Czternaście lat temu rozpoczął zawodową karierę, grając w jednym zespole z ojcem. Dziewięć lat temu zdobył złoto mistrzostw Europy, będąc rewelacją turnieju. Cztery lata temu zabrakło go w kadrze na mistrzostwa świata, a gdy się o tym dowiedział, opuścił – skonfliktowany z trenerem – zgrupowanie reprezentacji. Dwa lata temu oświadczył, że chce sobie zrobić przerwę od siatkówki, z której ostatecznie nic nie wyszło. Wczoraj został MVP siatkarskiego mundialu i, wraz z kolegami, zdobył na nim złoto.
Historia na film? Całkiem prawdopodobne. Jeśli by taki stworzyć, to Bartek Kurek nie byłby kryształowo czystym bohaterem, który po wielu heroicznych bojach doprowadza Polskę do sukcesu. Wręcz przeciwnie. Raczej byłaby to historia o gościu, który za uszami miał wiele, ale w kluczowym momencie potrafił się ogarnąć. A gdy dostał szansę na odkupienie, wykorzystał ją najlepiej, jak tylko się dało. Trudno uwierzyć, że jej początek miał miejsce już w 2004 roku.
Pod ojcowskim okiem
Zanim o Bartku, to warto kilka słów poświęcić innemu Kurkowi – Adamowi. Ojciec nowego mistrza świata był typem zawodnika, którego trudno zdefiniować – wielkiej kariery niby nie zrobił, ale jego osiągnięcia wyglądają naprawdę solidnie. W gablocie z rodzinnymi pucharami dominują zapewne te, które zdobył młodszy z Kurków, ale mistrzostwo Polski z 1993 roku czy krajowy puchar, wywalczony sześć lat później, sprawiają, że i senior nie ma się czego wstydzić. Do tego 84 mecze w reprezentacji, występy w tureckiej ekstraklasie… Jak na ówczesny stan naszej siatkówki – naprawdę niezły bilans.
Przede wszystkim jednak, to za sprawą kariery Adama, pod siatką stanął jego syn. Serwisowi reprezentacja.net nastoletni wówczas Bartek mówił:
– Tata zrobił swoje przez to, że był siatkarzem. Nie namawiał mnie do uprawiania siatkówki. Nie musiał tego robić. Ja sam przychodziłem na mecze, czasem nawet jeździłem na spotkania wyjazdowe. Obyłem się z tą atmosferą i spodobało mi się. W trzeciej klasie szkoły podstawowej przeniosłem się do klasy o profilu siatkarskim. Tam, w Uczniowskim Klubie Sportowym Nysa, moim trenerem był pan Roman Palacz. Z tym trenerem pracowałem od początku aż do mojej gry w seniorach w klubie AZS Nysa.
Początku gry w seniorach, który nastąpił… zaledwie siedem lat później. Młody siatkarz z kopyta wbił się do składu Nysy, występującej wtedy w najwyższej klasie rozgrywkowej. W wielu spotkaniach był najlepszy na boisku, na którym – w swoim ostatnim zawodowym sezonie – Bartkowi towarzyszył Adam. Kilka lat później serwisowi siatka.org mówił on:
– Bartek pojawił się na boisku siatkarskim, gdy tylko nauczył się chodzić. Podbijał sobie balonik. Pierwszy kontakt z normalną piłką miał w wieku ośmiu lat. Zawsze wyróżniał się wzrostem na tle rówieśników, było wiadomo, że urośnie. Choć najpierw było tak: długi, chudy i nic nie umiał. Wyglądał trochę jak pająk, nie bardzo potrafił poruszać się na parkiecie. Debiut w młodym wieku? Sam zaczynałem karierę w wieku 16 lat. Choć byłem zdziwiony, że trener na niego postawił.
Jacek Nawrocki, obecny selekcjoner reprezentacji kobiet, a wcześniej trener m.in. Skry Bełchatów, w której Kurek grał, wspomina, że bełchatowianie już wtedy zainteresowali się młodym zawodnikiem:
– Pamiętam taki mecz w Pucharze Polski, gdy Bartek miał 17 lat i zagrał bardzo dobrze. Zresztą Nysa wygrała z nami to spotkanie. Bartek został bohaterem meczu, był najlepszy. Już wtedy w Skrze powstała chęć ściągnięcia go do zespołu.
