Reklama

Rosolska bez wygranej, Serena Williams w roli drama queen

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 września 2018, 21:31 • 5 min czytania 7 komentarzy

Było naprawdę blisko. Alicja Rosolska i Nikola Mektić przegrali finał US Open w mikście o… dwa punkty. Dosłownie. Grali jednak tak, że pozostaje tylko być dumnym z poczynań Polki. Szczególnie, że gdyby na początku sezonu ktoś powiedział nam, że dojdzie do finału wielkoszlemowej imprezy, uznalibyśmy go za wariata. 

Rosolska bez wygranej, Serena Williams w roli drama queen

Alicja i Nikola faworytami w żadnym razie nie byli. Jeśli ktoś uważał przed tym meczem inaczej, to – mówiąc wprost – nie zna się na tenisie. Naprzeciwko siebie mieli bowiem dwie wielkie postaci debla i miksta. Zresztą, wystarczy spojrzeć na osiągnięcia całej czwórki, a wszystko stanie się jasne. Najlepszy wynik Polki w deblu to półfinał Wimbledonu z tego roku. Poza tym? Nigdy nie przekroczyła trzeciej rundy, a w mikście doszła do niej raz – w 2010 roku. Chorwat pochwalić może się dwoma półfinałami w deblu. W grze mieszanej wyrównał wynik Alicji.

Rywale? Jamie Murray – tak, to brat Andy’ego – poznał smak wielkoszlemowych zwycięstw już wielokrotnie. W mikście to jego czwarty triumf, w deblu wygrywał w Australii i US Open. Bethanie Mattek-Sands to z kolei ośmiokrotna mistrzyni turniejów Wielkiego Szlema: z partnerką wygrywała pięć razy, z partnerem to jej trzecie zwycięstwo. Choć, co ciekawe, obie pary na korcie grały ze sobą po raz pierwszy.

https://twitter.com/OskiSozanski/status/1038486074039914496

Jasne, mikst to trochę trzeci szereg. To widać – mniejsze są nagrody pieniężne, zazwyczaj gra się na bocznych kortach (choć finał miał miejsce na głównej arenie), publiczność też raczej te mecze omija. Łagodnie rzecz ujmując. Ale to wciąż US Open, jeden z czterech najważniejszych turniejów na świecie. I zwycięstwo w grze mieszanej smakuje tu bardzo dobrze. Dojście do finału zresztą też – jeśli nie widzieliście, polecamy zobaczyć uśmiechy Rosolskiej i Mekticia przy odbieraniu nagrody za drugie miejsce. Wzruszenie Mattek-Sands, która straciła ponad pół roku na walkę z kontuzją i musiała odpuścić sobie udział w amerykańskim turnieju przed rokiem, też warto obejrzeć.

Reklama

Sam mecz? Nie stanie się pożywką dla tych, którzy chcą grę mieszanę wyśmiać. Oglądało się go fantastycznie. Obie pary wzniosły się na wyżyny swoich umiejętności, choć na Szkota i Amerykankę musieliśmy poczekać do drugiego seta. W pierwszym lepsza okazała się para polsko-chorwacka, z wiodącą prym Alą Rosolską. Widzieliśmy w życiu trochę jej spotkań i stwierdzamy, że chyba nigdy nie grała tak dobrze jak dziś. To by się zresztą zgadzało, bo przecież to najlepszy sezon w jej karierze. Tak naprawdę i w przypadku drugiego seta, i partii rozstrzygającej wygrało doświadczenie rywali. Poziomem Ala i Nikola w żadnym razie nie odstawali.

Zresztą super tie-break przepełniony był dramaturgią. Tym, którzy nie wiedzą, tłumaczymy, że to wynalazek stosowany na Wielkim Szlemie w turniejach miksta – zamiast trzeciego seta gra się do 10 wygranych punktów lub dwóch przewagi. Innymi słowy: jest to powiększony tie-break z normalnej partii. Trochę tak, jakbyście zamiast zwykłego obiadu chcieli zjeść hamburgera, tyle że z dodatkowym mięsem. W tym przypadku bardziej pojemne żołąki mieli rywale Rosolskiej. I wygrali, 11:9.

https://twitter.com/sambgore/status/1038482687009468416

Szkoda, bo zaczęło się od prowadzenia 4:1 na korzyść polsko-chorwackiej pary, ale i tak trzeba Ali i Nikoli pogratulować. Bo walczyli do końca. W pewnym momencie przegrywali już 6:9, Murray i Mattek-Sands mieli trzy piłki meczowe… ale musieli się jeszcze chwilę pomęczyć. Rosolska i Mektić byli naprawdę blisko. W piłce nożnej taka porażka to ta, gdy rywale strzelą gola w ostatniej akcji meczu. Mogą czuć niedosyt, jednak – biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia obojga – mamy wrażenie, że będą z siebie zadowoleni.

A, ważna rzecz: po meczu Alicja powiedziała, że oboje „będą ciężko pracowali, żeby się poprawić”. Nie mamy nic przeciwko, żeby zrobili to już przy następnej okazji.

*****

Reklama

Kilka godzin później na kort wyszły Serena Williams, wielka faworytka i nadzieja gospodarzy na zwycięstwo, oraz Naomi Osaka. Dla dwudziestoletniej Japonki był to pierwszy finał imprezy wielkoszlemowej w karierze. W przypadku jej rywalki można takowe liczyć w dziesiątkach przypadków. Ale liczby nie grają i wszyscy o tym wiedzą doskonale. Serena też się o tym przekonała, bo bardzo szybko straciła pierwszego seta, zdobywając w nim zaledwie dwa gemy. Okazało się zresztą, że wreszcie pojawił się ktoś, kto potrafił odpowiedzieć na potężne uderzenie Amerykanki… jeszcze mocniejszymi.

Serio, trudno było wskazać słaby punkt w grze Naomi Osaki. Nie tylko dziś, przez cały turniej. Właściwie widzimy tylko jeden: drugi serwis. W grze Amerykanki dziś takich było kilka, ale jej największym przeciwnikiem stała się chyba jej psychika. Jeśli włączyliście ten mecz w połowie drugiego seta, to mieliście pełne prawo zastanawiać się, co tam właściwie się odpieprza? No cóż, odpieprzało się to, że Serena Williams nie potrafiła przyjąć do wiadomości ostrzeżeń, które dostała od sędziego. I rozkręciła niezłą dramę, godną polskich youtuberów.

Przepisy są znane wszystkim i równe dla każdego, od dawna:

https://twitter.com/tundzs/status/1038549605284237312

  • pierwsze ostrzeżenie to… po prostu ostrzeżenie. Williams dostała takie za niedozwolony coaching – rozmowę z trenerem, siedzącym w boksie na trybunach. I tego nie potrafiła przyjąć do wiadomości, krzycząc sędziemu w twarz, że „nigdy w życiu nie oszukiwała”, „powinien ją przeprosić” i „jest oszustem”. Sęk w tym, że po meczu Patrick Mouratoglou, trener Amerykanki przyznał, że… faktycznie udzielał porad swojej zawodniczce i ostrzeżenie było prawidłowe;
  • drugie to strata punktu. Serena dostała je, gdy rozwaliła rakietę;
  • trzecie = strata gema. To otrzymała za kłótnię z arbitrem i obrazę jego pozycji. Słuszne, jak najbardziej. Ale Williams nie potrafiła tego zaakceptować.

Do akcji włączyła się jeszcze publiczność, która ostro reagowała na wydarzenia na korcie, mimo że większość osób na trybunach nie miała prawa wiedzieć, o co właściwie chodzi. Nie wierzcie Andy’emu Roddickowi, który pisał na Twitterze, że to „najgorsze sędziowanie, jakie widział”. Sędziowanie było dobre, zachowanie Sereny nie. Gdy już zaczęła się ceremonia nagradzania finalistek, wszyscy zgromadzeni na korcie zgodnie buczeli, a Naomi Osaka zaczęła płakać. Nie ze szczęścia, mimo zwycięstwa. I tu oddamy Serenie jedno: sama to nakręciła, ale sama też poprosiła ludzi, by Japonkę oklaskiwali i darowali sobie buczenie. Potrafiła się zreflektować, szkoda tylko, że po fakcie, bo niesmak pozostał.

Co do Osaki – ta dziewczyna ma potencjał na zostanie jedną z największych w historii. Gra fenomenalnie, na korcie nigdy nie traci chłodnej głowy i, co już napisaliśmy, brak jej słabych punktów. Dziś podniosła swój pierwszy puchar wielkoszlemowy. Szkoda, że w takich okolicznościach, ale do kolekcji dołoży zapewne kolejnych kilka.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Inne sporty

Komentarze

7 komentarzy

Loading...