Reklama

Ofensywna nieudolność w Warszawie, no i ten sędzia…

redakcja

Autor:redakcja

28 września 2018, 23:33 • 3 min czytania 168 komentarzy

Pisaliśmy, że Legia w ostatnim czasie była na fali wznoszącej, ale mimo to nie zdążyła na powrót uczynić twierdzy z Łazienkowskiej, bo w lepszym dla siebie okresie wygrała w Warszawie jeden mecz. I na razie na tym poprzestała, Arki Gdynia już pokonać nie potrafiła. Goście potwierdzili, że w ostatnich dwóch latach stali się dla “Wojskowych” bardzo niewygodnym przeciwnikiem.

Ofensywna nieudolność w Warszawie, no i ten sędzia…

Arkowcy błyskawicznie objęli prowadzenie, co mogło zapowiadać spore emocje. Jeśli ktoś się tak nastawił, później musiał pluć sobie w brodę przez swoją naiwność. Gol był ładny. Aleksandyr Kolew zaprezentował w pełnej krasie sztandarowy element w arsenale ekstraklasowego napastnika, czyli grę tyłem do bramki. Łatwo przestawił Artura Jędrzejczyka i wycofał piłkę do Macieja Jankowskiego, który płasko uderzył w bliższy róg. Radosław Cierzniak nawet nie zareagował, a wydaje się, że powinien.

Na tym skończyło się szaleństwo. Legia w ofensywie była żałosna, nie miała żadnego pomysłu, gdynianie neutralizowali jej poczynania za każdym razem. Pavels Steinbors do 45. minuty wynudził się setnie. Równie dobrze mógłby rozstrzygać spór o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia. Zupełnie niespodziewanie tuż przed przerwą gospodarze jednak wyrównali. Nie mogli nic zrobić z akcji, to wyszło im coś z rzutu rożnego. Domagoj Antolić wrzucał, podanie przedłużył Mateusz Wieteska, a beznadziejny do tego momentu Michał Kucharczyk dostawił głowę. Był zupełnie sam, bo Luka Zarandia najwyraźniej uznał, że krycie we własnym polu karnym jest przereklamowane.

Druga połowa była trochę żywsza i nawet oglądaliśmy jakieś sytuacje. Kibice Legii największe nadzieje na gola mieli, gdy Sebastian Szymański zdołał dośrodkować sprzed linii końcowej, a Dominik Nagy główkował tuż obok słupka. No, pewnie nadzieje mieli jeszcze większe, gdy Carlitos wywalił się w szesnastce i wszyscy spodziewali się rzutu karnego. My też, również po powtórkach. Jak się jednak w końcu okazało, Hiszpan znajdował się na spalonym i dalszy ciąg nie miał znaczenia.

carlitos spalony

Reklama

Z tego Paweł Gil się więc wybroni, co nie zmienia faktu, że notorycznie w obie strony mylił się w mniej kluczowych starciach – wkurzając wszystkich. Michał Nalepa ewidentnie fauluje rozpędzonego rywala – gramy dalej. Wieteska ściąga do ziemi wyprzedzającego go Kolewa – gramy dalej. I tak moglibyśmy wymieniać. Skoro Gil podobno taki świetny na VAR-ze, może niech już tam zostanie na stałe? Wszyscy będą zdrowsi.

Arka stała się groźniejsza w końcówce. Trudno nam zrozumieć, jak po dośrodkowaniu Michała Janoty z rożnego niepilnowany Rafał Siemaszko strzelił głową tak, że… piłka wróciła do Janoty. Z kornera do uderzenia głową doszedł także Adam Danch, ale wtedy Cierzniak złapał piłkę. Danch po pół godzinie gry zmienił nadspodziewanie niezłego Adama Deję, który dziś wykonał chyba więcej zwodów niż przez ostatni rok.

Janota miał tego wieczoru najwięcej jakościowych zagrań, a że konkurencja wyjątkowo słaba, zostaje naszym piłkarzem meczu. Minusem Carlitos, z którego nie było żadnego pożytku, miotał się bez sensu. Ba, nawet szkodził drużynie, gdy stracił piłkę na kontrę i musiał to naprawiać Paweł Stolarski, co oznaczało dla niego czwartą żółtą kartkę w sezonie i pauzę za tydzień.

Goście być może za szybko zadowolili się skromnym prowadzeniem, ale ostatecznie remis na terenie Legii na pewno jest dla nich dobrym wynikiem. Gospodarze natomiast nie wykorzystali szansy, by przynajmniej przez jeden dzień zajmować fotel lidera. Najwyraźniej piłkarze Sa Pinto przejechali o 100 czy 200 kilometrów za dużo…

[event_results 527291]

Fot. FotoPyk

Reklama

Najnowsze

Komentarze

168 komentarzy

Loading...