Reklama

Łużniki przerosły Real Madryt

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2018, 23:59 • 4 min czytania 61 komentarzy

Po przełamanie i spokojne zwycięstwo – właśnie w takim celu do Moskwy przybyli piłkarze Realu Madryt, którzy na Łużnikach mieli mieć raczej spokojny wieczór. Rywale z CSKA na wiele zresztą nie liczyli i pewnie nawet minimalna porażka w Rosji zostałaby uznana za nie najgorszy wynik. Skończyło się jednak na ogromnej sensacji, bo gospodarze całkowicie niespodziewanie pokonali faworyzowanych Hiszpanów. Może w fatalnym dla oka stylu i nie do końca zasłużenie, ale jednak pokonali. 

Łużniki przerosły Real Madryt

Real sprawy skomplikował sobie na własne życzenie już w drugiej minucie meczu. Fatalnie, w sposób zupełnie nie przystający do standardów, które sam sobie narzuca, zachował się Toni Kroos, zagrywając piłkę w stronę własnej bramki prosto pod nogi Nikoli Vlasicia. Chorwat wypożyczony do CSKA z Evertonu balansem ciała oszukał jeszcze Raphale’a Varane’a i mocnym strzałem w dolny róg bramki pokonał Keylora Navasa. Ta sytuacja w dużej mierze nakreśliła dalszy przebieg spotkania. Real z każdą minutą naciskał coraz mocniej, Rosjanie coraz głębiej się bronili i w swoim aspekcie byli po prostu skuteczniejsi.

„Królewskim” w pierwszej połowie wyraźnie brakowało konkretów. Wicemistrzowie Hiszpanii wymieniali mnóstwo podań i bez problemu przedostawali się w okolice pola karnego rywala, ale w swojej grze byli zbyt spokojni. Ewidentnie brakowało kogoś, kto wziąłby na swoje barki odpowiedzialność za wynik. Kogoś, kto okaże odrobinę więcej zdecydowania od reszty. Swoje okazje do strzelenia gola mieli – w 28. minucie w słupek trafił Casemiro, w 40. po dośrodkowaniu Reguiliona poprzeczkę bramki Igora Akinfiejwa obił Karim Benzema – ale ogólnie gra Realu przypominała sztukę dla sztuki, co dla CSKA było wodą na młyn.

Rosjanie po zdobyciu gola mogli bowiem realizować plan, który w tym konkretnym meczu był dla nich wręcz idealny. Piłkarze Wiktora Gonczarenki okopali się na własnej połowie i wychodzili z niej tylko wtedy, gdy nadarzyła się okazja do kontraktu. Bramkę Navasa szturmowali z reguły dwa-trzej zawodnicy CSKA, pozostali w tym czasie cały czas zachowywali czujność w obronie. Mimo to w 45. minucie po ładnym wyprowadzeniu piłki przez Ilzata Achmetowa i dokładnym podaniu Vlasicia piłkę w polu karnym dostał Fiodor Czałow i choć ostatecznie nie zdołał oddać strzału, to pod bramką Realu znów zrobiło się gorąco.

W drugiej połowie obraz meczu w zasadzie nie uległ zmianie. Real podawał, próbował częściej niż przed przerwą strzelać z dystansu, ale próby te albo były niecelne, albo – jak z uderzeniem Marco Asensio w 48. minucie – radził sobie z nimi dobrze dysponowany dziś Akinfiejew. Pewnie spisywali się też grający przed nim obrońcy, zwłaszcza Nikita Czernow i Rodrigo Becao, którzy Benzemę schowali do kieszeni i skutecznie wybijali też z rytmu próbujących przedzierać się w pole karne pomocników Realu. Gościom nie pomogło nawet wprowadzenie na boisko Luki Modricia i Mariano. Chorwat, który miał rozruszać grę, zagrał po prostu słabo i nie przeprowadził ani jednej akcji, która mogła zbliżyć jego zespół do zdobycia wyrównującej bramki. Więcej pożytku było z reprezentanta Dominikany, ale ostatecznie on ten nie zdołał pokonać Akinfiejewa, choć w 89. minucie zabrakło mu naprawdę niewiele. Piłka po jego uderzeniu głową zatrzymała się jednak tylko na słupku.

Reklama

Realowi nie pomogła nawet czerwona kartka dla bramkarza CSKA, którą prowadzący to spotkanie rumuński arbiter Ovidiu Hategan pokazał mu w doliczonym czasie gry. Sytuacja sama w sobie była kuriozalna, bo Akinfiejew asa kier dostał w przeciągu maksymalnie trzech sekund. Za co dokładnie? Ot, po niecelnej główce Varane’a i zderzeniu kilku zawodników na przedpolu jego bramki miał do arbitra pretensje o nieodgwizdanie przewinienia, co przedstawił za pomocą kilku ostrych słów. Sędzia najpierw pokazał kapitanowi CSKA żółtą kartkę, a gdy ten w odpowiedzi rzucił w jego stronę jeszcze jeden tekst, od razu wystrzelił z drugą. Ale schodzącego z boiska Akinfiejwa trybuny i tak pożegnały owacją na stojąco. Prawdziwy wybuch nastąpił jednak kilka minut później, gdy arbiter odgwizdał koniec spotkania, a młoda armia Gonczarenki mogła cieszyć się z pokonania wielkiego Realu.

CSKA wygrało dziś w najgorszym możliwym stylu, dokonując w ciągu dziewięćdziesięciu minut wielokrotnego morderstwa na futbolu. Gospodarze w piłkę grali dziś bardzo krótko, nie przeprowadzali składnych akcji, nie utrzymywali się przy piłce, nie próbowali atakować. Walka na noże była im jednak zbędna, bo w starciu z Realem nie mieli po prostu żadnych szans. Gonczarenko doskonale o tym wiedział i zamiast zgrywać bohatera jasno nakreślił swoim piłkarzom, jakie miejsce w szeregu zajmują. I właśnie ta świadomość połączona z pełną koncentracją i zaangażowaniem przełożyła się na końcowy sukces.

Real z kolei ma coraz poważniejszy problem. Przede wszystkim ze skutecznością, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że w zespole Julena Lopeteguiego więcej trybów nie działa tak, jak powinno. Mecz w Moskwie był świetną okazją, aby chociaż w małym stopniu odbić sobie ostatnie niepowodzenia, ale zamiast zrobić krok wprzód, “Królewscy” znowu się potknęli. Ale z drugiej strony, czy można było oczekiwać innego scenariusza, skoro spotkanie z CSKA odbyło się na stadionie, na którym do tej pory ani razu nie wygrali? Dalecy jesteśmy od wiary w tego typu zabobony, ale fakty są takie, że Łużniki jeszcze raz przerosły Real.

CSKA Moskwa – Real Madryt 1:0 (1:0)
1:0 – Vlasić 2′

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Liga Mistrzów

Liga Mistrzów

Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

AbsurDB
34
Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

Komentarze

61 komentarzy

Loading...