Do reprezentacji Polski dotarł okrężną drogą. Gdyby nie został siatkarzem, to pewnie byłby piłkarzem ręcznym. Nie odpuszcza żadnemu rywalowi, zawsze chce wygrać, ale prywatnie to świetny gość. Jest liderem i kapitanem drużyny, która dziś o 19.30 zagra pierwszy mecz na MŚ – z Kubą.
Mamy w kadrze wielu świetnych zawodników, ale to właśnie Michał Kubiak jest gościem, którego chciałby mieć w swoim zespole każdy trener. Twardy, nieustępliwy, znakomicie wyszkolony technicznie. Zawsze na pierwszym miejscu stawia drużynę i walczy o każdą piłkę, do samego końca. Swojego lub jej. Jest po prostu tym typem siatkarza, któremu chce się kibicować i z którym chce się grać.
Plaża
Nie chodzi tu o urlop nad polskim lub jakimkolwiek innym morzem. Choć przyznamy, że ciekawi jesteśmy, czy Michał Kubiak rozbija parawan równie dobrze, co blok przeciwników. Bo z tym drugim radzi sobie znakomicie, a uczył się tego właśnie na piasku. Za młodu trenował tenis ziemny i siatkówkę plażową, ale usłyszał, że na pierwszą dyscyplinę jest już za stary i nie uda się z niego zrobić nowego Johna McEnroe czy Borisa Beckera. Wtedy postawił wszystko na wyżej zawieszoną siatkę, pozbył się rakiety, a w ręce chwycił większą piłkę.
Jego partnerem w parze przez wiele lat był… Zbigniew Bartman. Obaj bardzo się przyjaźnili. Wtedy, bo dziś lepiej nie wspominać przy jednym, że drugi istnieje. Pokłócili się kilka lat temu. O co? Do końca nie wiadomo, ale, zgodnie ze słowami Kubiaka, o „rzeczy, których nie da się wybaczyć”. Kilkanaście lat wcześniej osiągali jednak wielkie sukcesy – razem zostali mistrzami Europy i wicemistrzami świata juniorów w siatkówce plażowej. Sęk w tym, że to czasy, gdy ta dyscyplina w Polsce dopiero raczkowała, a siatkówka halowa miała się bardzo dobrze. I gdy Zbigniew Bartman zaczął odnosić sukcesy pod dachem, postawił wszystko na tę dyscyplinę. Kubiak został więc bez partnera. Uratowało go to, że jego ojciec – trener siatkówki –miał nieco znajomości i znalazł mu miejsce w ekipie Jokera Piła.
To nie oznaczało jednak, że Kubiak rozstał się z plażą – grał na niej, z pewnymi sukcesami, aż do 2009 roku. Zajął wówczas trzecie miejsce w mistrzostwach Polski. Wygrali Grzegorz Fijałek i Mariusz Prudel, a na drugim miejscu uplasowała się para Damian Lisiecki i Dominik Witczak. Ten ostatni, podobnie jak Michał, łączył występy na piasku z grą pod dachem. Pytany przez nas, jak to w ogóle możliwe, odpowiada:
– Przede wszystkim musiała być chęć do gry na plaży, bo nie było z tego wielkich profitów. Chodziło o to, że po prostu lubiliśmy tę dyscyplinę. Druga sprawa to zdrowie, które na to pozwalało. Nie mieliśmy z nim żadnych problemów, więc graliśmy również w plażówkę.
Podium MP w siatkówce plażowej 2009. Michał Kubiak w tylnym rzędzie, drugi od lewej (fot. Bartosz Heller).
O ile łączenie obu dyscyplin może okazać się trudne, o tyle plażówka to doskonały wstęp do gry na hali. Zbieranie doświadczenia na piasku może okazać się bardzo pomocne, szczególnie gdy – jak Kubiak – nie imponuje się warunkami fizycznymi. Michał ma 191 centymetrów wzrostu, w siatkówce to niewiele, o ile nie gracie na pozycji libero. Braki trzeba jakoś nadrobić, a plażówka ewidentnie mu w tym pomogła. Mówi nam o tym Andrzej Grygołowicz, który był trenerem juniorów AZS Olsztyn, gdy trafił tam Kubiak:
– Siatkówka plażowa jest taką grą, gdzie bez wszechstronności się nic nie zrobi. Hala i plaża to dwie różne dyscypliny. Na hali zawodnicy są w pewnym sensie upośledzeni. Spoczywa na nich określona rola. Na plaży trzeba umieć przyjąć zagrywkę, obronić, zaserwować i dobrze atakować. W siatkówce halowej istnieje w tej chwili głęboka specjalizacja. W jednym elemencie jest się bardzo dobrym, w drugim gorszym i nic się na tym nie traci. Na plaży gra dwóch i każdy z nich musi umieć wszystko.