Potem faktycznie trafił do Bełchatowa. Jednak spośród trzech ofert, które spłynęły do pierwszoligowego klubu (Nysa spadła z siatkarskiej ekstraklasy, w osiemnastu meczach zdobywając zaledwie cztery punkty), wybrał transfer do Kędzierzyna. Tłumaczył, że dzięki temu ma stały kontakt z rodziną, mieszkającą zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej. Dwa lata później debiutował już w kadrze, szansę dał mu Raúl Lozano. Skończyło się dziewięcioma punktami i.. skręceniem nogi. Na szczęście niegroźnym.
– Że ja nie czuję tremy? Czuję jak wszyscy. Ale kiedy wszedłem na boisko, to dostałem parę trudnych piłem i dobrze mi to wyszło. Koledzy zaczęli się śmiać, Piotrek Gruszka klepnął mnie w plecy, a publiczność dopingowała. Szło mi coraz lepiej. Aż do skręcenia kostki – mówił po meczu.
Po kolejnym sezonie przeniósł się do Skry. Choć zanim zaczął grać w ekipie ówczesnego mistrza Polski, musiał poczekać na rozwiązanie problemów biurokratycznych. ZAKSA twierdziła bowiem, że ma prawo przedłużyć z nim kontrakt o rok, Skra uznawała, że mogła podpisać z nim umowę za darmo. Oba kluby wreszcie się dogadały, ale Bartek stracił na tym nieco czasu. Finalnie mógł jednak udać się do Bełchatowa, ostatecznie “uwalniając się” spod opieki ojca. Zresztą Adam Kurek mówił później, że jego syn po prostu już jej nie potrzebował:
– Ja właściwie do niego nie dzwonię. Jeśli on ma jakąś potrzebę, odzywa się do mnie. Co ja zresztą mu mogę podpowiedzieć? Siatkówka kolosalnie się ostatnio zmieniła, wolę raczej go podbudować w razie jakiegoś kryzysu, niż dawać techniczne wskazówki. Ale on i tak jest silniejszy psychicznie ode mnie. Ja długo przeżywałem każdą źle zagraną piłkę, po nim to spływa błyskawicznie. Bo w siatce poza tym, że umiesz grać, musisz mieć jeszcze bardzo mocną psychikę. Bartek mi tym imponuje.
Tłuste lata
Swój najlepszy okres w karierze Bartek przeżywał w latach 2009-2012. Bezapelacyjnie. Ze Skrą zdobył wtedy trzy tytuły mistrza Polski z rzędu, dokładając trzy zwycięstwa w krajowym pucharze i miejsca na podium w Lidze Mistrzów oraz Klubowych Mistrzostwach Świata. Był jednym z najważniejszych zawodników drużyny, w której występowali wówczas najlepsi siatkarze z Polski. I kilku spoza jej granic.
Jacek Nawrocki:
– Bartkowi nie było łatwo w Skrze, bo, gdy ją prowadziłem, rywalizował i z Michałem Winiarskim, i ze Stefanem Antigą. Był jednak najczęściej występującym zawodnikiem i z tej walki wychodził zwycięsko. Nie dlatego, że był siatkarzem perspektywicznym, ale dlatego, że już wtedy prezentował bardzo wysoką klasę. Odbieram go jako profesjonalistę, już wówczas „ciągnął” treningi. To był zawodnik, który cały czas pracował nad tym, żeby zespół szedł do przodu, nakręcał taką pozytywną agresję. To mi zostało w pamięci.
Jednak to co działo się w klubie nie przysporzyłoby mu takiej popularności, gdyby nie dołożył do tego znakomitych występów na arenie międzynarodowej. W 2009 roku, wraz z kolegami z kadry, sięgnął po złoto mistrzostw Europy. Jechał tam jako zawodnik, który miał się stać gwiazdą, a do kraju wracał już ustawiony na równi z Mariuszem Wlazłym czy wspomnianym Winiarskim. Zresztą obaj nieco mu w tym „pomogli” – to za sprawą ich kontuzji dla Bartka znalazło się miejsce na boisku. Pod koniec roku mówił „Przeglądowi Sportowemu”:
– Mnie się wydaje, że w 2007 i 2008 roku nie wykonałem mniej kroków niż w tym mijającym roku, ale teraz było je bardziej widać. Choć to nadal nie to. Mogę jeszcze więcej. Dużo więcej. Musiałem na każdym kroku udowadniać, że jestem lepszy niż Zbyszek Bartman, a to przecież on po lidze miał znacznie wyższe notowania. Po prostu podjąłem walkę. Tylko ja wiem, ile zdrowia mnie to kosztowało, ile musiałem trenować, by móc z nim rywalizować jak równy z równym.
