Jeśli reprezentacja tak silnego piłkarsko kraju, jak Włochy nie kwalifikuje się na mundial, trzęsienie ziemi jest po prostu nieuniknione. Wymiana trenerów, zawodników oraz rozliczenie reszty odpowiedzialnych to procesy, których w takich sytuacjach nie da się zatrzymać. Gorzej, jeśli problemy, z którymi zmaga się drużyna narodowa mają podłoże systemowe i w gruncie rzeczy trawią całe środowisko. Wtedy nawet najlepszy plan naprawczy nie ma racji bytu, potrzebna jest po prostu rewolucja. I właśnie rewolucję próbują u siebie przeprowadzić Włosi, burząc stary porządek, by na pogorzelisku zostawionym w listopadzie przez Szwedów zbudować coś trwałego i gwarantującego odpowiednią jakość.
Początek problemów
Przegrany barażowy dwumecz ze Szwecją, którego stawką był udział w ostatnich mistrzostwach świata, to punkt krytyczny w najnowszej historii reprezentacji Włoch. Najważniejsza piłkarska impreza czterolecia po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat odbyła się bez piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego, co w kraju wywołało niemal żałobę narodową. Brak kwalifikacji nie był jednak przypadkową wpadką, która od czasu do czasu zdarza się nawet najlepszym. To rezultat licznych zaniechań i ignorancji ludzi rządzących włoską piłką. I jednocześnie przykład na to, dokąd może prowadzić krótkowzroczność oraz spychanie pod ladę najbardziej palących problemów.
Reprezentacja Włoch sama w sobie nie jest jednak ich źródłem, lecz ofiarą. Dzieckiem wstydzącym się dziś za rodziców, którzy nie potrafili uporządkować swoich spraw, co w konsekwencji doprowadziło do rodzinnego dramatu. – Choroba, która toczy włoską reprezentacją to nic innego, jak przedłużenie choroby, z którą zmaga się cały włoski futbol. Dużo mówi się u nas o stawianiu na utalentowanych piłkarzy, rozwoju piłki młodzieżowej i infrastruktury, ale tak naprawdę tylko nieliczni o to dbają. Większości brakuje jednak odpowiednich kwalifikacji i podejścia, aby się temu poświęcić – mówi w rozmowie z Weszło Alessandro Greco, włoski agent piłkarski.
Innymi słowy, Włosi już od jakiegoś czasu żyli mitem przeszłości i odnoszonych niegdyś sukcesów. Mistrzostwo świata w 2006 roku, finał mistrzostw Europy sześć lat później, do tego dość skutecznie przeprowadza w międzyczasie odbudowa renomy Serie A – tym wszystkim łatwo było się zachłysnąć. A kiedy na horyzoncie pojawiały się przejawy kryzysu, jak chociażby słaby występ na mundialu w 2014 roku, zawsze udawało się je odpowiednio zamaskować.
Uczynił to chociażby Antonio Conte, który na Euro 2016, mając do dyspozycji aż czternastu piłkarzy, będących też w kadrze na rewanżowy mecz ze Szwecją, doszedł aż do ćwierćfinału. Tam po wyrównanym meczu Włosi co prawda odpadli w karnych z Niemcami, ale wcześniej wygrali z Belgią i Szwecją (w grupie) oraz Hiszpanią (1/8 finału). Kiedy jednak Conte zdecydował się zrezygnować z pracy w kadrze, wszystko się posypało. Taką diagnozę tuż po listopadowej klęsce postawił chociażby Arrigo Sachci. – Carlo Tavecchio (były prezes Włoskiego Związku Piłki Nożnej – red.) zaczął swoją prezesurę od mianowania selekcjonerem Conte i być może to nieco go zaślepiło. Mógł po prostu pomyśleć, że po sukces sięgnie też z Venturą, który zawsze był dobrym trenerem, ale nigdy nie był uważany za najlepszego. W tej sytuacji nie można jednak mówić wyłącznie o trenerze. Nasze problemy są bowiem zakorzenione bardzo głęboko. Na przestrzeni ostatnich lat udawało się je ukrywać wyłącznie dzięki talentowi, umiejętnościom i charakterowi poszczególnych piłkarzy – mówił na łamach włoskich mediów.