Plażówka zahartowała Michała. Podobnie jak początkowe niepowodzenia, których w swoim życiu trochę doznał. Tak naprawdę przełom nastąpił dopiero w 2009 roku. Miał już wtedy 21 lat, a większość zdolnych chłopaków z jego rocznika od dawna pokazywała się na parkietach najwyższej ligi, w najlepszych zespołach. Po latach Kubiak twierdzi jednak, że bez tego nie doszedłby tam, gdzie dziś jest. W wywiadzie dla Logo24 mówił:
– Nie byłem [cudownym dzieckiem polskiej siatkówki – przyp. red.]. Kiedyś była taka tendencja, teraz się od tego odchodzi, że do siatkówki wybierało się bardzo wysokich chłopaków. Ja byłem szybki, ale nie miałem dwóch metrów. Dlatego musiałem przejść inną drogę. Miałem niefart, było kilku trenerów, którzy rzucali mi kłody pod nogi, ale ojciec z mamą tak mnie wychowali, że się nie poddawałem. Mam też starszego brata, od zawsze rywalizowaliśmy. I ja zawsze, dokąd sięgnę pamięcią, chciałem wygrywać. A jak przegrywałem – płakałem. Potrafiłem siedzieć w kącie hali po meczu i płakać. Mam to gdzieś na kasetach VHS nagrane. Ale teraz wiem, że to była droga do sukcesu. Zostałem wychowany, żeby walczyć do końca. Wiedziałem, że chcę dotrzeć na top, a tym, którzy mnie skreślili, chciałem pokazać, że się pomylili.
Zastanawiacie się pewnie, co wydarzyło się w tym 2009 roku? Cóż, Michał zrezygnował z gry na plaży, bo odnalazł go…
… syn kata
W 2009 Grzegorz Wagner prowadził reprezentację Polski B na Uniwersjadzie. Cały występ zakończył się na ćwierćfinale, w którym lepsi okazali się Brazylijczycy. Niedługo po powrocie do kraju, pojechał nad morze. Nie tylko na wczasy, ale i po to, by obejrzeć zdolnego i młodego Michała Kubiaka. Dziś twierdzi, że gdyby zrobił to kilka miesięcy wcześniej, Polacy mogliby osiągnąć lepszy wynik.
– Już przed Uniwersjadą mówiono mi o Michale, ale nie widziałem go grającego, więc nie powołałem go na turniej. Dopiero po niej miałem tydzień wolnego, pojechałem nad morze, akurat grał tam na plaży. Po zobaczeniu jednego spotkania, podszedłem do niego i powiedziałem, że chcę go powołać do kadry B. Z miejsca się zgodził, mimo że był wtedy wysoko w rankingu siatkówki plażowej. Zapytałem więc go o to, jak ma zamiar to pogodzić. Odparł, że to już nieistotne.
Michał był już wtedy po występach w Jokerze Piła, przez krótki czas grał też w Olsztynie, gdzie trenował pod okiem Ireneusza Mazura w pierwszym zespole, ale okazji do gry miał niewiele (zmontowali tam wtedy naprawdę niezłą paczkę zawodników), czasem występował więc w juniorskim zespole pod okiem Andrzeja Grygołowicza. Zresztą tam też ominął go najważniejszy mecz – finał mistrzostw Polski – bowiem doznał kontuzji. Obaj trenerzy pamiętają Kubiaka – wówczas dziewiętnastolatka – jako zawodnika charakternego.
Andrzej Grygołowicz:
– Żeby nie rozwijać tematu, mógłbym to określić krótko: zawsze miał swoje zdanie. Nie było z nim kłopotów wychowawczych, ale zawsze miał swoje opinie: na temat gry, treningów itd. Można byłoby się spodziewać, że przechodząc do juniorów, a będąc w drużynie pierwszoligowej, będzie się w jakiś sposób wywyższał, czegoś takiego jednak nie było.
Ireneusz Mazur:
– Krótko mówiąc: nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać. Był zdecydowanym zawodnikiem i twardo stąpał do celu. Byle problemy go nie zniechęcały. Podobnie jak jakieś zdania rzucane gdzieś z boku przez nieprzychylne mu osoby. Raczej nie należał do pokornych zawodników i osobowości. Twardo bronił swojego stanowiska. Myślę, że mogę się podpisać pod zdaniem trenera Grygołowicza.
