Kiedy Damian S., Michał D. i ich kilkunastu kompanów postanowiło w marcu 2010 roku obrzucić policjantów kamieniami, cegłami, prętami i fragmentami ławek, pewnie nawet przez myśl im nie przeszło, że osiem lat później rykoszet ugodzi „ich” klub prosto w potylicę. W ogóle z myśleniem wszyscy ci panowie mieli raczej niewiele wspólnego. Sporo wody w Warcie upłynęło od tamtej burdy na stadionie Górnika Konin, a jej przykre efekty nadal są dla klubu odczuwalne. Boleśnie odczuwalne.
Straty wizerunkowe udało się z biegiem lat nadrobić. Gorzej z załataniem dziury w klubowej kasie, a zanosi się, że ta będzie naprawdę ogromna.
27 marca 2010 roku, w ramach rozgrywek III ligi zmierzyły się ze sobą właśnie Górnik Konin i Legia Chełmża. Na trybunach doszło do regularnej bitwy między chuliganami z Konina a policją, która, jak donosiły po całym zajściu media, w tym przede wszystkim stacja TVN24, pod koniec pierwszej połowy eskortowała kibiców gości, wprowadzając ich na stadion. Celem ataku bojówkarzy byli oczywiście przyjezdni, lecz ostatecznie pseudokibicom wystarczyła bijatyka z policjantami.
Tak relacjonował to wydarzenie jeden z jego uczestników:
kibice.net
Według różnych doniesień mediów, podczas awantury ucierpieć miało od dziesięciu aż do dwudziestu dwóch mundurowych. Zarzut czynnej napaści na funkcjonariusza postawiono ostatecznie szesnastu osobom. Jedenaście z nich dobrowolnie poddało się karze, co oznaczało wyroki sięgające dwóch lat więzienia. Piątka poszła do sądu. Damiana S. i Michała D. skazano. Odpowiednio na: 2 lata i 8 miesięcy oraz 2 lata i 4 miesiące w pierdlu. Plus zakazy stadionowe i obowiązek meldowania się na komendzie. Choć ten drugi zarzekał się podczas rozprawy, że zasiadał na trybunie honorowej, a całe zajście obserwował z odległości 50 metrów. Podszedł tam z ciekawości, żeby sobie popatrzeć.
Pozostałą trójkę sąd uniewinnił z uwagi na niewyraźny zapis monitoringu, choć biegły wskazywał na duże prawdopodobieństwo, że to jednak ich sylwetki zostały uwiecznione na nagraniach. Jak donosił przed laty portal konin.naszemiasto.pl, jeden z nich podał jako alibi, że w trakcie meczu okradał akurat wraz z kolegą supermarket.
Teraz uwaga, zasądzono również karę finansową. Damian i Michał, którzy przecież już od wielu lat są na wolności i może nawet zapomnieli o sprawie w natłoku kolejnych przygód, zabulili po dwie stówki na Fundusz Pomocy Poszkodowanym.
200 złotych. Dwieście złotych. No cóż – klubowa kasa Górnika oberwie trochę bardziej.
Mówiąc wprost – przeszło sześćdziesiąt lat historii konińskiego futbolu, przynajmniej w wydaniu męskim, prawdopodobnie pójdzie do wszystkich diabłów. Bo w lipcu Sąd Apelacyjny w Poznaniu podtrzymał wyrok nałożony na klub – 90 tysięcy złotych odszkodowania dla jednego z dwóch najdotkliwiej poturbowanych wówczas policjantów, którzy swoich praw postanowili dochodzić później przed sądem. Na razie prawomocnym wyrokiem zakończyła się sprawa tylko jednego z nich, ale orzeczenie w tej drugiej wydaje się być oczywiste.
– Klub ponosi za to odpowiedzialność, bo nie zabezpieczył odpowiednio meczu. Pozwany klub jako organizator tej imprezy ponosił odpowiedzialność za to. Nie dochował wymogów. Co najmniej z winy nieumyślnej odpowiada za skutki. Nie ma żadnych podstaw do tego, by odmówić zadośćuczynienia panu powodowi tylko dlatego, że był policjantem ochraniającym tę imprezę – oświadczył sędzia Mikołaj Tomaszewski, o czym informowało Radio Poznań.
