Reklama

Szalpuk: W tej drużynie jest straszny głód medalu w Tokio

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

11 października 2018, 09:12 • 12 min czytania 5 komentarzy

Czy podoba mu się, że w polskiej kadrze zagra Wilfredo Leon? Dlaczego nawet z Kubańczykiem na pokładzie Polacy wcale nie muszą zdominować siatkarskiego światka? W jakiej dziedzinie Bartosz Kurek jest mistrzem kamuflażu? Jak mieszkało się przez rok w Radomiu? Dlaczego woli grać w Polsce niż we Włoszech? I skąd przekonanie, że jest dużo lepszym siatkarzem niż ojciec? Zapraszamy do lektury wywiadu ze świeżo upieczonym mistrzem świata Arturem Szalpukiem.

Szalpuk: W tej drużynie jest straszny głód medalu w Tokio

Jakie marzenia ma 23 latek, który właśnie został mistrzem świata w uprawianej przez siebie dyscyplinie?

Tak naprawdę to mam jeszcze sporo trofeów do zdobycia. Chciałbym w końcu sięgnąć po mistrzostwo Polski, mam nadzieję, że uda się wywalczyć medal mistrzostw Europy, czy przede wszystkim tak upragnione przez kibiców podium igrzysk olimpijskich. Coś ci powiem: w tej drużynie jest straszny głód medalu w Tokio. Ja niestety nie miałem przyjemności pojechania na żadne igrzyska, ale sporo o nich słyszałem od chłopaków, którzy w nich grali. Wszyscy mamy zadrę w sercu z powodu tego, że ostatnio zawsze odpadaliśmy w ćwierćfinale tej imprezy, pora to zmienić.

Za cztery lata warto by też było obronić tytuł mistrza świata. Kilku z moich kolegów to zrobiło, wielki szacunek dla nich, bo to zapewne trudniejsze niż wygrać mundial po raz pierwszy.

Za czasów Łukasza Kadziewicza i Krzysztofa Ignaczaka kadra potrafiła się konkretnie zabawić po dużym sukcesie. Jak wy świętowaliście wygraną nad Brazylią w Turynie?

Reklama

Po meczu żartowałem z dziennikarzami, że najpierw wypiję lampkę szampana, a potem od razu wezmę melisę na uspokojenie. Ostatecznie sprawy potoczyły się nieco inaczej. Trener dał nam zielone światło, więc bawiliśmy się –  jakby to powiedzieć – rozsądnie, ale tak, jak zrobiłby to na naszym miejscu każdy Polak.

Czyli nie poszliście tak grubo, żeby ktoś np. zasnął na taśmie do wydawania bagażów na lotnisku?

No nie, naszą największą przygodą była słynna już fryzura Grzesia Łomacza. Kiedy go zobaczyliśmy po raz pierwszy w nowej odsłonie, nie mogliśmy przestać się śmiać. Ten temat dominował przez trzy kolejne dni na naszej grupie na WhatsAppie. Ciężko było też zachować powagę u pana premiera. Nie wiem, co autorki tej fryzury miały na myśli, naprawdę.

A kim one są?

To żony Fabiana Drzyzgi i Dawida Konarskiego oraz dziewczyna Mateusza Bieńka. Panie mają fantazję!

Reklama

Rozmawiamy o przyjemnych sprawach, czas na te mniej pozytywne. Brak powołania na igrzyska olimpijskie to największy zawód w twoim życiu?

Od strony sportowej niewątpliwie tak. Byłem z tą kadrą bardzo długo, nie pojechałem właściwie tylko na jeden turniej, do Berlina, gdzie Stephane Antiga wziął Wojtka Żalińskiego. Potem zostałem pominięty przy nominacjach i naturalnie byłem wkurzony, strasznie mnie to bolało.

Ale pamiętajmy o tym, że najważniejsze jest to, by człowiek był zdrowy. Ludzie mają w życiu bardzo duże problemy, dużo poważniejsze niż wykluczenie z jakiejś imprezy. Ja wiem, że to są niby oczywiste rzeczy, ale warto je w takich momentach podkreślać.