Problemy, o których Sacchi napomknął mocno ogólnikowo, dokładniej przedstawił Paolo Cannavaro. Brat kapitana złotej drużyny z 2006 roku po przegranym remisie ze Szwecją opublikował na Instagramie emocjonalny wpis, w którym odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację obciążył przede wszystkim działaczy. – Bilet do Rosji przegraliśmy nie dzisiaj, tylko piętnaście lat temu, gdy za ogromne pieniądze zaczęliśmy ściągać do siebie piłkarzy z każdego zakątka planety. Dzięki naszym trenerom, wciąż najlepszym na świecie, zdobyli sławę, ale przy tym zabrali miejsce na boisku włoskim chłopakom. Mam nadzieję, że teraz, gdy już sięgnęliśmy dna, wrócimy do NASZEGO futbolu. Mumie z zarządu związku powinny odejść – poza boiskiem także trzeba dać szansę młodszym.
Zły prezes i zły trener
Odium winy za kompromitację w eliminacjach do mistrzostw świata, która otworzyła oczy włoskiemu środowisku piłkarskiemu, spadło oczywiście na prezesa Tavecchiego i trenera Gian Piero Venturę. Pierwszy z nich jest znanym we Włoszech skandalistą, który na swoim koncie ma obrażanie Żydów, czarnoskórych, homoseksualistów i zarzuty o molestowanie. Drugi przez całą karierę był najwyżej średnim trenerem, a przed epizodem w reprezentacji nigdy nie współpracował z piłkarzami z najwyższej półki. Taki duet nie mógł więc niczego zagwarantować, ale prezes na liście zasług miał już przecież mianowanie na trenera reprezentacji Antonio Conte. A skoro już raz trafił w środek tarczy to w Venturę też łatwo było uwierzyć.
Rzeczywistość okazała się jednak bezwzględna. Ventura szybko przekonał się, że reprezentacja to dla niego stanowczo za wysokie progi, ale świadczące o tym symptomy regularnie ignorowano, choć były szkoleniowiec m.in. Torino nie radził sobie w zasadzie ze wszystkimi zadaniami selekcjonera. – Problemem był fatalny skład i jeszcze gorsza selekcja Gian Piero Ventury. Trener popełniał błąd za błędem przy powołaniach, ustalaniu wyjściowej jedenastki oraz przy ustawianiu piłkarzy na boisku. Najgorszy był jednak jego upór. Ventura nie chciał widzieć swoich błędów, był konfliktowy i przez to lekką ręką rezygnował z utalentowanych piłkarzy, powołując zamiast nich takich zawodników jak Marco Parolo, Antonio Candreva czy Eder. Federacja, widząc to, powinna zareagować i zwolnić Venturę, ale nikt się na to nie odważył – ocenia Adam Digby, dziennikarz FourFourTwo specjalizujący się we włoskiej piłce.
Z Digbym w pełni zgadza się Nicolo Schira, dziennikarz „La Gazzetty dello Sport”. – Ventura nie zdołał zbudować dobrych relacji z weteranami. Dodatkowo po przegranym meczu z Hiszpanią, który naszej drużynie po prostu nie wyszedł, zdecydował się na zmianę taktyki i postawił na bardziej defensywny styl. To było fatalne rozwiązanie i Szwedzi bardzo na tym skorzystali.
Wśród licznych zarzutów kierowanych pod adresem Ventury na pierwszy plan wysuwa się właśnie konfliktowe usposobienie, ignorowanie poszczególnych piłkarzy (Mario Balotelli, Graziano Pele) i bałagan taktyczny połączony z przelewaniem odpowiedzialności na innych. Dodatkowo brakowało mu też charyzmy, autorytetu i doświadczenia w pracy z dużymi, a co za tym idzie – najbardziej wymagającymi nazwiskami. Przeskakując do reprezentacji znalazł się więc w obcym dla siebie ekosystemie. Był jak wychowawca najmłodszej grupy w przedszkolu, któremu nagle powierzono w opiekę klasę po Louanne Johnson.