Na Kurka postawił wówczas Daniel Castellani, który zachwycał się młodym zawodnikiem. Mógł to robić jeszcze przez rok, bowiem na mistrzostwach świata w 2010 Polacy spieprzyli sprawę i Argentyńczyk szybko pożegnał się ze stanowiskiem. Został po nim złoty medal ME oraz Bartosz w roli lidera reprezentacji. Z tego drugiego chętnie skorzystał Andrea Anastasi, który na Kurku zbudował kadrę walczącą o medale kolejnych mistrzostw kontynentu. Polacy zdecydowanie nie jechali na nie w roli faworytów, wrócili jednak z brązowym medalem, uznanym wówczas za sukces. Jego architektem był Kurek. W meczu o trzecie miejsce przeciwko Rosji zdobył 23 punkty. To na bazie takich występów powstało hasło „tego Kurka nam nie zakręcicie”.
Rok później do tego wszystkiego dołożył zwycięstwo w Lidze Światowej, spędził też pierwszy sezon za granicami naszego kraju. W Dinamie Moskwa się jednak nie odnalazł, szybko zamienił więc Rosję na Włochy. Wszystko rozwijało się u niego harmonijnie. No, prawie. Ci, którzy od lat byli blisko reprezentacji przebąkiwali pod nosem, że Bartek zaczyna gwiazdorzyć. Przed brązowym medalem na mistrzostwach Europy nie rozmawiał z dziennikarzami, dostawał coraz więcej propozycji reklamowych, stawał się największą gwiazdą polskiej siatkówki. To mogło zadziałać negatywnie na – wciąż przecież młodego – siatkarza.
Choć Jacek Nawrocki nie zgadza się z takim postawieniem sprawy:
– Gwiazdorzenie? Bartek miał zawsze swój sposób bycia. Ja nie przypominam sobie, żeby były z nim jakieś problemy, gdy grał w Skrze i rywalizował z Winiarskim czy Antigą. Powiem wręcz, że był pozytywnie nastawiony do treningów czy rywalizacji. Miał swoje specyficzne zachowania, ale mnie one akurat nie przeszkadzały.
Powszechna w środowisku była wtedy jednak opinia, że jeśli Bartek nie poukłada sobie pewnych spraw w głowie, to wszystko pieprznie. I w końcu dokładnie tak się stało.
Konflikt
Co prawda była to bomba z opóźnionym zapłonem, a do tego wybuchła w najbardziej niespodziewanym momencie, niosła jednak za sobą ogromne skutki. Przed mistrzostwami świata w 2014 roku Stéphane Antiga, nowy trener polskiej reprezentacji, oznajmił, że Bartosz Kurek w nich nie wystąpi. Dla siatkarza był to cios. Podwójny, bo impreza odbywała się przecież w Polsce. Trzeba jednak przyznać, że – zgodnie z doniesieniami, jakie wówczas docierały ze zgrupowań kadry – sam sobie na niego zapracował.
Oficjalna wersja? „Bartosz Kurek pracował bardzo dobrze. Walczył o doprowadzenie swoich pleców do pełni zdrowia. Po prostu musiałem wybrać zestaw najbardziej kompletny. Uznałem, że najlepszy jest ten bez Bartka”. To słowa Antigi. Ówczesny selekcjoner na pozycji przyjmującego postawił na Winiarskiego, Kubiaka, Mikę i Buszka. Zwłaszcza powołanie dwóch ostatnich budziło sporo kontrowersji. Uznano bowiem, że niemożliwe jest, by „Bartek nie był wystarczająco skuteczny”, jak ujął to Antiga, a dobrą dyspozycję prezentowali dwaj znacznie mniej doświadczeni zawodnicy.