Jak odreagowałeś ten brak zaproszenia do Rio?

Dowiedziałem się o tym w sobotę, a w niedzielę reprezentacja grała jeszcze mecz, więc nawet nie można się było napić na smutno (śmiech). To był dla mnie okropny dzień, graliśmy z Argentyną, nawet wszedłem wtedy na boisko z kwadratu, wygraliśmy seta po czym zostałem do niego odesłany.

Po wszystkim spotkałem się z przyjaciółmi, moją dziewczyną i rodzicami w ich domu na Wawrze. Spędziliśmy tam wieczór i kawałek nocy, i to mnie podbudowało. Pomógł też telefon Wojtka Serafina z kadry U-23. Odezwał się w poniedziałek i spytał, czy zagram dla niego w turnieju kwalifikacyjnym do MŚ. Powiedziałem, że jasne.

Trochę jakbyś dostał Poloneza zamiast Porsche…

Może i tak, ale dzięki temu nie miałem czasu na rozmyślanie. Wyszła z tego całkiem fajna terapia dla mojej głowy.

Z perspektywy ponad dwóch lat – masz żal do Antigi, czy zupełnie nie?

(długa pauza) To nieodpowiednie słowo, ale zawsze będę miał w sercu zadrę, że mnie nie zabrał na te igrzyska. Ja na jego miejscu bym to zrobił, może tak zakończę temat.

Przed tobą duża szansa na wyjazd do Tokio w 2020 roku. Oczywiście – o ile się tam zakwalifikujemy.

Drażni nas to, że jako mistrzowie świata nie mamy pewnego miejsca na igrzyskach. Zaoszczędziło by nam to dużo nerwów i zdrowia. Wierzę jednak, że wywalczymy awans, a potem uda się zdobyć medal.

Patrząc na to, ilu mamy młodych-zdolnych zawodników i ilu doświadczonych na najwyższym poziomie, możemy być optymistami. Chyba nie przesadzę jak powiem, że najbliższa dekada to może być czas wielkich sukcesów polskich siatkarzy.

Pamiętaj o jednym: w siatkówce jest bardzo wyrównany poziom. Na naszym jest jeszcze sześć innych drużyn, więc różnie to może być. Szczególnie, że u nas zawsze po wielkim sukcesie przychodzi chudy rok. Już nie raz i nie dwa wydawało się, że będziemy kolejną Brazylią, która wszystkich zdominuje na lata, a potem przychodziła weryfikacja na kolejnej dużej imprezie. Nie mówię, że tak będzie i teraz, ale też nie rozpędzajmy się z różnymi teoriami. Cieszmy się sukcesem z Turynu, cieszmy się potencjałem polskiej siatkówki i tym, że dochodzi do nas najlepszy zawodnik świata, Wilfredo Leon.

Właśnie miałem cię zapytać, kto nim jest. Skoro wychodzisz z założenia, że Kubańczyk, ciekaw jestem, jak rywalizować o miejsce w składzie z kimś takim? To prawie tak, jakbyś przyszedł do Barcelony i miał wygryźć Leo Messiego…

Jeśli nic nieprzewidzianego nie wydarzy się w 2019 roku, to przyjęcie w kadrze mamy już obsadzone – zapewne zagrają na nim Michał Kubiak i właśnie Wilfredo. Chociaż oczywiście ja zamierzam walczyć o skład.

W tym miejscu chciałem dodać jedną rzecz: wszyscy czekali na Leona jak na zbawcę, a tymczasem bez niego udało się zdobyć złoto MŚ. Dzięki temu po dołączeniu tego zawodnika do drużyny nie będziemy słuchać opinii w stylu: bez niego ten zespół nic nie znaczył. Udowodniliśmy, że mamy swoją wartość, a teraz zostaniemy jeszcze dodatkowo wzmocnieni, więc trzeba się z tego cieszyć.

Możesz też spojrzeć na całą sprawę tak: rywalizacja z takim gościem podnosi twój poziom.

Dokładnie. Poza tym Vital Heynen pokazał w ostatnich miesiącach jak traktuję Ligę Narodów. Myślę, że dzięki temu można założyć, iż każdy dostanie od niego swoją szansę.