Nieprawidłowości w funkcjonowaniu reprezentacji skutecznie przykrywały jednak niezłe wyniki w meczach eliminacyjnych do mundialu. Poza wpadką u siebie z Macedonią (remis 1:1) i wysoką porażką na wyjeździe z Hiszpanią (0:3) nie było się do czego przyczepić. Nawet jeśli „Squadra Azzurra” nie imponowała grą, to z pragmatycznego punktu widzenia wszystko było w jak najlepszym porządku. I to do tego stopnia, że Włosi wciąż mogli żyć iluzją własnej siły, choć od dawna powinni byli się tego wystrzegać. – W którymś momencie zaczęto ignorować, że reprezentację dopadł kryzys generacyjny. Ostatnio po prostu nie mieliśmy tak genialnych piłkarzy jak Baggio, Totti, Del Piero czy Cannavaro. Młodym zawodnikiem brakowało z kolei doświadczenia, a w środkowym pokoleniu zwyczajnie nie ma bardzo dobrych zawodników – mówi Schira.
Z resztek naiwności Włochów obdarł dopiero baraż ze Szwecją. W ciągu przeklętych 180 minut „Squadra Azzurra” napisała nową definicję futbolu, który śmiało można określić mianem futbolu ubogiego w pomysł, chęci i możliwości. Ilustracją do tej definicji już na zawsze będzie zdjęcie odmawiającego wejścia na boisko Daniele De Rossiego, który w ostrych słowach nakazał rządzącemu Venturze wpuścić na boisko któregoś z ofensywnych zawodników.. Ten obrazek pozostanie też symbolem upadku byłego selekcjonera, który zamiast generalskiego wsparcia, otrzymał od De Rossiego jedynie agresję i uzasadniony brak zrozumienia.
De Rossi is 100% going to kill a person today. pic.twitter.com/E8Cxo2rxgb
— Will Parchman (@WillParchman) 13 listopada 2017
Tymczasowość i stabilizacja
Kompromitacja z listopada ubiegłego roku musiała oczywiście poskutkować ścięciem głów największych winowajców. Tavecchio i Ventura podali się do dymisji, ich śladem podążyli też poczuwający się do odpowiedzialności piłkarze: Gianluigi Buffon, Daniele De Rossi, Andrea Barzagli i Giorgi Chiellini, którzy zrezygnowali z gry w kadrze. Jasne stało się więc, że budując jej nowe oblicze, trzeba będzie zacząć od szukania nowych liderów. To z kolei oznaczało, że właśnie nadeszła era młodych i wciąż nienasyconych zawodników. Problem polegał jednak na tym, że długo nie było wiadomo, kto będzie ich wskazywał, ponieważ włoski futbol został nie tylko bez trenera reprezentacji narodowej, ale też bez prezesa związku, który mógłby wybrać następcę Ventury.
Po przerżniętych z kretesem barażach w FIGC zapanowało bezkrólewie, które szybko przerodziło się w totalny chaos. Skłóceni i skonfliktowani działacze nowego prezesa nie potrafili wybrać tak długo, że w lutym do akcji wkroczył Komitet Olimpijski i zgodnie ze związkowym statutem wprowadził kierujący od tamtej pory pracami organizacji zarząd komisaryczny. Na jego czele stanął Roberto Fabriccini, który na dobry początek musiał zmierzyć się z niełatwym zadaniem znalezienia nowego selekcjonera (w lutym tymczasowo postawiono na Luigiego Di Bagio). Na giełdzie pojawiały się bardzo mocne nazwiska na czele z Antonio Conte i Carlo Ancelottim, ale ostatecznie żaden z nich nie doszedł do porozumienia z komisarzem. Wtedy zza winkla nieoczekiwanie wyłonił się kandydat nieco mniej oczywisty, ale również ceniony i rozpoznawalny, z którym w połowie maja Fabriccini podpisał kontrakt.
Rozmowy pomiędzy komisarzem a Roberto Mancinim trwały stosunkowo długo i przedłużały się głównie przez ważną umowę byłego szkoleniowca m.in. Lazio, Interu i Manchesteru City z Zenitem Sankt Petersburg. Mancini, który nie za bardzo umiał odnaleźć się w Rosji miał wielką chrapkę na zajęcie selekcjonerskiego stołka, ale dokumenty, na mocy których Gazprom co miesiąc płacił mu olbrzymie pieniądze, nie pomagały w szybkim zaklepaniu upragnionej posady. Na szczęście w Zenicie też dość szybko odkochali się w nieustannie narzekającym na brak wzmocnień trenerze i z czasem dali mu oficjalną zgodę na prowadzenie negocjacji. Kiedy wszystko było już dogadane, Włoch musiał jeszcze dociągnąć sezon do końca, by po ostatnim meczu wrócić do ojczyzny i zmierzyć się z największym wyzwaniem w swojej trenerskiej karierze.
