Nowe fakty dotyczące nocy w Las Vegas sprzed dziewięciu lat uderzają coraz mocniej w Cristiano Ronaldo. Sprawa gwałtu, którego miał dopuścić się Portugalczyk, prawdopodobnie będzie miała swój finał w sądzie, ale już dziś gigantyczne marki stojące za gwiazdą Juventusu lekko odsuwają się od piłkarza. Electronic Arts (EA) powoli usuwa go ze swoich materiałów promocyjnych FIFA 19, Nike wydało oświadczenie, a Juventus…
Juventus się po prostu skompromitował.
Wygląda na to, że to nie są jedne z tych doniesień o gwałcie, którego sprawcą miał okazać się znany sportowiec. Mieliśmy wiele takich newsów – brukowiec krzyczał nagłówkiem „X oskarża popularnego piłkarza o gwałt”, a później sprawa nawet nie trafiała na biurka sędziów i cały szum rozchodził się po kościach. Tutaj może być inaczej. Sprawę gwałtu, którego dziewięć lat temu Ronaldo miał dopuścić się w Las Vegas, szeroko opisywaliśmy już TUTAJ. Oto fragment:
Oprócz tego „Der Spiegel” na swoich łamach opublikował dokładny przebieg wydarzeń z nocy, która może totalnie odmienić postrzeganie CR7 i mocno odbić się na jego przyszłości. Z ustaleń gazety wynika, że Portugalczyk i Mayorga poznali się wieczorem 12 czerwca 2009 w klubie Rain. Kobieta pełniła tam wówczas rolę – w znaczeniu dosłownym – dziewczyny do towarzystwa, która miała umilać czas gościom lokalu i zwyczajnie zachęcać ich do zostawiania przy barze dużych pieniędzy. Z czasem impreza przeniosła do hotelu Palms Place, gdzie urzędował Portugalczyk ze swoją świtą. Mayorga dołączyła do niej w trakcie, odpowiadając na sms-owe zaproszenie piłkarza, z którym wcześniej wymieniła się numerami.
Już w hotelu Ronaldo miał zaprosić kobietę do jacuzzi, które znajdowało się przy jednej z sypialni. Kobieta jego niecne intencje odczytała rzekomo jeszcze przed wejściem do wanny i szybko zaczęła domagać się, by Portugalczyk dał jej spokój, na co ten ostatecznie przystał, ale najpierw kazał się… pocałować. – Najpierw poprosił, żebym dotknęła jego penisa i potrzymała przynajmniej przez trzydzieści sekund. Odmówiłam. Wtedy on powiedział, żebym wzięła do buzi. Pomyślałam sobie „Boże, co za idiota”. Zaśmiałam się i stwierdziłam, że to się nie dzieje naprawdę. W końcu zaproponował, że wypuści mnie, jeśli go pocałuję – przedstawia relację kobiety „Der Spiegel”.
Ostatecznie Mayorga spełniła prośbę piłkarza, ale zamiast na korytarzu, wylądowała w łóżku, a chwilę później Ronaldo miał zgwałcić ją analnie. Po wszystkim był ponoć bardzo czuły, do Mayorgi mówił per „kochanie”, a całą sytuację podsumował stwierdzeniem, że w 99% jest dobrym człowiekiem, ale zawsze pozostaje jeszcze ten jeden procent.
„Spiegel” dotarł zatem do maili, dokumentów, zeznań. Wygląda na to, że sprawa nie jest wyssana z palucha, a świat piłki grzmi. Media na całym świecie rozpisują się o sprawie, więc w końcu marki, które promują się wizerunkiem Portugalczyka, musiały w jakiś sposób zareagować.
Nike wydało komunikat, w którym piszą tak: – Jesteśmy głęboko zaniepokojeni niepokojącymi zarzutami i będziemy nadal ściśle monitorować sytuację. Gigant branży odzieżowej i obuwniczej nie może sobie pozwolić na to, by dostać rykoszetem od kontrowersji wywołanej przez Portugalczyka. Dlatego dystansują się, ale jednak nie ściągają ze swoich stron wizerunku piłkarza, zapewne oczekując na ewentualne wyroki sądowe.
