Niby na konferencji po meczu z Odrą Opole Jacek Paszulewicz zostawiał sobie furtkę do pozostania przy Bukowej, kilka razy mówiąc o “rozwiązaniach najlepszych dla zespołu”. Nie trzeba jednak było wznieść się na wyżyny domyślności, aby odnieść wrażenie, że jest już raczej pogodzony ze swoim losem. Nie stanowi więc zaskoczenia czwartkowy obrót wydarzeń. Paszulewicz przestał być trenerem GKS-u Katowice. Stery na razie przejmuje jego dotychczasowy asystent Jakub Dziółka.
Biorąc pod uwagę, od jak dawna ciągnie się w GieKSie nerwowa atmosfera, i tak dość długo wstrzymywano się ze zmianą szkoleniowca. Od wielu tygodni pojawiały się sygnały, że relacje na linii trener-piłkarze są fatalne. Paszulewicz miał traktować swoich podopiecznych wyjątkowo gruboskórnie, przekraczając wszelkie normy dotyczące krzyków, wyzwisk i wulgaryzmów, które w piłkarskiej szatni i tak pojawiają się przecież wyjątkowo często. Oczywiście można spojrzeć na wszystko z drugiej strony. Stwierdzić, że zawodowy futbol to nie przedszkole i nie chodzi o niańczenie zawodników. Trudno się z tym nie zgodzić, ale w każdym aspekcie można popaść w przesadę.
Jeżeli ktoś chce być zamordystą, musi mieć też autorytet, jakoś zespół kupić. Zaszczepić w nim wiarę w powodzenie wspólnej misji. Paszulewicz natomiast zaczął od opowiadania w wywiadach, że treningi będą tak ciężkie, iż spodziewa się zaraz skarg ze strony piłkarzy. Mogło się to podobać kibicom, jak zawsze oczekującym po rozczarowującym okresie, że “wkłady do koszulek” dostaną ostro po dupie, ale w ten sposób trudno zbudować team spirit.
Mogło się to udać w Olimpii Grudziądz, gdzie były mistrz Polski z Polonią Warszawa i Wisłą Kraków zaczynał samodzielną pracę trenerską. W sezonie 2015/16 przejmował drużynę na dnie tabeli I ligi i w spektakularny sposób Olimpię utrzymał. Nie przegrał pierwszych jedenastu meczów, zdobywając w nich aż 23 punkty. W kolejnym sezonie Olimpia została już rewelacją rozgrywek. Zajęła wysokie, szóste miejsce, tracąc ledwie dwa punkty do wywalczającego awans Górnika Zabrze i wygrywając w klasyfikacji Pro Junior System. Najwyraźniej nad młodą szatnią było łatwiej zapanować, może też wtedy początkujący trener nie miał jeszcze tak bezwzględnego podejścia, które mogło ewoluować, gdy poczuł się mocny w pracy na własny rachunek.
Już wówczas, za czasów pracy w Grudziądzu, Paszulewicz nie ukrywał, że jego ambicje sięgają Ekstraklasy.
W ubiegłym sezonie wszystko się posypało. W Olimpii doszło do wielu zmian kadrowych, nie udało się trenerowi nad tym zapanować. Po sześciu z rzędu porażkach Paszulewicz został zwolniony. Długo na bezrobociu nie przebywał. Już po kilku tygodniach znalazł zatrudnienie w Katowicach. Wejście “na szeryfa” początkowo przynosiło efekty. GieKSa świetnie zaczęła wiosnę, ogrywała kolejnych rywali z czołówki. W pierwszych siedmiu spotkaniach odniosła sześć zwycięstw. Po wygranej w Głogowie naprawdę mogło się wydawać, że to już autostrada do Ekstraklasy. Ale właśnie w kulminacyjnym punkcie nastąpiło załamanie. W ostatnich ośmiu meczach katowiczanie wygrali ledwie dwukrotnie. Z czego zwycięstwo nad Górnikiem Łęczna nastąpiło wtedy, gdy już było w kwestii ewentualnego awansu pozamiatane.
Katowiczanie nie radzili sobie przede wszystkim z rywalami grającymi bardziej zachowawczo. Po porażce w Olsztynie zaczęło wrzeć na nowo, niedługo potem doszły przegrane w prestiżowych starciach z Ruchem Chorzów i GKS-em Tychy, po których stało się jasne, że z marzeń o elicie jak zwykle nic nie wyjdzie.