Jeśli faktycznie tak by było, to skąd ta cała afera? Przecież sam Kurek mówił kilka miesięcy wcześniej „Przeglądowi Sportowemu”, że:
– Ze zdrowiem nie wygrasz. Teraz jest nieźle, bo plecy są w dobrej kondycji, lecz jesteśmy dopiero po dwóch treningach w Bełchatowie. A do takiej imprezy, jak mistrzostwa świata nie można się przygotować na pół gwizdka […]. Kolejna sprawa to forma sportowa, to, jak będę się prezentował na boisku. Jeśli nie zaprezentuję najwyższej dyspozycji, to nie ma przeszkód, by reprezentacja nie poradziła sobie beze mnie. Plany trenera siedzą w jego głowie. Po to właśnie został zatrudniony, żeby wybrać jego zdaniem najlepszych zawodników, stworzyć reprezentację, która będzie walczyła o trofea. […] Jeśli nie dam rady w oczach trenera – to po prostu nie dam rady.
No dobra, to wszystko to jednak oficjalna wersja. A co z tą, o której mówiło się w kuluarach? Podobno Kurkowi nic się nie podobało. Spodziewał się, że za Antigi utrzyma w zespole status gwiazdy. Tym bardziej, że ze Stéphane’em doskonale znał się z czasów wspólnej gry w Skrze. Francuz był jego mentorem i przyjacielem. Takie mieli relacje. Gdy Bartosz trafił pod skrzydła trenera-Antigi, wszystko uległo zmianie.
Tym bardziej, że przyjmujący miał też problemy zdrowotne – dokuczały mu wspomniane już plecy. Nie był w najlepszej dyspozycji fizycznej, nie prezentował się też dobrze na treningach. Antiga powoli zaczął stawiać na innych, Bartosz trafił na ławkę. I nie potrafił się z tym pogodzić. Wcześniej u Anastasiego grał przecież niemal wszystko. Choć nawet Włoch mówił już, co opisywał Jerzy Mielewski, że Kurek po igrzyskach w 2012 roku zmienił się pod względem mentalnym. Na gorsze.
Jeszcze niedługo przed mistrzostwami świata Mirosław Przedpełski, będący wtedy prezesem PZPS, mówił „Przeglądowi Sportowemu”, że:
– Z tego co wiem, to faktycznie coś tam poszło nie tak, lecz z moich informacji wynika, że już wszystko jest załatwione. Nie ma już czasu na zwłokę, chłopaki, my wszyscy, trenerzy musimy zakasać rękawy i zasuwać, bo mistrzostwa są ważne dla nas wszystkich. A niektórzy zawodnicy niech pamiętają, że gwiazdy rodzą się na boisku, a nie poza nim.
Sęk w tym, że jeśli było załatwione, to nie dla Kurka. Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Pojawiały się informacje o tym, że Bartek nie przykłada się do treningów, prowokuje trenera i kolegów, szuka okazji do sprzeczek. Gdy zgrupowanie się skończyło, Antiga przydzielał dodatkowe urlopy. Według Kurka wcześniej obaj ustalili, że zawodnik dostanie kilka tygodni na uporanie się z bólem pleców. Według Antigi nic takiego nie miało miejsca – Kurek, podobnie jak większość zawodników, dostał tydzień wolnego. To go rozzłościło.