Kontrakt Manciniego z FIGC zakłada dwuletnią współpracę, co wyraźnie wskazuje na to, że Włosi chcą wprowadzić do reprezentacji spokój i stabilizację. Tymczasowości, patrząc na to, co dzieje się w związku, mają w nadmiarze, więc kadra ma stać się odwrotnością federacji. Ma być tworem, za który nie trzeba się wstydzić, w którym wszystko jest uporządkowane i który gromadzi wyłącznie tych najlepszych i najbardziej odpowiedzialnych. Innymi słowy – ma znów stać się wizytówką calcio.
Lichy fundament, ale jest w czym rzeźbić
Pierwsze wątpliwości co do tego, czy aby na pewno jest to możliwe pojawiły się tuż po oficjalnym ogłoszeniu nowego rozdania. Większość z nich dotyczyła osoby selekcjonera, który od dłuższego czasu nie święci żadnych sukcesów, a ostatnimi laty – głównie podczas pracy w Turcji i Rosji – zdawał się zjadać własny ogon. Nicolo Schira zwraca jednak uwagę, że o wyborze Manciniego zadecydowały nie tylko jego umiejętności, ale też dodatkowe walory, których brakowało pozostałym kandydatom. – Mancini to dobry wybór, bo praca z kadrą była dla niego absolutnie najważniejsza. On marzył o przejęciu tej drużyny, więc będzie jej w pełni oddany. O innych trenerach nie można tego powiedzieć. Ancelotti od reprezentacji wolał pracę w Napoli, a Conte po prostu nie chciał wracać. Tylko Mancini od początku kierował się sercem.
Podobnego zdania jest także Adam Digby, który przekonuje, że Mancini daje nadzieję na szybką poprawę sytuacji. – Myślę, że Mancini da sobie radę. Włosi mają grupę młodych i utalentowanych piłkarzy, z których należy złożyć odpowiednio współpracujący kolektyw. Mancini jest w stanie to zrobić i wierzę, że mu się uda. Odkąd zaczął pracę w reprezentacji, obejrzał tak dużo meczów włoskich drużyn, jak tylko było to możliwe, a przy powołaniach kieruje się przede wszystkim aktualną formą zawodników. Dzięki temu żaden piłkarz, który może przydać się kadrze, nie zostanie pominięty. Przykładem może być Cristiano Biraghi, lewy obrońca Fiorentiny, który w kadrze znalazł się w pełni zasłużenie.
Wspomniany przez Digby’ego Biraghi nie jest jednym dowodem na to, jak szeroko patrzy Mancini. Wystarczy przecież wspomnieć, że w składzie Włochów na mecz z Polską w Lidze Narodów znalazło się miejsce dla ignorowanego wcześniej Mario Balotellego, który wraca do reprezentacji po czterech latach przerwy. W obliczu nieustannych problemów ze strzelaniem bramek, jakie w kadrze mają Ciro Immobile i Andrea Belotti, powrót „Balo” może okazać się zbawienny. To samo można zresztą powiedzieć o wznowieniu reprezentacyjnej kariery przez Chielliniego, w czym Mancini też maczał palce.
Nowy selekcjoner pracę z reprezentacją zaczął więc z przytupem, ale najtrudniejsze dopiero przed nim. Mancini może opowiadać, że na mundialu tylko garstka zespołów była silniejsza od tego, którym on dysponuje i że za rok Włosi osiągną poziom obecnej Francji, ale nikt nie ma wątpliwości, że to wyłącznie słowne gierki połączone z robieniem groźnych min. Zadanie, które przed nim stoi, jest po prostu tak skomplikowane, że aż prosi się o stosowanie metody małych kroków i stawianie długofalowych celów, do których będzie się dochodziło powoli, acz skutecznie. Na pierwszy ogień idzie oczywiście budowanie kadry w oparciu o nowe twarze. A tych już teraz nie brakuje, bo na swoje pierwsze spotkanie o stawkę Mancini powołał aż sześciu debiutantów, wśród których znaleźli się na przykład 19-letni Nicolo Zaniolo z Romy czy dwa lata młodszy Pietro Pellegri z Monaco (ostatecznie przez kontuzję z Polską i Portugalią nie zagra). Jakby tego było mało, kluczowymi postaciami drużyny Manciniego powinni być niewiele starsi Gigi Donnarumma, Federico Chiesa czy Lorenzo Pellegrini. Kluczowy dla powodzenia całej misji proces odmładzania i formowania reprezentacji niemal od początku zmierza więc we właściwym kierunku.