Mimo to Paszulewicz został i zaczął przebudowywać kadrę na swoją modłę. Chyba nikt jednak nie zakładał, że dojdzie aż do takiej rewolucji. Osiemnastu zawodników przyszło, osiemnastu odeszło. Użyto dynamitu i liczono, że z gruzu błyskawicznie powstanie coś pięknego. Tempo zmian chyba wymknęło się spod kontroli, a każda oznaczała konkretne koszty, bo zatrudniano głównie uznanych ligowców. Siłą rzeczy dochodziło do ciągłych rotacji, nieustannych poszukiwań złotego środka w doborze wyjściowej jedenastki. Nowi często od razu wskakiwali do składu, ale przeważnie nie dawało to dobrych efektów. Czasami wyglądało to jak rosyjska ruletka. Tomasz Midzierski jeszcze 22 sierpnia rozegrał 90 minut z Rakowem Częstochowa, by niewiele ponad tydzień później rozwiązać kontrakt z klubem. Paranoja.
90minut.pl
Za tak szalone zmiany w klubowej miał rzekomo odpowiadać właśnie szkoleniowiec. “Dziennik Zachodni” ostatnio stwierdził nawet, że dyrektor sportowy Tadeusz Bartnik zbudował drużynę “na zamówienie” Jacka Paszulewicza.
Trener chciał tak głębokich zmian, to je miał, ale też musiał wziąć na siebie wszelkie ich konsekwencje. A wyniki od samego początku tego sezonu były, delikatnie rzecz ujmując, rozczarowujące. Stara śpiewka: gra często wyglądała nieźle, brakowało konkretów. Jeden z głównych kandydatów do awansu po dziesięciu kolejkach traci już 11 punktów do wicelidera!
Za sprzątanie bałaganu weźmie się Jakub Dziółka, który do tej pory był asystentem Paszulewicza. To wychowanek klubu z Bukowej. Jako piłkarz wyróżniał się głównie wzrostem (aż 202 cm). W Ekstraklasie dekadę temu rozegrał 32 mecze dla Polonii Bytom (jeden gol), ale nie został zapamiętany zbyt dobrze. My kojarzymy go głównie z nieudanej próby angażu w szkockim Dundee FC, gdy niektóre media myliły ten klub z innym i spekulowały o Dundee United. 37-latek w roli trenera dopiero raczkuje. Przed asystenturą w Katowicach pracował w Skrze Częstochowa, z której odchodził jako lider III ligi.
Spodziewano się raczej w Katowicach trenera większego kalibru. Przebąkiwało się o Robercie Góralczyku, Macieju Bartoszku czy Leszku Ojrzyńskim. Nazwisko Dziółki przewijało się tylko w kontekście tymczasowego wypełnienia luki, ale podobno ma on szansę zostać na dłużej. Podobno, bo dyrektor sportowy Tadeusz Bartnik w rozmowie z klubową telewizją stwierdził, że będą prowadzone poszukiwania “trenera docelowego”, do czego GKS jest zmuszony “chociażby ze względów licencyjnych”.
W każdym razie taki wybór na teraz wcale nie musi być zły. Najważniejsze, czy Dziółka okaże się dobrym psychologiem, zjednoczy zespół i w możliwie największym stopniu pozwoli mu zapomnieć o haśle “Ekstraklasa albo śmierć”. Paszulewicz ze swoim gruboskórnym podejściem raczej dolewał jeszcze oliwy do ognia, co nie zadziałało. I bez tego presja przy Bukowej jest większa niż gdziekolwiek indziej w I lidze. Dziółka ma szansę pójść inną drogą, będąc mądrzejszym o błędy dotychczasowego przełożonego, których był świadkiem. Zna zespół, zna jego sytuację, powinien być w stanie od razu wprowadzić pierwsze, niezbędne poprawki.
Czy będą widoki na powodzenie tej misji, przekonamy się szybko. GieKSę czeka meczowy maraton. We wrześniu zagra jeszcze u siebie ligowe spotkania z Puszczą Niepołomice i Termaliką, a w międzyczasie w Pucharze Polski z Pogonią Szczecin. Dziółka nie jest nowym człowiekiem w szatni, więc taki scenariusz nie powinien mu przeszkadzać. A od wyników może zależeć, do jakiego stopnia klub zintensyfikuje poszukiwania “trenera docelowego”.
Fot. newspix.pl, FotoPyk