Apogeum nadeszło w trakcie Memoriału Huberta Wagnera. Kurek był wśród rezerwowych, ale podczas gdy wszyscy się rozgrzewali czy obserwowali mecz, on… położył się w przeznaczonym dla nich kwadracie. Na boisko nie wszedł. Następnego dnia miał wykrzyczeć Antidze w twarz, że „więcej u niego nie zagra”. To był moment, w którym wszyscy wiedzieli, jak ta sprawa się skończy. Na brak Bartka wśród powołanych najostrzej zareagował chyba Zbigniew Bartman, który napisał wówczas na Facebooku (odnosząc się do wersji oficjalnej):
– Po pierwsze: Bartek to IKONA polskiej siatkówki. Najlepszy siatkarz ostatniej dekady (sukcesy, wyróżnienia indywidualne). Zawodnik, który w pojedynkę potrafi rozstrzygać losy spotkań. Po drugie: był bez formy? Pytam się, kiedy ta forma została sprawdzona? W tym roku w Reprezentacji polscy kibice mieli okazję oglądać Bartka tylko podczas rozgrzewki. W sytuacjach meczowych praktycznie nie dostał żadnej szansy. Po trzecie: Kurek w formie, czy też bez, to wciąż ten sam Kurek, który prowadził Reprezentację Polski do wszystkich sukcesów w ostatnich 6 latach! Doświadczenie i talent to podstawa w takim turnieju jak MŚ (które trwają 3 tyg!). Ani jednego, ani drugiego Kurkowi odmówić nie można. W 2011 r. przed Pucharem Świata, Bartek też miał problemy z plecami… Jak grał i jaki był wynik wszyscy wiemy. Podsumowując: dla mnie to nie jest kwestia formy, a pozbywanie się ludzi, którzy mają własne zdanie i coś do powiedzenia. Kurek nie podpasował Antidze, więc musi odejść…
Cóż, okazało się, że nawet ikona może stracić miejsce w kadrze. Grzegorz Wagner, były zawodnik, reprezentant Polski, i trener siatkarski, mówi nam dziś:
– Uważam, że trener powinien mieć zaufanie i to, jakie podejmuje decyzje, powinniśmy zawsze przyjmować. Niekoniecznie musimy się z tym zgadzać, ale trener powinien mieć czystą kartę. Zresztą Stéphane Antiga obronił się później wynikiem. Są różne sytuacje w życiu każdego człowieka, każdy czasem zbacza z pewnego kursu, bywa, że trzeba go na ten kurs przywrócić radykalnymi działaniami. Reprezentacja to grupa ludzi z charakterem, których nie jest łatwo okiełznać. Czasami trzeba podejmować drastyczne kroki. To się jednak zdarza, zresztą nie tylko w Polsce – mieliśmy taką sytuację ostatnio choćby wśród Bułgarów. Tak jest w drużynie, ten organizm tak czasem działa.
W finale mistrzostw świata znakomicie zaprezentował się wówczas… Mateusz Mika (22 punkty). Zagrał tak dobrze, że ze swoją opinią o braku powołania dla Bartosza spasował nawet Zbigniew Bartman, przyznając, że rację miał selekcjoner. Kurek mógł z Miką rywalizować o miejsce w składzie, ale – jeśli wierzyć wersji nieoficjalnej – sam się z tej rywalizacji wypisał. I mistrzostwa spędził jako kibic, oklaskując kolegów, kroczących po tytuł. Po latach przyznawał, że dostał wtedy bolesną lekcję:
– Przez tyle lat już się przyzwyczaiłem do tego. Jestem w środku tego cyklonu od dawna. Gdy coś się dzieje z polską siatkówką, to ja w tym uczestniczę. A gdy nie dostałem powołania, trudno było się z tym pogodzić. Gratulacje dla chłopaków, którzy wygrali mistrzostwo świata – mówił niedawno „Przeglądowi Sportowemu”.
Czy podziałało? Najwidoczniej tak, skoro po roku Francuz i Polak pracowali razem już bez przeszkód. Zaledwie kilka miesięcy po mistrzostwach Antiga zaczął przebąkiwać, że Kurek w kadrze mógłby się naprawdę przydać (wielu zawodników z mistrzowskiego składu zakończyło przecież reprezentacyjne kariery). W końcu przeszedł do czynów – wyciągnął do zawodnika rękę, a ten jej nie odtrącił. Obaj pracowali już bez przeszkód, trener zresztą bardzo chwalił Bartka, mówiąc, że ten „przeszedł wszystkie testy. Nie chodzi tylko o to, ile punktów w ataku zdobywa. Ważne jest, jak się teraz zachowuje”. A zachowywał się wzorowo. Syn marnotrawny powrócił do kadry.
Sęk w tym, że zabrakło rezultatów. I niedługo po tym, jak z boiska na igrzyskach olimpijskich zmiotły nas Stany Zjednoczone, Antiga pożegnał się z kadrą, a Kurek z… siatkówką.
Wypalenie
– Reakcja mojego organizmu, z jaką przyszło mi się zderzyć we wrześniu po powrocie do treningów, przerosła moje oczekiwania. Zmęczenie skumulowane przez wiele lat ciągłego grania zaowocowały ogólnym narastającym osłabieniem organizmu i wypaleniem mentalnym, w efekcie czego straciłem coś, co zawsze mną kierowało, czyli pasję i chęć do grania. Doszedłem do takiego momentu w którym stwierdziłem, że zdrowie i wizja długoletniej kariery jest ważniejsza niż nawet największy kontrakt.