Wiem, że teraz trochę krążę z moimi odpowiedziami na twoje ostatnie pytania, dlatego chcę zadeklarować: jako drużyna cieszymy się, że ten zawodnik będzie grał w naszych barwach. Już jest częścią zespołu, mamy go na wspomnianym wcześniej WhatsAppie, gdzie wysyłał nam wiadomości z gratulacjami w trakcie mistrzostw. Wcześniej był z nami na treningach, poza tym – na litość boską – lepiej jest grać z Wilfredo w składzie niż przeciwko niemu.

Możesz też liczyć na to, że Michał Kubiak będzie się „brzydko starzał”, co sprawiłoby, że wróci do kwadratu dla rezerwowych, a Szalpuk będzie grał razem z Leonem.

(dłuższe milczenie) Trudne pytania mi dziś zadajesz, muszę dobrze dobierać słowa, żeby odpowiadać. Nie dlatego, że chcę być politycznie poprawny, a przez to, że nie chcę być źle zrozumiany.

„Kubi”… te mistrzostwa pokazały, jak ważną jest dla nas postacią. W Lidze Narodów udowadnialiśmy co prawda, że potrafimy rozgrywać dobre mecze bez niego, ale w trakcie mundialu kilka razy okazało się, że brak Michała to było – 50% na wartości drużyny. I chyba na tym zakończę ten wywód.

Kubiak słynie z kontrowersyjnego zachowania pod siatką. Tobie też zdarzało się mieć pod nią spiny, choćby z Maciejem Muzajem.

Dzień wcześniej mój Trefl przegrał z Jastrzębiem mecz, który mógł nam dać awans do najlepszej czwórki ligi. Strasznie zapadło mi wtedy w pamięć, jak rywale zachowywali się w stosunku do Damiana Schulza, który grał wówczas znakomicie. Kiedy raz go zablokowali, zaczęły się jakieś dziwne akcje, toteż wymyśliłem sobie, że następnego dnia się zrewanżuję. Po udanych atakach czy blokach słałem więc rywalom wymowne spojrzenia, mówiące dużo więcej niż „jesteście beznadziejni”. Sędzia upomniał mnie ze trzy razy, że dostanę czerwoną kartkę, ale i tak robiłem swoje.

Jako jedyny ze zdolnych chłopaków urodzonych w 1995 roku nie pojechałeś trenować do Spały. Wolałeś zostać w Warszawie i tu uczyć się oraz szkolić. Dlaczego?

Przez całe moje życie Spała była mi obrzydzana. Nasłuchałem się od ludzi, że tak samo dobrze sportowo można się rozwinąć w mieście, a że ja byłem wtedy trochę maminsynkiem (śmiech), to nie chciałem nigdzie wyjeżdżać ze stolicy. Poza tym wizja mieszkania przez kilka lat praktycznie w lesie, nie jest dla nastolatka najwspanialszą rzeczą w życiu. Z perspektywy czasu uważam jednak, że SMS bardzo się rozwinął i jest to dobre miejsce do szkolenia młodzieży. Na tyle, że w trzeciej klasie LO już chciałem do Spały dołączyć, ale do mojego ojca zadzwonił wtedy Kuba Bednaruk i zabrał mnie do siebie do PlusLigi.

Co myśli nastoletni chłopak, gdy dzieje się coś takiego? Z jednej strony Bednaruk to dla ciebie praktycznie wujek, człowiek, który grywał na parkiecie z twoim ojcem. Z drugiej dzieciak musi szybko przestawić się na dorosłe granie.

Pierwsza myśl była jedna – chyba oszaleli. Czego oni ode mnie chcą, jestem juniorem, pewnie sobie ze mnie żartują albo potrzebują uzupełnienia ławki rezerwowych, więc kiedy w końcu poszedłem do Politechniki, byłem przekonany, że będę tam przyjmującym numer cztery albo nawet pięć. Całe szczęście rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Po pierwsze, Kuba miał jaja i postawił na dzieciaka. Po drugie, dzieciak jednak miał na tyle duże umiejętności, że sobie w tej PlusLidze poradził. Wyszedł mi całkiem fajny debiutancki sezon.