Z Olsztyna trafił do… Izraela. Jak się zapewne domyślacie, tamtejsza liga nie jest szczytem marzeń dla siatkarza. W kolejnym transferze pomógł mu znakomity występ w Memoriale Huberta Wagnera. Mimo że gra w narodowych barwach – nawet jeśli to tylko kadra B – była dla niego nowością, zaprezentował się świetnie. Ireneusz Mazur oglądał poczynania Michała i pamięta je do dziś:
– Kubiak nie wyszedł w podstawowym składzie, ale gdy gra kadry średnio się kleiła, pojawił się na boisku. Wraz z jego wejściem drużyna dostała zastrzyk nowej energii, wręcz nowe życie. To chyba jest taka legitymacja, jeśli chodzi o to, co sobą reprezentuje Michał i co wyróżniało go już jako młodego zawodnika. Wraz z jego obecnością życie na boisku wyglądało zupełnie inaczej.
Po turnieju trafił do Włoch. W transferze pomógł mu zresztą Zbigniew Bartman, który też grał w tamtejszej lidze. W ekipie Volley Padwa natknął się na trenera Lorenzo Bernardiego, któremu – jak sam przyznaje – wiele zawdzięcza. Wiele osób twierdziło wówczas, że gra w ekipie z Padwy kompletnie go odmieniła. Stał się mocniejszy, bardziej wytrzymały i jeszcze udoskonalił swoją technikę. Do kraju wrócił po roku i z miejsca stał się rewelacją ligi. Grał w barwach Politechniki Warszawskiej, od samego początku będąc jednym z jej najważniejszych zawodników. Radosław Panas, trener tamtej ekipy, mówił w rozmowie ze Sport.pl:
– Przyszedł do nas w chwili, gdy już wiele osób zapomniało o jego istnieniu. Po czterech spotkaniach okazało się, że to objawienie ligi. Wygraliśmy trzy z tych meczów, a Michał w każdym był ogłaszany MVP. Wyglądał na człowieka, który poderwie zespół do walki w każdej sytuacji i będzie walczył o każdą piłkę. Jeśli była jakaś sytuacja sporna, to zawsze stawał w pierwszym szeregu. A że często pokazuje na boisku swoje emocje? Wolę mieć takiego chłopaka w składzie niż cichutkiego, który nic nie powie.
Relacje Kubiaka z warszawską ekipą bardzo się popsuły, gdy po sezonie postanowił przejść do Jastrzębskiego Węgla. Chciał tego transferu z dwóch powodów: trafił tam też Zbigniew Bartman, a obu zależało, by grać w jednym zespole, a dwa, że trenerem był jego stary znajomy z Włoch – Lorenzo Bernardi, który zachwycał się Kubiakiem. W tym samym sezonie Michał dostał też szansę debiutu w pierwszej reprezentacji. Zaprezentował się nieźle, zdobył dziewięć punktów, a to nie jest łatwa sztuka, gdy gra się przeciwko Brazylii na ich terenie. Przy okazji zepsuł też piłkę, po której Canarinhos wygrali spotkanie, ale debiutantowi można wybaczyć.
W Jastrzębiu spędził trzy lata, ale nie osiągnął tam wielkich sukcesów – jeśli już znajdował się na podium, to był trzeci. Dwukrotnie w kraju i raz w Lidze Mistrzów. Najcenniejsze tytuły zdobywał w reprezentacji, ale do niej jeszcze przejdziemy. Na razie pora napisać o czymś, co przewija się tu od samego początku.
Charakter
– Nie wymiękam. To jest takie zdanie, które powtarzał mi ojciec. Dotyczy zresztą nie tylko sportu. “Nie wymiękaj” mówił, żebym nie odpuszczał nikomu i nigdy. Jak mnie to nieraz denerwowało i irytowało, doprowadzało do szału… Za każdym razem, gdy chciałem odpuścić, on to mówił, a ja się w środku gotowałem. Ale wiedziałem, że chce mi pomóc, napędzić mnie, żebym był tym, kim dzisiaj jestem. I ja mam w głowie to jego “nie wymiękaj”.
