Reklama

Zbliża się koniec ery Pyżalskich w Warcie. Co dalej z klubem?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

22 sierpnia 2018, 13:20 • 7 min czytania 34 komentarzy

Zmiana właściciela Warty to dla klubu nie tyle wymiana kroplówki, co przewiezienie pacjenta do szpitala, w którym pracuje personel, wydawane są posiłki i w którym chory śpi na łóżku, a nie w śpiworze w kącie oddziału. W klubie z Dolnej Wildy brakuje dziś pieniędzy na cokolwiek – poczynając od kasy na remont stadionu, przez pensje dla zawodników i na butelkach wody skończywszy. Część zawodników nie widziała wypłat od miesięcy, a przy wynajmowaniu stadionu w Grodzisku pojawiła się możliwość, że nie będzie z czego tego wyjazdu opłacić.

Zbliża się koniec ery Pyżalskich w Warcie. Co dalej z klubem?

Warta stoi bowiem na jednym filarze i nazywa się on Family House, czyli firma budowlano-dewepolerska państwa Pyżalskich. Jeśli w firmie dzieje się źle, to źle dzieje się też w Warcie. Nie ma nikogo – poza drobnymi (ale naprawdę drobnymi) wpłatami od nielicznych sponsorów – kto mógłby odciążyć Pyżalskich finansowo. Kibice warciarzy nie mają też co liczyć na miasto, bo ważne osoby z gabinetów przy placu Kolegiackim – po pierwsze – nie chcą dotować sportu profesjonalnego (choć i z amatorskim bywa różnie) i – po drugie – nie chcą mieć za wiele wspólnego z Pyżalskimi, za którymi ciągnie się fama ludzi konfliktowych i z niejasną przeszłością.

Stąd wypatrywanie przez sympatyków Warty nowego właściciela z nadzieją nawet nie na lepsze jutro, ale na stabilne dzisiaj. Ludzie z klubu mówią wprost – jeśli do tej zmiany nie dojdzie, to wszystko wskazuje na to, że nie dokończymy sezonu. Sprawy nie ułatwia fakt, że w obliczu słabszej kondycji finansowej Family House, trzeba było doprowadzać do porządku stadion przy Drodze Dębińskej. Wymogi licencyjne nakładały na beniaminka I ligi, by zmodernizować budynek klubowy (gdy w Poznaniu padał deszcz, to padało też w sali konferencyjnej w „Ogródku”), zadaszyć część trybun i postawić oświetlenie. Remont szatni i pomieszczeń socjalnych udało się zrealizować, światła mogą zostać postawione później, ale Warta wciąż nie może grać u siebie z uwagi na brak dachu nad sektorami stojącymi od strony Drogi Dębińskiej. Powód przeciągającego się remontu? Oczywiście pieniądze. A raczej ich brak. Wyjście awaryjne – czyli rozgrywanie meczów na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim – poważnie nadszarpywało warciański budżet, bo trzy spotkania rozgrywane na stadionie wicemistrza Polski kosztowały łącznie ponad 50 tysięcy złotych. Dłużej nie szło tego ciągnąć. Podobnie jak nie szło grać na stadionie miejskim w Poznaniu – koszty organizacji imprezy na tak dużym obiekcie znacząco przerastały możliwości finansowe klubu.

Pyżalscy z ulgą  oddaliby klub w inne ręce. I gdy pojawił się chętny na przejęcie Warty, to odetchnęli. Rozmowy na temat zmian właścicielskich toczą się od kilku tygodni, a potencjalny nowy prezes oglądał w Grodzisku mecz ze Stalą Mielec. Zdawali sobie z tego sprawę warciarze i być może dlatego sprawili niespodziankę wygrywając 1:0 i heroicznie broniąc się przed stratą punktów (w drugiej połowie Adrian Lis obronił rzut karny).

Według naszych informacji nowy inwestor to człowiek z branży marketingowej, prowadzący firmę w Poznaniu i który wejście do piłki planował już od kilku miesięcy. Łącznikiem między nim a klubem jest szef jednej z poznańskiej agencji menadżerskiej, który nie chce pakować się do klubu z całym zastępem swoich piłkarzy, a jedynie pełni tu rolę doradcy. Jeśli dojdzie do przejęcia Warty, to początkowo mógłby dawać nowemu właścicielowi know-how, ale wygląda na to, że nie będzie stroną w tym interesie. Totalną bujdą wypuszczoną przez lokalne media jest możliwość przejęcia klubu przez Piotra Reissa, nie ma też tematu wejścia do Warty agencji menadżerskiej Fabryka Futbolu. W zeszłym tygodniu w Warcie odbył się audyt na życzenie potencjalnego przyszłego właściciela – chciał poznać stopień zadłużenia, strukturę wydatków i przekonać się, czy po ewentualnym wejściu do drużyny z szafy nie będą wypadać trupy. To właśnie spłata długów jest w tym przypadku kluczowa, bo Pyżalscy oddadzą Wartę za półdarmo pozbywając się ciężaru, jakim stała się dla nich pierwszoligowa ekipa. Gdyby nie słabsza kondycja finansowa ich firmy, to o sprzedaży klubu by nie myśleli.