90 tysięcy samego odszkodowania dla jednego z mundurowych, a jeżeli doliczyć do tego koszty sądowe i odsetki, wyjdzie jakieś 140 tysięcy do zapłaty. Drugi policjant, już przy zsumowaniu wszystkich opłat, będzie się domagał około 50 tysięcy złotych. Razem, plus – minus, 200 kafli kary za incydent sprzed niemal dekady. Dla klubu o tak skromnym budżecie, jakim dysponuje Górnik (niespełna pół miliona złotych) – to brzmi jak wyrok śmierci. Ba, brzmi. Jeżeli, zgodnie z prawomocnym wyrokiem sądu, pierwszy z poszkodowanych w 2010 roku policjantów zażąda zapłaty należnych mu pieniędzy, rozpocznie się proces egzekucji, do akcji wkroczy komornik a Górnik Konin de facto przestanie istnieć.
Z całą sprawą borykać się musi nowy zarząd, który jest w klubie od roku i próbuje uporządkować bałagan pozostawiony przez poprzedników. Porozmawialiśmy z obecnym prezesem Górnika, Mateuszem Michalskim.
Proszę przybliżyć genezę kłopotów klubu i procesów wytoczonych przez dwóch poturbowanych policjantów. Jak to się stało, że kosztów nie pokrył ubezpieczyciel?
Z tego co wiem, ubezpieczenie było wykupione podczas feralnego meczu, ale obejmowało ono imprezę do trzystu osób. Według późniejszych ustaleń, ludzi było tam około sześciuset. Dlatego ubezpieczyciel tego odszkodowania nie pokrył. Linia obrony klubu była taka, że ta liczba zakładana w ubezpieczeniu nie została przekroczona. Sąd nie dał temu wiary. Polisa zatem nie zakładała tutaj odpowiedzialności ubezpieczyciela, zapłacić musi klub. Normalna sprawa.
To pomyłka czy, za przeproszeniem, gówniana oszczędność, która okazała się brzemienna w skutkach?
Ewidentna jest tutaj wina prezesa, pana Piotra Bajerskiego. Nie dopilnował, pożałował 1000-1500 złotych, bo tego rzędu są to kwoty. My w tej chwili oczywiście o wszystko dbamy. Taka sytuacja już nigdy więcej nie powtórzy, cokolwiek by się, nie daj Boże, na naszym stadionie działo.
Macie jeszcze jakieś kłopoty z pseudokibicami?
To środowiska przez lata uległo samooczyszczeniu. Nie ma już tak zwanych oszołomów. Pozostały młode, nowe pokolenia i kilku bardziej doświadczonych, inteligentnych chłopaków. Stają się rozwijać, promują klub i swoje organizacje. Od lat nie było żadnych występków z ich udziałem, nie mieliśmy z nimi żadnych problemów.
Możecie jeszcze wnosić kasację do Sądu Najwyższego. Planujecie taki krok?
Na razie czekaliśmy na uzasadnienie wyroku, który zapadł w lipcu. Na jego podstawie nasz mecenas będzie wytaczał sprawy z powództwa cywilnego osobom odpowiedzialnym za organizację meczu. Chodzi przede wszystkim o poprzedni zarząd. Również o agencję ochrony, która nie dopilnowała porządku. I oczywiście osoby, które zostały prawomocnymi wyrokami skazane za udział w tej burdzie.
Jak właściwie wygląda w tej chwili sytuacja? Prowadzicie jakieś negocjacje z poszkodowanymi policjantami?
Prowadziliśmy przez półtora miesiąca z tym panem, w którego sprawie zapadł już prawomocny wyrok. Rozbieżności są zbyt duże, do tej pory nie doszliśmy do porozumienia. Stąd teraz całe zamieszanie w mediach wokół naszego klubu, bo cała przyszłość naszego Górnika stanęła pod znakiem zapytania. Nie starczy nam pieniędzy, żeby spełnić oczekiwania tego pana na warunkach, jakich on w tej chwili oczekuje.
Ta sprawa ciągnie się już od ośmiu lat. My, jako nowy zarząd, zdążyliśmy się tylko odwołać do Sądu Apelacyjnego. Wcześniej nie pełniliśmy w klubie funkcji, które pozwoliłby nam cokolwiek działać w tej sprawie. Wczoraj była też sprawa drugiego z tych panów, gdzie sąd dał nam dwa tygodnie na wypracowanie ugody. Tutaj mówimy o znacznie mniejszej kwocie, na szczęście.
Czytaliśmy, że podczas apelacji nie pojawił się w poznańskim sądzie żaden przedstawiciel klubu. Dlaczego?