Tak mówił Kubiak magazynowi „Logo”, dwa lata temu. Data jest jednak bez znaczenia, bo nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jego charakter zrobił wrażenie nawet na Grzegorze Wagnerze, a gwarantujemy wam, że synowi Huberta Wagnera, słynącego z zamęczania swoich zawodników morderczymi treningami, nie tak łatwo zaimponować. Najlepsze jest jednak to, że wszystko wydarzyło się… jeszcze przed tym, jak trener drugiej reprezentacji wystawił go do gry:
– Kiedy powołałem Michała do reprezentacji B, urządziłem zawodnikom taki siedemnastogodzinny obóz przetrwania. Były tam różne ekstremalne sytuacje, z którymi musieli sobie poradzić. Miało to ukazać pewne ich cechy. O niektórych zawodnikach wiedziałem później więcej niż po kilku miesiącach spędzonych z nimi na treningach. Wszystko było oceniane przez niezależnych ekspertów i najlepiej spisał się Michał. Już wtedy wiedziałem, że jego charakter mi się przyda.
Sam siebie Kubiak przyrównał niegdyś do Rogera Federera, mówiąc, że Szwajcar „też kiedyś rzucał rakietami, a dziś jest najspokojniejszym tenisistą na świecie”. Michał nie miał czym rzucać, ale wyjątkowo często zdarzało mu się spiąć się z kimś pod siatką. Raz był to Seyed Mohammad z Iranu, w innym przypadku Dragan Travica, rozgrywający reprezentacji Włoch. Najgorzej Michała wspomina chyba jednak Bruno Rezende z Brazylii, który po meczu sprzed siedmiu lat mówił, że „grał z wieloma znakomitymi graczami (…) żaden z nich nie zachowywał się tak, jak Michał Kubiak”. Ładna laurka, co? Inna sprawa, że Rezende też święty nie jest – powodem awantury z Kubiakiem w roli głównej miało być rzucone przez niego w stronę Polaka „skurwysynu”. Niekoniecznie po polsku.
Co na to wszystko sam Michał? Cóż, miał to gdzieś. Był sobą i tego się trzymał, co wielokrotnie powtarzał w wywiadach. „Przeglądowi Sportowemu” mówił kilka lat temu:
– Prowokacje to element gry, choć nie wszyscy się z tym zgadzają. Mnie nie interesuje, co na ten temat myślą rywale. Jeśli takie zachowanie pomaga zespołowi, to nie widzę problemu. Krzysiek Ignaczak, gdy jeszcze był w kadrze, też lubił prowokować, Paweł Zagumny również, choć może w nieco inny sposób. Każdy ma swój styl. Jeśli rywal nie umie sobie poradzić z prowokacjami, to jego problem. My się cieszymy, bo przeciwnik zamiast na grze, skupia się na czymś innym i popełnia błędy. To taka psychologiczna gra. Każdy chce zrobić drugiego w konia. I na tym to polega. Nie jesteśmy dziećmi, które obrażą się, gdy ktoś na nas nakrzyczy pod siatką.
Średnio dziwi nas więc, że gdyby nie był siatkarzem, zostałby piłkarzem ręcznym. Tak przynajmniej twierdzi sam Michał, a – biorąc pod uwagę jego charakter – jesteśmy skłonni w to uwierzyć. Choć to, co pod siatką to tylko jedna strona medalu, zresztą nie do końca prawdziwa. Dominik Witczak, rywalizujący z Michałem i na plaży, i w hali (występował m.in. w barwach ZAKSY) ma z tych pojedynków zupełnie inne wspomnienia:
– Nigdy nie miałem żadnej spinki z Michałem. Oczywiście i on, i ja podchodziliśmy do tego tak, że każdy mecz chcieliśmy wygrywać. Wszystko rozgrywało się jednak według zasad fair play. Często czy to Michał, czy Tomek Wieczorek [jego partner z gry na plaży – przyp. red.] przyznawali się, gdy sędzia nie zauważył jakiegoś dotknięcia piłki. Nie mieliśmy ze sobą kłopotu, choć na pewno był zawodnikiem, który pokazywał charakter na boisku. Chciał udowodnić swoją wartość i wygrywać w każdym spotkaniu. Pewnie między innymi zawodnikami ZAKSY a Michałem dochodziło do jakiejś wymiany zdań, ale nigdy nie patrzyłem krzywo na takie zachowania. To jest część meczu, każdy gra dla swojej drużyny, każdy chce wygrać. Najważniejsze jest to, że poza boiskiem można porozmawiać i podać sobie rękę. Nie przypominam sobie, by na boisku doszło do takiej awantury, która ciągnęła się potem poza nim. Zawsze był czas, żeby – przy kolacji albo na piwku, oczywiście jednym – porozmawiać na prywatne tematy. Myślę, że zawsze będę go kojarzył jako bardzo dobrego sportowca i świetnego człowieka.
