9 października 2017 roku – wtedy ostatni raz reprezentacja Polski do lat 20 schodziła z boiska w glorii zwycięstwa. Później nastąpiło pięć bolesnych porażek z rzędu. Jasne, poniesionych z renomowanymi rywalami. Ale mimo wszystko passa była cokolwiek zawstydzająca i nie wróżyła nic dobrego przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata, które odbędą się w naszym kraju. Kadra Jacka Magiery potrzebowała przełamania. I – co tu dużo gadać – wywalczyła je w stylu dość imponującym.
Przynajmniej jeżeli mowa o początkowej fazie rozegranego w ramach Turnieju Ośmiu Narodów meczu, kiedy biało-czerwoni zdemolowali reprezentację Czech.
– Spotkaliśmy się z drużyną szybciej operującą piłką, lepiej widzącą to, co dzieje się na boisku, wygrywającą stykowe pojedynki – mówił Magiera po spotkaniu z Włochami, które jego podopieczni przegrali 0:3. I zostali po prostu zdeklasowani przez rywali. – Zderzyliśmy się z zespołem, który grał na zupełnie innej intensywności. My zagraliśmy na poziomie trzecioligowym z ekstraklasą. Tylko podczas takich meczów nauczymy się robić wszystko szybciej.
Czy szkoleniowiec reprezentacji Czech może powiedzieć to samo po dzisiejszym spotkaniu? Na pewno nie, nawet jeżeli stadionowy zegar wskazywał w Łodzi identyczny wynik. Choć faktem jest, że biało-czerwoni weszli w mecz w stylu niezwykłym, totalnie zdominowali przyjezdnych. Już w ósmej minucie kapitalnym rozegraniem do prawego skrzydła popisał się Walukiewicz (bardzo odważny z piłką przy nodze, poszukujący nieszablonowych rozwiązań), przytomnie akcję rozegrał Strózik, a nabuzowany od pierwszych minut Tymoteusz Puchacz – któremu kapitańska opaska na ramieniu ewidentnie dodała animuszu – wcisnął piłkę do siatki z najbliższej odległości.
Zaczęło się naprawdę nieźle, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że w drużynie gości przeważali zawodnicy z rocznika 1998, zatem starsi o rok od naszych reprezentantów. Ale wciąż jeszcze niedojrzali, bo błędy w defensywie popełniali naprawdę podwórkowe. W 11. minucie było już 2:0, z rzutu karnego nie pomylił się Adrian Łyszczarz.
Arbiter podyktował jedenastkę za faul na Sobocińskim, który został zapaśniczym chwytem obalony na murawę w podbramkowym zamieszaniu. Nieodpowiedzialne zachowanie obrońcy, a to jeszcze nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się parę chwil później. Sędzia został zmuszony, by ponownie sięgnąć po gwizdek i wskazać na wapno. Serię katastrofalnych baboli czeskich defensorów wykorzystali do spółki Łyszczarz i Puchacz, bohaterowie pierwszej fazy meczu – ten pierwszy świetnie zabrał się z futbolówką i zagrał drugiemu kapitalną piłkę na uwolnienie. Puchacz dał się sfaulować – upadając z wielkim kunsztem – a kolejnego karnego na gola zamienił Jakub Moder. Po szesnastu minutach było 3:0 dla biało-czerwonych.
Zaskakująca, lecz rzecz jasna miła dla oka demolka.
I w zasadzie można się w tym momencie zastanowić, dlaczego nie piejemy w tym pomeczowym raporcie z zadowolenia, dlaczego nie zachwycamy się znakomitą postawą polskiej młodzieżówki? Ano dlatego, że widać, jak wiele jest tam jeszcze do zrobienia. Czesi co prawda fatalnie weszli w mecz i popełnili szereg kompromitujących błędów, ale z minuty na minutę przejmowali totalną kontrolę nad spotkaniem. Byłoby to zresztą zrozumiałe, gdyby zawodnicy Magiery co i rusz kąsali przeciwników kontratakami. Jednak w poczynaniach Polaków znacznie więcej było niechlujstwa niż dokładności, więc kolejne kontry paliły na panewce. Zwłaszcza po przerwie.
Ostatecznie na najjaśniejszą gwiazdę spotkania wyrósł zatem nie kto inny jak bramkarz polskiej kadry, Radosław Majecki. Trzeba powiedzieć, że chłopak wygląda na gotowego do gry w ekstraklasie – pewne wyjścia, znakomity na linii, mądrze dyrygujący linią obrony. Profesorski, świetny występ.
W ogóle polska formacja defensywna zagrała przyzwoite zawody, a już na pewno zaprezentowała się znacznie korzystniej niż w poprzednich spotkaniach. Czyste konto to zasługa nie tylko nieskuteczności przeciwników, nie tylko parad Majeckiego, ale i mądrego przesuwania się formacjami. Coś tam już się udało trenerowi Magierze z zespołem wypracować, jakieś schematy są. Być może zresztą to właśnie był powód, dla którego Polacy nie pokusili się dzisiaj o kolejne ataki i kolejne gole. Trener mógł uznać, że z punktu widzenia szkoleniowego bardziej się opłaca wycofać i trenować odpieranie szarż przeciwnika.
To możliwe. Choć – niestety – gołym okiem widać, że zespołowi brakuje wciąż klasy w rozegraniu piłki po ziemi, brakuje spokoju w ataku pozycyjnym. Biało-czerwoni za często z piłką przy nodze głupieją i najchętniej oddają futbolówkę rywalom, nastawiając się na kontratak. Jeżeli mecz im się układa na tyle szczęśliwie, że po szesnastu minutach mają w garści przewagę trzech bramek – trudno oczywiście zgłaszać pretensje do takiej postawy.
Niemniej, nie każdy rywal wyjdzie na boiska aż tak zdezorganizowany w defensywie jak Czesi w pierwszej połowie. A wówczas trzeba będzie jednak zaprezentować na boisku coś więcej. Choć to chyba nie czas na tego rodzaju pesymistyczne przemyślenia. Polacy wygrali, wygrali wysoko, pokazali kilka fajnych, agresywnych akcji. Widać było w zespole ambicję i team-spirit. Na takich zwycięstwach można zbudować naprawdę wartościową drużynę.
Polska u-20 3:0 Czechy u-20
(Puchacz 8′, Łyszczarz 11′, Moder 16′)
fot. FotoPyk