Mieliśmy swojego pełnomocnika. Dlaczego jego tam nie było, szczerze mówiąc… Nie wiem. W sądzie apelacyjnym nie ma takiej potrzeby, tam nie toczy się rozprawa jak choćby w sądzie okręgowym. My pełnimy swoje funkcje społecznie. Mamy swoje prace, nie czerpiemy ani złotówki z działalności w Górniku. Nie mamy możliwości, żeby się wszędzie pojawić.
Jakie są wasze propozycje dla obu panów?
Chcemy im wypłacić kwotę główną, którą zasądził sąd. I opłacić koszta sądowe. Choć w tym drugim przypadku dostaliśmy zapewnienie, że jeżeli dojdzie do ugody, zostaniemy z tych kosztów zwolnieni. To jest nasza oferta. Oczywiście to wszystko w ratach. Uczciwa propozycja. Cały czas wierzę, że ci panowie pójdą po rozum do głowy. W tej chwili liczą na wirtualne pieniądze. Kiedy stowarzyszenie się rozwiąże, to nie obejrzą przecież ani złotówki.
Sytuację Górnika możemy określić jako „dramatyczną”?
Ten pierwszy pan ma tytuł wykonawczy w rękach. Może nawet w poniedziałek iść do komornika, który wejdzie nam na konta. To jest równoznaczne z końcem istnienia klubu. My z tego już się nie wydostaniemy. Zostaliśmy w tej chwili sami. Staramy się uruchamiać jakieś zbiórki, środowiska kibicowskie. Partnerów, sponsorów. Robimy to od miesiąca, ale odbijamy się od kolejnych drzwi. Miasto nie potrafi podjąć konkretnej decyzji.
Właśnie – zbiórka. Pojawiły się pytania, czy jest autentyczna, czy żaden cwaniak się pod was nie podszywa.
Mogę potwierdzić – to nasza zbiórka.
Wróćmy zatem do tematu pertraktacji z Urzędem Miasta. Nie możecie się obejść bez sięgnięcia do kasy miejskiej?
Przy budżecie na poziomie 450 tysięcy złotych rocznie, prawie 200 tysięcy kary jest samodzielnie nie do udźwignięcia. Nieistotne czy przyjdzie tam zapłacić tę kwotę teraz, za miesiąc czy za rok. Mamy w klubie na utrzymaniu ponad trzystu dzieciaków i drużynę seniorów w III lidze. Matematyka jest dla nas w tym względzie bezlitosna.
A gdyby policjanci nie zeszli ze swoich żądań jeżeli chodzi o odsetki, ale dogadali się z wami na spłacenie zobowiązań w ratach?
Staraliśmy się to rozbić na raty, choć to i tak bez znaczenia. I tak trzeba to będzie po prostu zapłacić, czego nie udźwigniemy. Ten pierwszy pan nie jest skłonny rezygnować z odsetek. Powtarzam – nasza propozycja była taka, że w ratach zapłacimy kwotę główną i koszta sądowe. On jest skłonny zejść do pułapu około 120 tysięcy złotych. I życzyłby sobie, żeby zostało to spłacone jak najszybciej, góra w trzech ratach. Z tym sobie nie poradzimy. Chodzi po prostu o wysokość tej kwoty. Mamy też inne zobowiązania, jeszcze z poprzednich lat.
Cóż, przejęliście klub z całym dobrodziejstwem inwentarza.
My – jako nowy zarząd – jesteśmy w klubie od lipca zeszłego roku. Przejęliśmy wszystkie sprawy z nim związane, również zadłużenie. Liczyliśmy, że wyrok zapadnie dopiero po nowym roku, przy nowym budżecie. Można mówić, że powinniśmy się przygotować na taki scenariusz. Tylko co właściwie mieliśmy zrobić? Jesteśmy najbiedniejszym klubem w III lidze. Choć – paradoksalnie – jednocześnie największym. Pod względem szkolenia dzieci i młodzieży trzecim w Wielkopolsce.
Może nie mierzycie właściwie sił na zamiary?
Udało nam się pozyskać wielu sponsorów. Ale nie wpływają z ich strony wielkie kwoty. To wpłaty rzędu dwustu, pięciuset złotych miesięcznie. W zależości od sponsora. Tymczasem wciąż musimy spłacać zobowiązania z poprzednich lat, które się za nami ciągną. Nie jesteśmy w mieście wiodącą dyscypliną. Tutaj króluje Medyk Konin, który jest głównym beneficjentem z kasy miejskiej. Jest również wiele mniejszych dyscyplin, które ten budżet przeznaczony na sport rozdrabniają. Podobnie jak prywatne, komercyjne szkółki. Również dotowane przez miasto, choć pobierają olbrzymie składki od rodziców. To nas niszczy.