Mylą się więc wszyscy, którzy twierdzą, że charakter Michała objawiał się tylko w zły sposób. Ba, bez niego tego gościa pewnie nie byłoby dziś tak wysoko. To on popychał go do coraz większego wysiłku, to on kazał mu starać się dwa razy bardziej. Skąd to wiemy? Bo Grzegorz Wagner powiedział nam jedną, bardzo ważną rzecz, że już dziewięć lat temu Michał Kubiak był do szpiku kości profesjonalistą:
– Michał miał wtedy 21 lat i już wówczas bardzo o siebie dbał. Rozmawialiśmy wtedy o różnych typach treningu, prewencji itp. Doskonale wiedział, co musi robić, żeby dojść wyżej i stać się lepszym zawodnikiem. Zresztą on już wcześniej raz doznał kontuzji, miał skręconą kostkę. Później nosił stabilizatory, żeby uchronić się przed jej odnowieniem. Od zawsze był profesjonalistą i wciąż nim jest. Myślę, że ta kontuzja, przez którą opuścił finały mistrzostw Polski juniorów, była takim momentem przełomowym. Wtedy zaczął to wszystko tak traktować.
Kubiak podkreśla też, że nie boi się żadnego rywala. Gdy wychodzi na boisko, myśli tylko o tym, żeby wygrać. Stąd te prowokacje, stąd spięcia pod siatką, ale stąd też znakomita gra i pozytywne oddziaływanie na kolegów z parkietu, o którym wspomniał wcześniej Ireneusz Mazur. Właściwie Michał w całym swoim życiu skapitulował raz: w 2016 roku, gdy wyjechał z Turcji (w tamtejszej lidze zjawił się dwa lata wcześniej) i rozpoczął swoją przygodę z ligą japońską. Bał się wtedy o życie swoje i swojej rodziny – niemal każdego dnia w tureckich mediach mówiono o zamachach, ofiarami stawali się cywile. Opowiadał o tych doświadczeniach Logo24:
– Impulsem do wyjazdu był właśnie zamach. To była jakaś niedziela, piękna pogoda, pojechaliśmy za miasto do zabytkowego zamku, z którego jest piękny widok na Ankarę. Żeby tam dotrzeć, musieliśmy przejechać przez najbardziej ruchliwą dzielnicę w Ankarze. Gdy mieliśmy wieczorem wracać, Monika [żona Michała – przyp. red.] stwierdziła, że pojedziemy inną drogą, bo tam będzie korek. Wróciliśmy, wchodzimy do domu, włączamy telewizor i słyszymy, że był zamach z Ankarze. Gdzie? Na tej drodze, którą mieliśmy wracać. Powiedzieliśmy sobie: “Dość. Wyjeżdżamy”.
A, jeszcze jedno. Boi się zatłoczonych wind. Tak, to wciąż ten sam gość, który potrafił w meczu wybić sobie bark, nastawić go samodzielnie i dograć do końca, zresztą w bardzo dobrym stylu. Po prostu nie lubi tłoku. W windach. Tłok w innych miejscach czy puste windy raczej mu nie przeszkadzają. Cóż, każdy czegoś się boi.
Kapitan
Rok 2014. W Polsce organizowane są mistrzostwa świata w siatkówce, a Michał Kubiak zostaje na nie powołany przez Stephane’a Antigę. Na turnieju gra dobrze, jest jednym z ważniejszych ogniw reprezentacji, kiedy trzeba, umie poderwać ją do boju. Sam zresztą do bojów jest bardzo wyrywny i niejednokrotnie spina się pod siatką z rywalami. Ale do tego można było się już przyzwyczaić i ani trener, ani koledzy z drużyny nie mieli mu tego za złe.
Jak się kończą te mistrzostwa – wszyscy wiemy. Dla nas ważniejsze jest to, co już po ich zakończeniu. Z gry w kadrze zrezygnował wówczas Michał Winiarski, jej kapitan, a Antiga postanowił, że powierzy tę funkcję Karolowi Kłosowi. Sęk w tym, że Kłosa rozłożyła kontuzja. Wtedy Francuz ogłosił, że nowym kapitanem reprezentacji zostaje Michał Kubiak. Gość o kompletnie odmiennym charakterze od wspomnianej dwójki.