To oświadczenie Bartosza Kurka z początku października 2016 roku. W tym czasie indywidualnie przygotowywał się do nowego sezonu, który miał spędzić w… Japonii. W tamtejszym JT Thunders otrzymał lukratywny kontrakt (podobno kilkukrotnie lepszy niż ten, jaki miał we Resovii, gdzie grał w sezonie 2015-16). Ale do Kraju Kwitnącej Wiśni nigdy nie wyjechał. Umowę rozwiązał za porozumieniem stron. W TVP tak tę decyzje komentował wtedy Jakub B. Bączek, trener przygotowania mentalnego:
– To jest człowiek, który żyje siatkówką i poświęcił jej całe życie. Na pewno potrzebuje odpoczynku i chwilowo jest wypalony zawodowo, bo włożył w grę olbrzymi wysiłek i starania, a wynik był słaby z jego punktu widzenia. […] Przyjdzie taki dzień, że nadal będzie grał z radością. Jeśli tylko będę mógł mu w jakikolwiek sposób pomóc, zrobię to jak najszybciej. Każdy człowiek, który jest przemęczony nie będzie dokładał sobie dodatkowej porcji stresu. Osoba przemęczona szuka tego, co już zna, czyli własnego kraju, języka, otoczenia, przyjaciół. To są czynniki, które stanowią wsparcie. […] Bartek na dobrą sprawę podjął słuszną decyzję. Przy założeniu, że jest wypalony, dużo szybciej dojdzie do siebie, aniżeli byłoby to w Japonii.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby przebiegło to według takiego scenariusza: Bartek przez kilka miesięcy trenuje indywidualnie, odcina się od ofert klubów i konsultuje swój stan z psychologiem. Dopiero później szuka klubu. Problem polegał na tym, że już po kilku dniach podpisał kontrakt ze Skrą Bełchatów. Swoją drogą przebiegło to wszystko w dość interesujący sposób, bo ekipa z Hiroszimy zamiast Kurka sprowadziła Dražena Luburicia. Właśnie z Bełchatowa. To z kolei zwolniło tam miejsce dla… Bartosza Kurka we własnej osobie. Niby wszystko jest w porządku, ale jednak niesmak pozostał. Tym większy, że w Japonii bardzo na Polaka liczono, zarówno pod względem sportowym, jak i marketingowym.
Bartka usprawiedliwia jednak Grzegorz Wagner:
– Każdy czasem błądzi. Choćby Matthew Anderson z USA miał depresję i zawiesił buty na kołku na trzy miesiące. Takie rzeczy się zdarzają, nie każdy potrafi wytrzymać to wszystko, co się wokół dzieje. Stąd takie reakcje. Szczęście w tym, że powrócił na swoje tory. Każdemu trzeba dać szansę. Wydaje mi się, że być może zbyt szybko rezygnujemy z pewnych ludzi i tu jest lekcja dla nas, że warto poczekać.
Podobnie wypowiada się również Jacek Nawrocki:
– Na pewno wizerunkowo nie był to dobry ruch dla Bartka. Tyle mogę powiedzieć. Ktoś, kto stał z boku mógł to tak odebrać. Ja jako ten, który bezpośrednio z Bartkiem pracował mogę powiedzieć, że wspominam tę współpracę bardzo dobrze. Wiele takich rzeczy, o których źle się mówiło w kontekście jego osoby, odbieram jako przesadzone. Trzeba pamiętać, że jest to człowiek obdarzony olbrzymim talentem, znakomitymi warunkami fizycznymi i bardzo często ta siła ofensywna drużyn, w których grał, spoczywała na nim. Wtedy dużo łatwiej popełnić błąd w końcówce, który zostanie w pamięci kibiców. Powstały wówczas jakieś opinie, że Bartek nie wytrzymuje w końcówkach czy „nie ma głowy”. Nie pamiętano, że tak jest w jednym meczu na dziesięć. To jest takie trochę polskie. Gdy ktoś ma warunki, by zostać znakomitym sportowcem czy gwiazdą, to od razu budzi emocje, często negatywne.