Na bardziej zdecydowane kroki zdecydowała się firma Electronic Arts, czyli producent m.in. gry FIFA. – Uważnie przyglądamy się tej sytuacji, ponieważ oczekujemy od zawodników i ambasadorów zachowania się w sposób zgodny z wartościami EA – mówi rzecznik koncernu, a jednocześnie potentat branży gier stara się wycofywać Ronaldo z tak wyraźniej ekspozycji w trakcie promowania nowej FIFY. Portugalczyk jest przecież twarzą tegorocznej edycji, widnieje na pudełkach z grą, strona EA jest… No właśnie – nie tyle „jest”, co „była” pełna zdjęć gwiazdy Juventusu. EA sukcesywnie usuwa jego wizerunek ze swoich mediów społecznościowych i ze stron. Gdzieniegdzie idzie go jeszcze dostrzec, ale z wielu materiałów promocyjnych już zniknął. A to przecież nie pierwszy problem, który wyniknął przy promocji „dziewiętnastki” z udziałem CR7, bo przecież transfer z Realu do Włoch spowodował, że amerykańscy graficy musieli ponownie odpalać swoje programy, by „ubrać” go w strój w czarno-białe pasy.
Najgorzej ze wszystkich zareagował jednak nie kto inny, a klub Portugalczyka. Juventus wydał kuriozalne oświadczenie na Twitterze. Poziom tego komunikatu ustalilibyśmy gdzieś między legendarnymi oświadczeniami Wisły Kraków i Bruk-Betu. Cytujemy: – Cristiano pokazał w ostatnich miesiącach wielki profesjonalizm i oddanie, które wszyscy w Juventusie doceniają. Rzekome wydarzenia sprzed prawie 10 lat nie zmieniają tej opinii, którą podzieli każdy, kto miał kontakt z tym wielkim zwycięzcą.
Wybaczcie, ale czy wyście tam w Turynie zwariowali? Bez zważania na to, czy Ronaldo dopuścił się gwałtu czy też nie – to akurat rozstrzygnie sąd. Ale przykrywanie tej sprawy kołderką pod tytułem „to miało miejsce prawie dekadę temu, a poza tym Ronaldo przecież wygrał kilka razy Ligą Mistrzów” to totalny absurd. To oświadczenie w niczym nie różni się od tej paplaniny typu może i ten Seba spod trójki pobił jakiegoś chłopaczka, ale Sebuś to dobry chłopak był i zawsze mówił „dzień dobry”. Ludzie odpowiedzialni za pijar Juventusu strzelili sobie samobója jeszcze wtedy, gdy rywal był w szatni. Ten komunikat to jakieś popłuczyny. Ten kto to pisał albo zupełnie nie przemyślał przekazu, albo naprawdę chciał przekazać coś w stylu „nawet jeśli Cristiano gwałcił, to mniejsza o to, bo zajebiście kopie piłkę”. Nie, szanowni marketingowcy Juventusu – jeśli zgwałcił, to nie ma znaczenia, czy miało to miejsce dekadę temu, czy w zeszły piątek. Nie ma znaczenia, czy gra w drugiej lidze sudańskiej, czy jest czołowym piłkarzem świata. Już lepiej, gdybyście milczeli.
Nie wiemy, jak cała sprawa się zakończy, ale te chmury nad głową CR7, o których pisaliśmy w poniedziałek, zaczynają się robić coraz gęstsze i ciemniejsze. Zwłaszcza, że – jak podaje BBC – na nowo otwarto śledztwo w tej sprawie, o czym poinformowała policja z Las Vegas. Dotychczasowy jej status brzmiał: „brak wskazania przez ofiarę opisu podejrzanego lub miejsca popełnienia czynu w momencie zgłoszenia gwałtu w 2009 roku”. Ale dziś przecież ofiara wskazuje i podejrzanego, i miejsce.
A na amerykańskiej policji i sądach wrażenia nie robi żadne nazwisko i żadna renoma, a już tym bardziej czas, który minął od popełnienia zbrodni. O czym doskonale przekonuje się właśnie m.in. Bill Cosby.
Fot. Newspix.pl