Reklama

A trzeba im oddać to, że – mimo fatalnego wizerunku – dwukrotny mistrz Polski zawdzięcza im fakt, że dziś mogą grać na zapleczu Ekstraklasy, a nie tułają się po IV lidze lub okręgówce. W Poznaniu przez ostatnie lata nie było poważnych ludzi, którzy chcieli pompować własną kasę w klub piłkarski. Warta bez Pyżalskich po prostu padłaby na twarz śladem innym dużych marek w Polsce, które przed laty zdobywały tytuły, ale z czasem pogrążyły się w długach. „Zieloni” mieli to szczęście, że po spadku z I ligi i tak zaliczyli miękkie lądowanie w III lidze, z której szybko się wykaraskali. Teza „bez Pyżalskich Warta by sobie poradziła, a ich brak oszczędziłby klubowi wstydu związanego z ich zachowaniem” być może się broni, ale pytanie, czy klub z Dolnej Wildy stać było na to, by rękę właścicieli Family House odtrącić? No, niekoniecznie. Szczególnie, że dziś zadłużenie klubu nie jest dramatyczne i nowy właściciel powinien sobie z nim poradzić.

Pyżalscy (piszemy w liczbie mnogiej, bo choć prezesem klubu formalnie jest Izabella, to i tak klubem głównie zajmuje się Jakub) popełnili mnóstwo błędów przy wejściu do klubu. Oboje najzwyczajniej w świecie nie znali się na piłce – nie wiedzieli jak ten biznes funkcjonuje, na czym trzeba się oprzeć, jakiemu piłkarzowi ile zapłacić. Przez klub przepuścili mnóstwo kasy płacą absurdalne kontrakty zawodnikom, którzy na to nie zasługiwali. Symbolem tej „Zielonej rewolucji”, jak sami to nazwali, był Mariusz Ujek, kasujący w Poznaniu kilkanaście tysięcy złotych, a oferujący wątpliwą jakość piłkarską. Pyżalscy otoczyli się złymi doradcami, którzy przeżerali kasę łożoną hojnie przez właściciela klubu. Później były chore zwolnienia trenerów, chaotyczne rzucanie się od koncepcji do koncepcji, szukanie szalonych złotych środków (trenować piłkarzy mieli instruktorzy rugby czy sportów walki). Anegdotami o tym, jak bardzo Pyżalscy nie czuli piłki, szłoby obdzielić kilka tekstów. Ponadto doszło też do konfliktu z kibicami, którzy prowadzili – skromny, bo skromny – ale zorganizowany doping.

Otrzeźwienie przyszło dopiero po spadku aż do III ligi. Może taki klaps był Pyżalskim potrzebny, by zrozumieć, że nie wynaleźli jednego prostego triku na mądre prowadzenie klubu piłkarskiego. Trenerem zrobiono Tomasza Bekasa, dano mu czasu na pracę z zespołem, budowę drużyny oparto na mieszance doświadczenia (Marciniak, Ngamayama), wychowankach (Fiedosewicz, Szynka) i zawodnikach z regionu, którzy z różnych powodów nie przebili się wyżej (Kieliba, Dejewski, Laskowski). Warta dwukrotnie wygrała III ligę, ale baraż przebrnęła dopiero przy drugim podejściu po legendarnym już barażu z Garbarnią Kraków (tak, tym z Pyżalskim odstawiającym cyrki przy barierce). Następnie udało się utrzymać w II lidze, zespół przejął specjalista od niższych lig Petr Nemec, który mocno postawił na solidne przygotowanie fizyczne. Zespół wzmocniono chociażby Adrianem Cierpką (wychowanek Lecha, swego czasu mówiono, że to większy talent od Karola Linettego) czy Przemysław Kitą (ex-Cracovia). W kolejnym sezonie Warta – ku zaskoczeniu wielu – awansowała do I ligi.

Ta biedna Warta zaczęła sezon od trzech spotkań bez porażki, z siedmioma punktami na koncie i z dwoma zaległymi meczami do rozegrania zajmuje miejsce na podium. Oczywiście nikt w Poznaniu o awansie nie myśli, bo każdy zdaje sobie sprawę z ograniczeń finansowo-organizacyjnych. Spokojne utrzymanie wydaje się optymalnym celem piłkarskim na ten sezon. Celem organizacyjnym jest dogranie sezonu bez walkowerów, spłata zadłużenie, powrót do płynności finansowej.

Oczywiście Warta nie ma za sobą ogromnego potencjału kibicowskiego, na wyjazdy „Zielonych” jeździ kilka-kilkanaście osób, na stadionie przy Drodze Dębińskiej w II i III lidze zjawiało się kilkaset osób. Ale to klub zasłużony (dwukrotny mistrz Polski), z piękną historią i unikalnym klimatem. Ściany w budynku klubowym zdobią zdjęcia warcianych olimpijczyków, na trybunach przesiaduje wiele osób starszych, nierzadko przy barierce odgradzającej trybuny od boiska dzieci jeżdżą na czterokołowych rowerkach. Ponadto Poznań – co odróżnia go od Krakowa czy Łodzi – nie martwi się konfliktem między kibicami dwóch najważniejszych drużyn w mieście. Bo jego po prostu nie ma – między Lechem a Wartą panują neutralne stosunki. Znane w Poznaniu jest hasło – Lech king, Warta queen.

Czekamy zatem na to, czy królowa utrzyma koronę na głowie, czy czeka ją degradacja do stanu chłopskiego. W tym tygodniu powinna rozstrzygnąć się kwestia zmiany właściciela klubu, ale mecz z ŁKS-em „Zieloni” rozegrają jeszcze w Grodzisku Wielkopolskim.

Reklama

DAMIAN SMYK

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpański dziennikarz ocenił występy Kamila Jóźwiaka. „Dlatego trafił na ławkę”

Radosław Laudański
1
Hiszpański dziennikarz ocenił występy Kamila Jóźwiaka. „Dlatego trafił na ławkę”

Komentarze

34 komentarzy

Loading...