Niestety, negatywne emocje Bartek wzbudził jeszcze raz, na koniec sezonu. Długo zapewniał wtedy, że będzie grał w Skrze kolejny rok, po czym przeniósł się do tureckiego Ziraat Bankasi. Podobno bełchatowianie za jego sprawą stracili też Artura Szalpuka – młody zawodnik mówił, że zostanie w ekipie, jeśli nie będzie w niej Kurka, bo chce dostawać więcej szans (wcześniej stracił miejsce w szóstce na rzecz starszego kolegi). Gdy dowiedział się, że Bartosz zostaje, odszedł do Gdańska. Ostatecznie w Bełchatowie nie ma ani jednego z nich, choć Kurek zdążył już wrócić do Polski – od przyszłego sezonu będzie reprezentować barwy Stoczni Szczecin.
Uczciwie trzeba przyznać, że atakujący polskiej kadry zapracował sobie w ostatnich latach na nie najlepszy wizerunek. Do jego odbudowy nie musiał jednak zatrudniać agencji PR. Poradził sobie sam. No, może nie do końca. Potrzebował pomocy i zaufania pewnego Belga.
Odkupienie
– Chwała trenerowi, że cały czas konsekwentnie wierzył w Bartka i ten mu się odpłacił. Tu było widać ogromną rolę Vitala Heynena. Wiele osób myślało już, że jest po Bartku, bo ostatnie lata w jego wykonaniu były różne. Zasługa tutaj głównie Heynena, że Kurek wrócił na swoje tory i to ten Bartek sprzed kilku lat. Ostatnie sezony to był dziwny okres. Miał kontuzje, a jak grał, to prezentował się różnie. W Lidze Narodów nie wyglądało to dobrze. Zadecydowało zapewne to zaufanie od Vitala Heynena, który od początku powtarzał, że Bartek jest mu potrzebny. Belg znakomicie rozegrał to psychologicznie – mówi nam Grzegorz Wagner.
Faktycznie, jeśli przejrzeć opinie na temat Kurka sprzed turnieju, a te tuż po jego zakończeniu, to zmieniły się one o 180 stopni. Sami pisaliśmy, jeszcze w trakcie trwania Memoriału Huberta Wagnera, że lepiej byłoby Bartka odstawić. Znaliśmy jego przeszłość, widzieliśmy, że nie jest w formie, wiedzieliśmy też, że w minionym sezonie po raz kolejny męczył się z urazami. Dziś przyznajemy się do błędu. Gdyby Vital Heynen słuchał się głosu ludu, to Kurka na mistrzostwach po prostu by nie było. Chichot losu, bo cztery lata wcześniej wszyscy zastanawiali się, czy Antiga przypadkiem nie oszalał, gdy nie zabrał Bartosza na turniej. Teraz szaleńcem miał być Heynen.
I co? I znów okazało się, że rację miał trener. Bartek na turnieju prezentował się znakomicie, zasłużenie zgarniając nagrodę dla MVP. Stał się prawdziwym liderem tej kadry, gościem, do którego piłki gra się w najtrudniejszych momentach. To on, zdobywając 29 punktów, dał nam awans do finału. To on prezentował się w nim znakomicie. I w końcu to on – jak cztery lata wcześniej Mariusz Wlazły – skończył mistrzostwa celnym atakiem. Odkupił się w oczach kibiców. W najlepszy możliwy sposób.
Jacek Nawrocki:
– Bardzo się cieszę, bo jemu ten taki laur, jaki osiągnęła męska siatkówka, po prostu się należał. On jest w środku tej generacji chłopaków, którzy sprawiają, że ta dyscyplina jest jedną z najmocniejszych w polskim sporcie. Cieszę się, że czas zadziałał na jego korzyść i przywozi sukces z mistrzostw świata.
To już inny Bartek Kurek niż cztery lata temu. Przed mistrzostwami nie był gwiazdą i swoją rolę przyjął z pokorą. W ich trakcie stale umniejszał swoje zasługi, gratulując kolegom. Kuba Kochanowski, jego współlokator z pokoju, mówił, że Bartek oferuje mu swoje ogromne doświadczenie i często pomaga. Przede wszystkim jednak: Kurek zaufał trenerowi, trener Kurkowi, a cała grupa żyła ze sobą w znakomitej komitywie.
Efekt? Wisiał wczoraj na szyi każdego jej zawodnika. Również Bartosza Kurka.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix.pl