Jednak – gdyby nie pierwszy wyrok i ten drugi, nadchodzący, jakoś sobie radzicie?
Poradzilibyśmy sobie, jak co roku. Skromnie, biednie, lecz solidnie. W zeszłym sezonie utrzymaliśmy klub w trudnych warunkach, gdy drużyna seniorów była rozbita, podobnie jak roczniki młodzieżowe. Jest już znacznie lepiej. Seniorzy są na dziesiątym miejscu w III lidze, sytuacja sportowa jest stabilna. Ale odszkodowania dla tych policjantów stanowią połowę naszego budżetu. Nie jesteśmy cudotwórcami. Nie ogarniemy tego w ciągu kilku miesięcy.
Wciąż liczycie na miasto?
Trzeba pamiętać, że w takich momentach miasta zawsze wspierają swoje kluby. Tym bardziej, jeżeli są to kluby popularne, z dużą tradycją i historią. Tak jak miasto Chorzów pomogło Ruchowi, czy Zabrze Górnikowi. Przed sezonem były zawirowania w Gnieźnie – tam w ciągu dwóch dni rozwiązano problem. U nas jest trudniej.
Ma pan żal do prezydenta Konina, Józefa Nowickiego?
Żalu mieć nie mogę. Pewnie byłoby łatwiej o pomoc, gdyby to były problemy innego rodzaju. A tak, gdy mają dawać pieniądze na spłatę odszkodowań spowodowanych kibolskimi burdami… To też nie pomaga w negocjacjach i podejmowaniu tego rodzaju decyzji. Chciałbym tylko uzyskać konkretną odpowiedź. Bo takie odwlekanie w czasie nie służy ani dla dobra tej sytuacji, ani klubowi, ani miastu. Nikomu.
Cały czas wierzę w pomoc. Kwota, która dla mniejszych sponsorów jest ogromna, dla miasta jest drobnostką. 200 tysięcy złotych to budżetu Konina żadne pieniądze. Tym bardziej, że są w kasie nadwyżki. Kwestia, czy ktoś będzie miał odwagę, żeby nam w mądry sposób te środki przekazać. Jest kilka rozwiązań. To kwestia podjęcia odważnej, męskiej decyzji. Nie jesteśmy przecież bytem wyodrębnionym od miasta. Działamy w jego imieniu. Poza tym – to nie my odpowiadamy za tę sytuację. Gdybyśmy byli temu winni, to ja bym w życiu do miasta nie poszedł. A i tak poszedłem na sam koniec, gdy skończyły się inne rozwiązania.
Co pan proponował w urzędzie, jakie rozwiązania?
Kilka. Przede wszystkim formę pożyczki. Żeby nikt nie zarzucił, że ktoś tu przekazuje pieniądze podatników na kibicowskie awantury. Wierzę, że pan prezydent nam pomoże. Zbliża się rok wyborczy, nikt nie chciałby być kojarzonym z upadkiem tak ważnego dla Konina klubu.
To wasz argument w negocjacjach, że kibice Górnika zrewanżują się za brak wsparcia przy urnie wyborczej?
Ja w ten sposób nie rozmawiam z władzami miasta. Nie chcę nikogo szantażować, straszyć. To nie moja rola. Mamy sytuację wyjątkową, która na co dzień się nie zdarza i jest ewenementem w skali kraju. Trzeba do iej podejść w wyjątkowy sposób, nie grać na emocjach. Staram się rozmawiać na argumenty i przytaczać inne przykłady, gdy miasta w Polsce w razie wyjątkowej potrzeby pomagały klubom. Nie jest przecież tak, że zabrakło nam pieniędzy i miasto może się obawiać, iż w kolejce ustawią się zaraz kolejni chętni po dotację. Ta sytuacja jest naprawdę specyficzna.
Nie boicie się, że nawet jak teraz uda się pożyczyć kasę, to wkrótce wpadniecie w spiralę kłopotów finansowych?