Jesteś dużo lepszym siatkarzem niż twój tata?

Myślę, że tak i że Jarek się nie obrazi, gdy powiem to publicznie. Ojciec radził sobie bardzo dobrze w lidze, ale jakoś nie zadomowił się nigdy na dłużej w reprezentacji. Oczywiście nie wykluczam, że ma na ten temat inne zdanie, niebawem będę się z nim widział, bo akurat wraca z Wrocławia, to jeszcze go o to podpytam (śmiech).

Dlaczego nigdy nie zagrałeś w Olsztynie? Tam się urodziłeś, tam błyszczał Jarosław Szalpuk.

Miałem stamtąd oferty, ale gdy wybieram klub, nie podchodzę do tego na zasadzie: skoro chce mnie zespół z rodzinnego miasta, to od razu muszę powiedzieć tak.

A czym dla polskiego siatkarza jest możliwość gry w PGE Skrze Bełchatów?

Ogromną szansą rozwoju i pokazania się w Europie.

Bez przesady, na Starym Kontynencie jesteś już znany. Na tyle, że spokojnie mógłbyś grać we włoskiej lidze. Dlaczego nie spróbowałeś swoich szans w Italii? Pytanie od Bednaruka, poprosiłem, żeby zadał ci jedno w tym wywiadzie i wybrał właśnie to.

Szczerze? Topowe polskie kluby były w stanie zaproponować mi lepsze pieniądze niż te z Włoch. Do tego nie czułem się gotowy na wyjazd za granicę, chociaż pewnie dziwnie to brzmi po kilku latach gry w PlusLidze.

Łukasz Kadziewicz uważa, że mamy tu za dobrze, jak u pana Boga za piecem, dlatego, aby się rozwinąć, powinniśmy wyjeżdżać. Ja się z tym nie zgadzam. Sądzę, że ta liga jest naprawdę mocna, w najbliższym sezonie wystąpi pięć bardzo dobrych zespołów plus kilka na ciekawym poziomie, pozwalającym namieszać.

Często naszą ekstraklasę ocenia się po tym, że topowe drużyny dostają od najlepszych włoskich w pysk w Lidze Mistrzów. Ok, trzy zespoły stamtąd dają nam radę, mamy też problemy z rosyjskim Zenitem Kazań, ale nie oznacza to, że PlusLiga jest dużo słabsza od swojego odpowiednika w Italii czy Rosji. Tam nie brakuje przecież gorszych drużyn, które mogłyby sobie nie poradzić u nas.

Do Bełchatowa przenosisz się z Trójmiasta. Od strony życiowej nie brzmi to jakoś rewelacyjnie.

Bełchatów przy Gdańsku wygląda blado, ale też nie to jest dla mnie najważniejsze. Nie ma się co oszukiwać: dla sportowca liczy się poziom sportowy i finansowy klubu, w którym ma grać. W Skrze obie te kwestie spełniają moje oczekiwania, dlatego wybrałem właśnie ten zespół.

W Trójmieście zdarzyło ci się kiedyś odpiąć wrotki?

Nie będę kłamał i powiem, że ze dwa czy trzy razy wyszliśmy z chłopakami do miasta. Ale zawsze wiedzieliśmy kiedy możemy sobie na to pozwolić, takie rzeczy nie miały miejsca na przykład dzień przed meczem. W Gdańsku bardziej niż dyskoteki kręciły mnie jednak restauracje. I to, że mieszkałem nad morzem. I zimą, i latem człowiek miał z okna piękny widok.

Jakbym słuchał Andrei Anastasiego.

Włoch jest totalnie zakochany w Trójmieście,podobnie jak moja dziewczyna.

Gdy po mundialu miałem dzień wolny, od razu pojechałem do mojego znajomego Michała Kozłowskiego, żeby podelektować się tą atmosferą i bliskością Bałtyku.

A Treflowi życzę jak najlepiej. Jeśli klub wskoczyłby w końcu na odpowiedni poziom finansowy, myślę, że każdy siatkarz chciałby w nim grać.

