niby nic, ale stracony milion dolców pewnie trochę bolał.
Nie zdziwiliśmy się więc przesadnie, gdy okazało się, że to J.R. Smith wpadł na pomysł wytatuowania sobie logo Supreme – znanej amerykańskiej marki produkującej ubrania – na prawej łydce. I to nie tak, że to jakiś mały tatuaż, gdzie tam. Jak coś robić, to z rozmachem. “The Prodigy” pierdyknął więc sobie tatuaż na pół nogi. I teraz ma problem, bo musi te pół nogi jakos zakrywać. Albo grzecznie płacić grzywny narzucane mu przez NBA.
(Fot. Instagram J.R. Smitha)
Problem polega bowiem na tym, że liga ma podpisany kontrakt z Nike, a w swoich przepisach jasno napisane: „Inne logo, niż sponsora, które zawodnik ma na swoim stroju [Cleveland Cavaliers, zespół Smitha, ma podpisany kontrakt z Goodyear – przyp. red.] i firmy, z której ma buty, nie może być pokazywane przez zawodnika w trakcie meczu NBA”. Potem jest jeszcze dopisek, że przepis ten dotyczy też ciała, włosów i innych takich, które powierzchnią reklamową zostać nie mogą. Dodajmy, że to żadna nowość, ten punkt był już w poprzednim spisie zasad, który obowiązywał od 2011 roku. Ale J.R. o jego istnieniu dowiedział się najwidoczniej, gdy władze ligi zagroziły mu karami.
Co tylko potwierdza naszą początkową tezę: demonem intelektu to on nie jest. Ostrzeżenie od ligi dostał już w grudniu, gdy nosił rękaw z logiem Supreme (Kelly Oubre z Washington Wizards, musiał zdjąć taką samą opaskę, tyle że na nogę, przed swoim meczem). Jego zdziwienie jest więc dla nas niezrozumiałe. Do tego gościa albo nic nie dociera, albo jest to po prostu bardzo zręcznie zaplanowana kampania reklamowa. Sęk w tym, że Smith o tatuażu mówi tak:
– To było po prostu coś, co chciałem zrobić. Jest wiele innych rzeczy, którymi liga mogłaby się zająć, zamiast martwić się o tatuaże. Ale to ich liga. Mogą robić, co chcą.
Zwracamy uwagę na pierwsze zdanie: coś o chciał zrobić on. Nie sponsor. Tego trzyma się Smith, twierdząc, że Supreme nie dało mu żadnej kasy za reklamowanie ich produktu w tej formie. Jeśli tak faktycznie jest… to wybacz, J.R., nie doceniliśmy cię na początku tego tekstu. Jest jeszcze gorzej. Nie jest też prawdą to, co wysmarowałeś na swoim Instagramie, że tylko tobie się za to obrywa. Iman Shumpert musiał kiedyś usunąć logo Adidasa, które miał wygolone na głowie, a Rasheed Wallace nie mógł reklamować producenta słodyczy. Ty za to masz milion innych tatuaży (powstała nawet koszulka inspirowana fotą… gołej klaty Smitha), z którymi NBA nie ma problemu.
Zanim ktoś się tu do nas przyczepi, to napiszemy, że jest pewien wyjątek: lidze nie przeszkadzają tatuaże związane z jej sponsorem. Tak więc na wojenną ścieżkę z NBA nie wkroczył nigdy np. Marcin Gortat. Polak na nodze ma wytatuowane logo Air Jordan, ale że właścicielem tej marki jest Nike, to… sami wiecie, wolno mu. Inna sprawa, że miał przez to problemy z butami – Reebok zerwał z nim kontrakt, bo nie zgodził się na zakrywanie loga. Ale wiele na tym nie stracił – Nike szybko podchwyciło temat i zgłosiło się do Polaka.
Przykładem dla Smitha może być jego kolega po fachu – Lonzo Ball. Na ręce ma wytatuowane (zresztą dużo mniejsze) logo Big Baller Brand, firmy jego ojca, też zajmującej się produkcją ciuchów. Poinformowany przez NBA, że będzie musiał je zakryć, grzecznie to zrobił i w meczach przed sezonem grał z plastrem na ręce. Żeby jednak było śmieszniej: LaVar Ball planuje utworzenie własnej ligi, która miała by być konkurencją dla NCAA, rozgrywek uniwersyteckich. Tych samych, z których swoich zawodników pozyskuje co roku… NBA.
(Fot. Instagram Lonzo Balla)
Jeszcze nie wiemy, jak będą w niej traktować tatuaże z logiem innych marek, ale możliwe, że odnaleźliśmy miejsce idealne dla J.R. Smitha i jego łydki.
Fot. Newspix