Nie. Działamy wedle planów i schematów. Na początku działalności naszego zarządu opracowaliśmy plany rozwoju sportowego, organizacyjnego, przy zbilansowanym budżecie. Rozliczamy się ze wszystkiego na bieżący, składamy sprawozdania finansowe w urzędzie co trzy miesiące, choć wcale nie mamy takiego obowiązku. Rok naszej działalności zakończyliśmy na plusie. Pewne sprawy usprawniliśmy. Kwoty, które wypływały poza klub teraz w nim pozostają. To wszystko jest pilnowane i poukładane. Nie funkcjonujemy na bogato, ale solidnie i stabilnie. Bazujemy na wychowankach i ta filozofia się nie zmieni.
Działa pan jako prezes Górnika od roku, a walczy z jakąś zamierzchłą sprawą sprzed ośmiu lat. To frustrujące?
Ach, trudna sprawa. Jestem z klubem związany jako sponsor już od dekady. Dużo rzeczy zrobiliśmy ostatnio pozytywnych. Aż tu nagle wypadają trupy z szafy. To trochę boli i trochę denerwuje, aczkolwiek my się na pewno nie poddamy. Będziemy w tym klubie do końca, choćby miało się to zakończyć rozwiązaniem działalności. Moglibyśmy zrezygnować już teraz, niejeden by się na to zdecydował. Ale będziemy do końca szukać prób ratunku.
Jest pan dobrej myśli?
Jestem przede wszystkim zbyt emocjonalnie związany z Górnikiem, żeby to obiektywnie ocenić. Znam chłopaków którzy tu grają, znam trenerów. Te emocje są bardzo silne, a ja wszystko bardzo osobiście przeżywam. Nie ukrywam, że psychicznie jestem już wykończony. Te rozmowy z panem policjantem i miastem wiele mnie kosztują. Chciałby, żeby było dobrze. Jednak realia są na tę chwilę brutalne.
***
Mimo wszystko, klub nie przestaje walczyć. Oto oficjalne oświadczenie, inicjujące zbiórkę pieniędzy przeprowadzaną pod hasłem „Ratujemy Klub Sportowy Górnik Konin”.
Chwytając się każdej deski ratunku, rozpoczynamy zbiórkę doraźnej pomocy dla naszego Górnika Konin. Apelujemy o wsparcie finansowe do wszystkich tych, którym nie jest obojętny los Górnika. Do całej biało-niebieskiej rodziny Górnika Konin. Do wszystkich kibiców i fanów nie tylko piłki nożnej z całej Polski, niezależnie od barw klubowych. Do przyjaciół i ludzi dobrej woli. Do zawodników, trenerów i działaczy. Do polityków i dziennikarzy. Do każdego z osobna, kto czyta ten tekst. Pomóżcie uratować nasz klub!
Cóż. Jeżeli chodzi o klub z Konina, przede wszystkim szkoda przede wszystkim wielokrotnie wspominanej szkółki piłkarskiej, która wydała na świat kilku naprawdę ciekawych zawodników. Marcin Kamiński, Krystian Bielik – dwa nazwiska, które natychmiast przychodzą na myśl. Ale i Artur Wichniarek podkreśla, że wypożyczenie do Konina bardzo korzystnie wpłynęło na rozwój jego kariery.
– Coś na pewno na to konto wpłacę! – mówi nam były napastnik Herthy Berlin. – Sentyment bez wątpienia do tego klubu mam. To tam spotkałem Wojciecha Łazarka. On okazał się tym trenerem, który dostrzegł we mnie napastnika. U Franka Smudy w Łodzi grałem raczej jako pomocnik, ale później on w Widzewie znów ustawił mnie na szpicy.
– Był to epizod, bo w sumie trudno nazwać to długim etapem. Na początek zostałem tam wypożczony na zaledwie sześć tygodni. Trafiłem tam jesienią, zagrałem kilka meczów. Były całkiem niezłe, pare bramek udało mi się strzelić. Zimą trener Łazarek uprosił włodarzy Lecha, żebym został tam jeszcze na pół roku. Niby tylko epizod, ale wychodzi na to, że kluczowy w mojej karierze. Takich rzeczy się nie zapomina – kończy były reprezentant Polski.
Angażują się zatem byli piłkarze, zaangażowali się kibice. Wypada życzyć im powodzenia. Byłoby tak po ludzku szkoda tych trzystu młokosów, którzy się tam obecnie szkolą, gdyby ich klub miał się rozlecieć w wyniku głupiego niedopatrzenia z 2010 roku. Oby Górnik wytrzymał ten cios cegłówką, wymierzony przez jakiegoś troglodytę. Który celował w policjanta, a powalił „swój” klub.