W Polsce spędziłeś rok w Radomiu, a więc w mieście będącym obiektem wielu żartów. Jak wspominasz ten okres?

To był bardzo udany czas. Sympatyczne miasto, fajni ludzie, byłem zaskoczony tym, że tak dobrze mi się tam mieszkało. Fajnie mi się tam wraca, jak jestem w Radomiu z chęcią wpadam na kawkę do Wojtka Żalińskiego.

W środowisku siatkarskim najmocniej trzymasz się jednak z Olkiem Śliwką.

Jesteśmy trochę jak bracia. Kłócimy się, wygłupiamy, wspieramy. No ale też walczymy ze sobą o miejsce w składzie. Powiem ci, że to najzdrowsza rywalizacja, jaką kiedykolwiek miałem. Pewnie mało osób zwróciło na to uwagę, ale po jego udanym występie w półfinale MŚ przeciwko USA, mocno go wyściskałem. On też bardzo cieszył się z mojej dobrej gry w meczu z Brazylią.

Z Olkiem rywalizujecie nie tylko na parkiecie, ale i w trakcie… grania w gry planszowe.

To prawda, w tym roku stały się u nas bardzo popularne. Tę modę zapoczątkowali Bartek Kurek z Piotrkiem Nowakowskim. Graliśmy głównie w Avalona. Najprościej mówiąc, polegało to na tym, że walczą ze sobą dobrzy i źli, którzy udają pozytywne postaci. Tych ostatnich trzeba wytropić, jest przy tym kupa śmiechu i zabawy, to super łączy zespół. Naprawdę polecam, a przy okazji dodam że Bartek rewelacyjnie spisuje się nie tylko na boisku, ale i przy stole. To mistrz kamuflażu!

A o co chodzi z tym waszym macaniem się po każdej akcji? Gdyby piłkarze nożni poszli tą drogą, ściskaliby się po każdym wywalczonym aucie.

Na pewno nie o to, że tak strasznie lubimy się obejmować czy klepać po tyłkach (śmiech). To wszystko jest formą mobilizacji, która naprawdę pomaga, inaczej byśmy tego nie robili. Poza tym w tym czasie można przekazać szybko jakąś taktyczną uwagę, która spowoduje, że zespół zacznie grać lepiej.

Jak patrzę na siatkarskie mecze, to mam wrażenie, że najweselej jest jednak w kwadracie dla rezerwowych.

To prawda. Pamiętam, że kiedyś graliśmy z Argentyńczykami. Mateusz Bieniek zagrał im mega wolną zagrywkę, ta piłka leciała może ze 30 km/h. Libero rywali zgłupiał, nie wiedział jak się zachować, w efekcie czego przeleciała mu przez palce i wyszła poza parkiet. Prawie popłakaliśmy się wtedy ze śmiechu.

Bywasz z siebie zadowolony po udanych meczach?

Tak, ale też bardzo przeżywam te, które mi nie wyszły.

Kuba Bednaruk mówił mi, że na początku kariery strasznie emocjonalnie podchodziłeś do siatkówki.

I nadal tak jest, chociaż z roku na rok radzę sobie z tym lepiej. Bywa, że w trakcie meczu zepsuję jeden atak, po czym krzyczę wściekły pod nosem „kurwa”, co jest kompletnie bez sensu, bo nie dość, że wyglądam jak idiota, to jeszcze nie gram potem wcale lepiej. Powinno wyglądać to inaczej: zrobiłem błąd, zapominam o tym i skupiam się na kolejnej akcji. No ale jeszcze nie potrafię w 100 % tak działać, inaczej niż chociażby Michał Kubiak, który w tym aspekcie jest dla mnie zdecydowanie wzorem.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Inne sporty

Polecane

Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi

Jakub Radomski
10
Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi
Polecane

Pozytywny sygnał od Polaków, ale w Wiśle rządził dziś Pius Paschke

Kacper Marciniak
0
Pozytywny sygnał od Polaków, ale w Wiśle rządził dziś Pius Paschke

Komentarze

5 komentarzy

Loading...