Reklama

Śląsk wreszcie się przełamał, choć zrobił to praktycznie na stojąco

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2018, 18:19 • 4 min czytania 8 komentarzy

„Pragnęliśmy zwyciężyć, a nie grać w piłkę” – powiedział niegdyś Jupp Derwall, choć nie zdziwilibyśmy się, gdyby z podobnego założenia wyszedł dziś Tadeusz Pawłowski. Cztery strzelone gole, owszem, robią wrażenie, jednak przez większą cześć tego spotkania trudno było zachwycać się estetyką tego meczu. Na dzisiejszego Piasta typowy „stojanow” oraz parę nielicznych przyspieszeń wystarczyło aż nadto.

Śląsk wreszcie się przełamał, choć zrobił to praktycznie na stojąco

Ba, jeden z piłkarzy gospodarzy przyznał się nawet, iż celowo nie kładli dziś najmocniejszego akcentu na ofensywę. – Założenie było takie, żeby zagrać na zero z tyłu, to nasze podstawowe zadanie – podkreślał Pich w wywiadzie w przerwie meczu, zapytany o brak większej aktywności swojej i kolegów w ataku. I o ile ten aspekt rzeczywiście mógł zostać przytoczony jako powód, o tyle usprawiedliwieniem jest wyjątkowo marnym. Nam bowiem wydawało się raczej, że długimi okresami Śląsk po prostu nie miał pomysłu na to jak sforsować defensywę rywala.

Fani Wojskowych, choć nielicznie zgromadzeni, długo wyrażali dezaprobatę wobec oglądanego – ekhm – widowiska. Aż do tego stopnia, że nawet zachowujący zwykle stoicki spokój trener Pawłowski stracił cierpliwość i krzyknął do nich: „Pomóżcie nam jakoś, a nie tylko gwiżdżecie!”

Ostatecznie jednak chęć zachowania czystego konta musiała pozostać w sferze marzeń Pawłowskiego, ponieważ po godzinie gry Badia perfekcyjnie dośrodkował na głowę Czerwińskiego, a ten trafił do siatki. Jednocześnie po raz kolejny otrzymaliśmy potwierdzenie, iż wrocławianie są najsłabiej broniącą stałe fragmenty drużyną, wszak w tym sezonie stracili już 7 goli po tego typu akcjach.

Na szczęście dla nich gliwiczan nie było dziś stać na więcej, a trafienie stopera okazało się ich jedynym tego popołudnia. Do tego zaledwie kontaktowym, bowiem wcześniej z błędów podopiecznych Waldemara Fornalika zdążyli już skorzystać Pich oraz Celeban. Najpierw Słowak dopadł do futbolówki wybitej przez Dziczka spod nóg Robaka i technicznym strzałem z kilkunastu metrów pokonał Placha. Potem Chrapek mocno zacentrował z rożnego na krótki słupek, gdzie świetnie odnalazł się Celeban, chwilę wcześniej urwawszy się spod krycia Papadopoulosa i Kirkesowa. Gorzej dla Piasta, iż w 71. minucie dali przeciwnikom jeszcze jeden prezent. Najpierw Radecki dośrodkował do Picha, jego strzał został zablokowany, lecz piłka spadła pod nogi Robaka, a ten nie zwykł marnować tak dogodnych okazji. Zwłaszcza, jeśli kryjący go obrońca (Korun) nie zorientował się nawet gdzie wówczas znajdowała się futbolówka. Ta bramka praktycznie zabiła na mecz, a Cholewiak wypuszczony jeszcze w samej końcówce przez Słowaka tylko dokonał dzieła zniszczenia.

Reklama

– Przeciwnicy mocno utrudniali nam płynną grę agresywnym doskakiwaniem na swojej połowie – zauważał Badia w przerwie, aczkolwiek my zwrócilibyśmy większą uwagę na inny aspekt. Bo to nie było tak, iż gliwiczanie w ogóle nie kreowali sobie sytuacji. Mieli kilka całkiem niezłych, jak na przykład w chwili, kiedy Papadopoulos obrócił się z dziecinną łatwością na Golli, lecz potem uderzył wysoko ponad poprzeczką.

Jeśli jednak mielibyśmy wieszać bardziej wściekłe psy, to zdecydowanie na Joelu Valencii. Ekwadorczyk zepsuł bowiem dwie bardzo dogodne sytuacje. Jedną nawet idealną! Za pierwszym razem jeszcze można go poniekąd usprawiedliwiać, wszak musiał zareagować strzałem bardzo szybko, bo miał mało miejsca, a jeszcze Słowika przed sobą. Z tego pojedynku górą wyszedł golkiper, aczkolwiek parę minut później powinien już tylko wyjąć piłkę z siatki. No właśnie, słowo-klucz: „powinien”. Valencia wyszedł z nim sam na sam, by po chwili oddać żenująco słaby, a do tego niecelny strzał. To już lepiej byłoby walnąć ile Bozia w nodze siły dała, zamiast posyłać takiego flaka. Albo spróbować przelobować Słowika. Albo technicznie próbować pokonać go po krótkim słupku… Sami widzicie, wachlarz możliwości był tu ogromny.

Kiedy marnuje się tak dogodne okazje po prostu nie można myśleć o zwycięstwie. Bo w tym właśnie tkwiła największa różnica w dzisiejszym występie obu ekip – Piast był żenująco nieskuteczny, Śląsk zaś wręcz przeciwnie, bo wszystkie celne strzały Wojskowych przyniosły im gole. Tadeusz Pawłowski musi się niezwykle cieszyć, wszak było to dopiero drugie zwycięstwo jego podopiecznych w bieżącym sezonie, pierwsze od dwóch miesięcy, jednak intensywność oraz kreatywność to rzeczy, nad którymi nadal musi sporo popracować. Ekipy mocniejsze niż Piast, będące w lepszej formie, skarciłyby ten dzisiejszy Śląsk za – mimo wszystko – znikomą aktywność.

[event_results 525888]

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Szymon Janczyk
1
Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Komentarze

8 komentarzy

Loading...