Dominik Witczak:
– Jeżeli ktoś zna Michała, to nie było to dla niego zaskoczeniem. To jest człowiek, który potrafi pracować naprawdę bardzo ciężko. Nawet, gdy już zaistniał na jakimś poziomie sportowym, nie poprzestał na laurach i dalej pracował. Sam zresztą o tym często mówił. Było wielu zawodników o podobnym potencjale, którzy mieli warunki do tego, by się rozwijać fizycznie i technicznie, ale w pewnym momencie czegoś im zabrakło, by dorównać Michałowi.
Wątpliwości było jednak dużo. Pierwsza – jak wybuchowy Kubiak odnajdzie się w tak ważnej roli? Cóż, okazało się, że znakomicie. Dalej potrafi się unieść, ale od kiedy sprawuje tę funkcję jest na boisku dużo spokojniejszy. Zresztą, gdy pytamy o różnice pomiędzy Michałem sprzed dziewięciu lat, a obecnym, Grzegorz Wagner mówi:
– Na pewno nieco dorósł. Kiedyś jego charakter wpędzał go w kłopoty, to były takie typowo młodzieńcze porywy. Teraz nauczył się go kontrolować i wykorzystywać w lepszy sposób. Ale to taki typ zawodnika. Różnie bywało, czasem działało to z małą szkodą dla drużyny, ale w ogólnym rozrachunku przynosiło dużo korzyści. Jeśli chodzi o pracę dla drużyny, to on od zawsze chciał tak grać, żeby jak najlepiej wiodło się właśnie zespołowi. Tutaj nie było problemów.
Wątpliwość druga – czy Kubiak, raczej unikający dziennikarzy, nie będzie złym ambasadorem drużyny? Zdecydowanie nie. Kiedy tylko został kapitanem, do dziennikarzy wychodził dużo chętniej. Raz nawet złożył im życzenia z okazji Światowego Dnia Dziennikarza Sportowego, a – uwierzcie – nawet część dziennikarzy sportowych nie pamięta, kiedy to święto przypada. Ba, część może nawet nie wiedzieć, że taki dzień istnieje i można go znaleźć w kalendarzu.
W ogólnym rozrachunku napisać trzeba, że Michał po prostu skumał, co się wiążę z rolą, którą mu powierzono. Niedawno, gdy Polacy grali przeciwko Japonii w Lidze Narodów, Kubiak odpoczywał. Nie przeszkodziło mu to w przysłaniu Vitalowi Heynenowi „raportu” na temat rywali, których poznał, grając w tamtejszej lidze. Innym razem, gdy grał słabo, nie wahał się powiedzieć, że „dał dupy”, nie sprawia mu problemu przyznanie się do błędów. A gdy gra dobrze zawsze jest gotów podciągnąć drużynę, to on daje sygnał do walki. Dziś, po trzech latach od nominacji Antigi, trudno wyobrazić sobie, by kapitanem mógł być ktoś inny.
Ireneusz Mazur:
– Różne są drogi dochodzenia do tego, kto jest takim faktycznym liderem, osobą, która jest szanowana i ma mimowolny wpływ na to, co dzieje się na boisku i poza nim. Różne były decyzje w przeszłości, często można było z nimi dyskutować. Pamiętam, że w poprzednich latach Paweł Zagumny bardzo bronił się przed tym, by zostać kapitanem – czy to reprezentacji, czy drużyny – a mimo tego w jego rękach skupiała się cała rzeczywistość boiskowa i pozaboiskowa. Michał Kubiak też jest taką osobą, ale nie uciekał od tej decyzji. Usankcjonowanie faktu, że Kubiak jest kapitanem reprezentacji, jest tak oczywiste, jak noc następująca po dniu. Po prostu jest faktycznym liderem, jeżeli patrzy się na boisko i na to, jak gra kadra. Nawet w tym ostatnim okresie, kiedy przyszedł już Vital Heynen, bywało, że wraz z wejściem Michała na boisko poprawiała się gra i w drużynie następował, wręcz mimowolnie, porządek.
Podsumujemy to najkrócej, jak się da: jeśli nasza kadra ma odnieść sukces na tegorocznych mistrzostwach, to tylko z Michałem Kubiakiem, za którym pójdzie reszta siatkarzy. Już nie niedojrzałym i wybuchowym zawodnikiem ale gościem rozumiejącym swoje zadania, a przy tym grającym na fantastycznym poziomie. Jeśli oglądaliście Memoriał Wagnera i sparingi z Belgią, to wiecie, o czym piszemy.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix