Colin Kaepernick powraca. Zapomniany już nieco futbolista od dłuższego czasu nie może znaleźć nowego pracodawcy w futbolowej lidze NFL. Mimo to właśnie został twarzą najnowszej kampanii reklamowej firmy Nike, która świętuje 30-lecie hasła “Just Do It”. Sprawa wzbudziła kontrowersje i doprowadziła do nietypowej akcji protestacyjnej. Najbardziej oburzeni klienci zapowiadają bojkot marki i… palą rzeczy wyprodukowane przez Nike’a.
“Uwierz w coś – nawet jeśli będziesz musiał w związku z tym poświęcić wszystko” – tak w wolnym tłumaczeniu brzmi hasło reklamowe, którego twarzą stał się Kaepernick. Po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno w 2016 roku jeszcze przed startem sezonu zasadniczego NFL. To właśnie wtedy rozgrywający San Francisco 49ers włożył kij w mrowisko. Przed meczem – podczas odgrywania hymnu – zamiast stać postanowił usiąść. Po rozmowie z jednym z zawodników, który w wojsku służył w Iraku i Afganistanie, w kolejnych meczach zdecydował się na klęczenie. To właśnie w tej formie jego “protest” zyskał w końcu uwagę mediów.
“Nie mogę stać i z dumą patrzeć na flagę, gdy w moim kraju ludzie wciąż są dyskryminowani ze względu na kolor skóry. To coś ważniejszego niż sport. Ludzie giną na ulicy, a winni wciąż nie ponoszą za to konsekwencji” – tłumaczył Kaepernick w wywiadach. Dowody na poparcie jego słów pojawiały się co i rusz. We wrześniu 2016 roku 40-letni Terence Crutcher został zastrzelony przez policjantów na środku drogi w Oklahomie. Nie miał przy sobie broni. Nie był też pijany ani pod wpływem narkotyków. Wcześniej podobna historia miała miejsce w Ferguson i odbiła się szerokim echem.
Takie sytuacje zdarzają się w Ameryce co jakiś czas, ale rzadko bywały nagrywane. Przełomem była sprawa Rodneya Kinga, który w 1991 roku padł ofiarą policyjnej brutalności. “Akcję” sfilmował wtedy zupełnym przypadkiem jeden z mieszkańców Los Angeles. Nagranie trafiło do mediów, a szef miejscowej policji nie dowierzał w to co zobaczył. Jego funkcjonariusze po prostu pastwili się nad bezbronnym człowiekiem, który nikogo nie atakował. Policzono, że znajdujący się na łopatkach King otrzymał 56 uderzeń policyjną pałką.
Nagranie nie budziło wątpliwości, a oprawców nie bronił nawet ich szef. Pod koniec kwietnia 1992 roku nieoczekiwanie dla wszystkich sąd jednak uniewinnił funkcjonariuszy, nie dopatrując się przekroczenia uprawnień. W szoku był również Tom Bradley – czarnoskóry burmistrz Los Angeles, dopiero drugi Afroamerykanin na tym stanowisku w historii USA. W dniu ogłoszenia kuriozalnego werdyktu coś jednak pękło – na ulicach miasta rozpętały się zamieszki. Ludzie atakowali policję, okradali i podpalali sklepy oraz bili się między sobą. Po latach o skali zjawiska najlepiej świadczą suche liczby – zginęły 63 osoby, ponad 2 tysiące osób zostało rannych, a do aresztu trafiło ponad 12 tysięcy osób. Porządek udało się przywrócić dopiero z pomocą Gwardii Narodowej, a straty wyceniono na miliard dolarów.
Sprawa Kaepernicka podzieliła Amerykę, a wokół niej zaczęły dziać się rzeczy dziwne. Popierała go zdecydowana większość Afroamerykanów i imigrantów, z kolei najwięcej krytyki słyszał ze strony zatwardziałych konserwatystów. Z polskiego punktu widzenia ten temat może wydawać się na pierwszy rzut oka mocno absurdalny – czy klęcząc podczas hymnu można go lekceważyć?
Amerykanie są jednak na tym punkcie wyjątkowo wyczuleni. Podczas igrzysk olimpijskich w 1968 roku Tommie Smith i John Carlos wywalczyli złoto i brąz w biegu na 200 metrów. Na podium – w trakcie słuchania hymnu – wyciągnęli do góry zaciśnięte pięści w skórzanych rękawiczkach. “Jeśli wygrywam, to jestem Amerykaninem, a nie czarnym Amerykaninem. Jeśli jednak zrobię coś złego, to staję się Murzynem. Jesteśmy czarni i jesteśmy z tego dumni. Czarna Ameryka zrozumie nasz gest” – tłumaczył wówczas Smith, ale spotkał się z powszechną krytyką.
Po latach przedstawił szersze tło. Obaj sprinterzy martwili się nierówną dostępnością do niektórych zawodów oraz kontrowersjami wokół odebrania mistrzowskiego tytułu Muhammadowi Alemu, który odważył się skrytykować wojnę w Wietnamie i odmówić dołączenia do armii. W ojczyźnie obu spotkał głównie środowiskowy ostracyzm. Dziennikarze nie przebierali w mocnych słowach, a rodziny obu sprinterów otrzymywały pogróżki jeszcze długo po zakończeniu igrzysk.
Sportowiec kontra prezydent
W kwestii Kaepernicka jest trochę inaczej. Na początku sezonu zasadniczego NFL po rozpoczęciu akcji regularnie wygrywał w sondach na najbardziej nielubianego zawodnika ligi, ale… koszulka z jego nazwiskiem długo sprzedawała się też najlepiej. Zdecydowana większość weteranów wojennych krytykowała jego postawę, ale byli też tacy, którzy nie widzieli w niej nic złego. Problem społeczny – do którego odwoływał się zawodnik – wciąż jednak istniał, a do protestu zaczęli przyłączać się kolejni. Liga NFL stała się rozpolitykowana jak nigdy, a wyniki oglądalności zaczęły spadać. W końcu paliwo się jednak zużyło. Kaepernick był już coraz bardziej odległym wspomnieniem, a emocje zaczęły opadać. Przez moment wydawało się, że wszystko może rozejść się po kościach. Wtedy do akcji wkroczył Donald Trump.
W międzyczasie budzący kontrowersje zawodnik stracił pracę – klub z San Francisco nie przedłużył z nim umowy. Pojawiły się dwie teorie – według jednej z nich zawodnik po prostu spuścił z tonu, więc nikt nie chciał przyjąć “gorącego kartofla”, który nie dość, że nie gwarantuje świetnego poziomu sportowego, to jeszcze wzbudza olbrzymie kontrowersje. Według drugiej wersji cała sytuacja miała mieć podłoże wyłącznie polityczne, a ostracyzm względem Kaepernicka był spowodowany dokładnie tymi czynnikami, które doprowadziły go do protestu.
Trump postanowił wykorzystać te wszystkie wydarzenia w brudnej politycznej grze. Publicznie beształ właścicieli klubów NFL, którzy nie robili nic, by walczyć z protestami w swoich drużynach. Straszył, że jeśli nie podejmą działań to w końcu pozbawi ich zniżek podatkowych. Na Twitterze wzywał też komisarza ligi Rogera Goodella do tego, by… odgórnie nakazał futbolistom stanie podczas hymnu. Z dogasającego powoli ogniska Trump z właściwą sobie gracją słonia w składzie porcelany stworzył kolejny pożar.
Konsekwencje łatwo było przewidzieć – były dokładnie odwrotne od intencji prezydenta. Po jego słowach po raz pierwszy hymnu na kolanach wysłuchali wszyscy zawodnicy jednej z drużyn. Mało tego – do graczy Dallas Cowboys dołączył wówczas także właściciel klubu, co również było wydarzeniem bez precedensu. Klęczeć podczas hymnu zaczęli nawet baseballiści, a publicznie Kaepernicka wsparły legendy NBA – Michael Jordan i LeBron James. Takiej wojny po prostu nie da się wygrać.
W międzyczasie na ulicach nadal w podejrzanych okolicznościach ginęli ludzie, a zawodnik pozostawał bez pracy. Niedawno zdecydował się nawet na… pozwanie ligi NFL. Adwokat Kaepernicka zamierza dowieść, że jego klient nie może liczyć na zatrudnienie tylko i wyłącznie przez zmowę właścicieli klubów. Złożony przez NFL wniosek o oddalenie pozwu został odrzucony i wszystko wskazuje na to, że kolejną część igrzysk zobaczymy już niedługo na sali sądowej.
Informacje na temat procesu pojawiły się pod koniec sierpnia. Na początku września wszystko wróciło z jeszcze większą siłą rażenia w związku z kampanią reklamową Nike’a – Kaepernick został jedną z jej twarzy. Z marką współpracuje od 2011 roku, ale od momentu odejścia z NFL nie pojawił się w żadnej kampanii. Trudno się nie zgodzić z reklamowym sloganem – faktycznie w pewnym sensie poświęcił wszystko walcząc w swoim zdaniem słusznej sprawie. Reakcje na spot łatwo przewidzieć – znów obejrzeliśmy pełną polaryzację. Niektórzy zaczęli palić rzeczy wyprodukowane przez Nike’a, inni zaczęli wzywać do… odwrócenia bojkotu i masowych zakupów w sklepie tej firmy.
“Podobnie jak NFL – której oglądalność MOCNO SPADŁA, Nike jest równany z ziemią przy pomocy złości i bojkotu. Zastanawiam się czy oni mieli świadomość, że to się tak skończy? Jeśli chodzi o samo NFL to wciąż ciężko mi się to ogląda i dalej tak będzie – dopóki nie zaczną stać pod FLAGĄ” – napisał w mediach społecznościowych niezawodny Donald Trump.
Marketing w służbie idei?
Oczywiście możemy się oszukiwać, że w tym wszystkim zwyciężyła naiwna wiara wielkiej korporacji w ideały, ale chyba każdy, kto ma więcej niż 7 lat, doskonale wie, że świat reklamy po prostu tak nie działa. Oburzenie Trumpa jest po prostu komiczne – kontrowersyjna kampania musiała zostać poprzedzona serią wieloaspektowych badań rynku, które smutnych panów w garniturach doprowadziły do wniosku, że jednak warto pójść w tym kierunku. Nawet mimo fali krytyki, która z pewnością została po prostu wliczona w koszty. Nie jest przecież przypadkiem, że kampania wystartowała godziny przed startem sezonu zasadniczego NFL i tuż po ogłoszeniu kolejnych sądowych rewelacji na linii Kaepernick – NFL.
“Wierzymy, że Colin jest jednym z najbardziej inspirujących sportowców tego pokolenia. Wykorzystał siłę sportu do tego, by pchnąć świat naprzód. Dzięki niemu chcemy dotrzeć z hasłem “Just Do It” do kolejnej generacji sportowców” – komentował w do bólu przewidywalnych i okrągłych słowach Gino Fisanotti, dyrektor wykonawczy Nike’a.
Mimo wszystko pohukiwania rezydenta Białego Domu przyniosły pewien efekt. W maju władze ligi faktycznie wprowadziły zapis, który pod groźbą kary pieniężnej obliguje wszystkich zawodników do wysłuchania hymnu w pozycji stojącej. Alternatywą ma być… pozostanie w szatni. Każde inne zachowanie będzie napiętnowane. To klasyczne posunięcie w białych rękawiczkach. Karani przez ligę będą nie poszczególni zawodnicy, a kluby. Już teraz można łatwo przewidzieć jakie konsekwencje mogą dotknąć niesfornych graczy – będą podobne jak w przypadku Kaepernicka. Co jest na dłuższą metę cenniejsze – święty spokój czy trzymanie zawodnika, który nie chce się podporządkować?
Paradoksalnie cała sprawa sprowadza się w sumie do świętej dla Amerykanów pierwszej poprawki, która zakazuje ograniczania wolności słowa, religii, prasy i zgromadzeń. Tylko czy może ona znaleźć zastosowanie w przypadku prywatnych firm? Werdykt Sądu Najwyższego z 1963 roku pokazuje, że tak. Uznano wówczas, że prywatna firma pod wpływem nacisków ze strony władz może być traktowana jako podmiot państwowy. W przypadku Kaepernicka trudno pominąć sedno: czy rzeczywiście klęczenie podczas hymny jest równoznaczne z jego lekceważeniem? Nic na to nie wskazuje – nikomu z protestujących nie chodzi przecież o obrażenie wojennych weteranów. Celem jest symboliczne zasygnalizowanie pewnego problemu. Można różnie oceniać samą diagnozę, ale czy zawodnicy nie mają prawa do wyrażania takich opinii w ten sposób? Pewnie zamiast klęczeć mogliby przedstawiać swoje postulaty w wywiadach, ale nie oszukujmy się – kto zwróciłby na to wtedy uwagę?
Muhammad Ali w latach sześćdziesiątych też był krytykowany za to, że nie chce polecieć na wojnę do Wietnamu. Również dotknął wtedy amerykańskiego sacrum i mocno się na tym sparzył, ale do końca pozostał wierny własnym ideałom. “Gdybym naprawdę wierzył, że wojna przyniesie pokój i równość 22 milionom Wietnamczyków, to wstąpiłbym do wojska” – tłumaczył. Jego słowa o tym, że “Wietkong nic mu nie zrobił” wtedy mogły szokować. A dziś? Nie sposób odmówić mu racjonalności – przecież nie można zmuszać do wyjazdu na wojnę kogoś, kto w nią nie wierzy.
Problem z Kaepernickiem polega na tym, że nie jest on Muhammadem Alim. Pięściarz był wtedy absolutną gwiazdą – niepokonanym mistrzem świata wagi ciężkiej z niewyparzonym językiem. W życiu miał naprawdę pod górkę – zaczynał jeszcze w czasach segregacji rasowej, która boleśnie go ukształtowała. Futbolista pod względem osiągnięć to zdecydowanie nie ten kaliber. Nigdy tak naprawdę nie zaliczał się nawet do największych gwiazd ligi. Nie brak zresztą opinii, że ten protest to po prostu desperacki sposób na uratowanie kariery, bo quarterback z sezonu na sezon zaczął obniżać loty. Może mając tego świadomość postanowił po prostu wypisać się z ligi z przytupem? W świetle najnowszej kampanii musi powrócić pytanie o czystość intencji Kaepernicka – w końcu Ali swoich ideałów w taki sposób nie spieniężył.
O całym ruchu zapoczątkowanym przez futbolistę trudno rozmawiać bez opowiadania się po którejś ze stron. Podział jest prosty – albo go popierasz i jesteś przebrzydłym postępowym lewakiem, albo masz go dość i jesteś XIX-wieczną prawicową konserwą. Oba obozy regularnie stają do bezrefleksyjnej walki w imię ideałów, które tak naprawdę nie powinny być sednem sprawy. W całej tej awanturze najłatwiej zapomnieć bowiem o tym, że powód dla którego Colin Kaepernick zaczął klęczeć to mimo upływu lat wciąż realny problem w jednym z podobno najdumniejszych demokratycznych państw świata, a wykorzystywanie go w reklamie jest przejawem skrajnego cynizmu…
KACPER BARTOSIAK