Trzeba kopać głębiej
Nie jest jednak powiedziane, że przeprowadzany przez Manciniego generalny remont zakończy się tak bardzo pożądanym sukcesem. Przede wszystkim dlatego, że selekcjoner „Azzurrich” potrzebuje olbrzymiego wsparcia z zewnątrz, które wcale nie musi nadejść. – O przyszłości ciężko cokolwiek powiedzieć. Gdybyśmy dysponowali jedną poprawną odpowiedzią, sam mógłbym przedstawić rozwiązania wszystkich problemów. Na pewno potrzebujemy gruntownej reformy całego systemu, której podstawą będzie praca organiczna. Niestety, we Włoszech zdecydowanie częściej przeprowadza się reformy częściowe i sektorowe, które z reguły mają powierzchowny charakter i po prostu nie są skuteczne – mówi Greco.
Sytuacja panująca we włoskiej piłce ewidentnie nie sprzyja wprowadzaniu zmian. W samej reprezentacji póki co wszystko układa się tak jak powinno, ale wokół cały czas panuje gęsta atmosfera, której nikt nie próbuje oczyścić. A bez tego o dobre wyniki może być ciężko, co pokazuje chociażby… polski przykład i diametralna poprawa gry naszej reprezentacji, po zaprowadzeniu ładu na PZPN-owskich korytarzach wraz z dojściem do władzy Zbigniewa Bońka. – Kryzys we włoskiej piłce trwa już ponad dekadę. Mistrzostwo świata w 2006 i finał Euro w 2012 roku udało się osiągnąć na pohybel wszystkim problemom, które eksplodowały na mundialu w Brazylii. Ich apogeum nastąpiło jednak dopiero teraz. Związek od ponad roku nie ma prezesa, a młodzi zawodnicy dostają coraz mniej szans w rozgrywkach ligowych. Najgorsze jest jednak to, że brakuje nam pomysłów i rozwiązań – ocenia Schiro.
Warunki, w których aktualnie pracują ludzie odpowiedzialni za wyniki „Azzurrich”, ciężko uznać za strefę komfortu, więc o to, by było jak najlepiej, muszą dbać we własnym zakresie. Niedawno włoskie media informowały, że Mancini chciałby, aby asystentem w jego sztabie został Andrea Pirlo. Powrót dawnej gwiazdy miałby nie tylko nadać reprezentacji Włoch odrobiny splendoru, ale też pozwoliłby młodym piłkarzom nabrać odpowiedniego obycia. Według Alessandro Greco takie rozwiązanie może okazać się bardzo skuteczne. – Dziś nie sposób przewidzieć, jakim trenerem będzie Mancini. Angażowanie dawnych gwiazd może mieć jednak fundamentalne znaczenie dla poprawy sytuacji, o ile, rzecz jasna, chcą się uczyć i poświęcić dla reprezentacji. Inna sprawa, że granie na wysokim poziomie wcale nie musi mieć przełożenia na równie efektowną pracę poza boiskiem.
Nie zmienia to jednak faktu, że aby w pełni zreformować włoski futbol, należy kopać zdecydowanie głębiej niż dotychczas. Tylko dotarcie do ogniska choroby pozwoli opracować niezawodne antidotum, dzięki któremu „Squadra Azzurra” zdoła odzyskać blask. Droga do dawnej chwały jest długa i kręta, ale mimo wszystko możliwa do pokonania. Niezbędne do tego są po prostu zmiany, których wiatr – patrząc na samą reprezentację Włoch – chyba da się już delikatnie odczuć.
Fot. Newspix.pl