Już tylko dwa kroki dzielą od piłkarskiego raju zespoły, które rozpoczęły rywalizację w fazie play-off eliminacji do Ligi Mistrzów. Namiastkę emocji, o które walczą, piłkarze dostali, gdy przed meczem przywitał ich hymn tych elitarnych rozgrywek, a świadomość celu zdawała się bić od praktycznie każdego z zawodników biegających dziś po murawach w Lizbonie, Belgradzie i Borysowie. Przełożyło się to zresztą na wyniki, bo ułożyły się one w taki sposób, że do Champions League wciąż może awansować każdy z grających dziś zespołów.
Jeszcze przed rozpoczęciem dzisiejszych meczów na najbardziej atrakcyjny zapowiadał się ten rozgrywany w Lizbonie, gdzie Benfika mierzyła się z PAOK-iem. Faworytem byli oczywiście gospodarze, ale goście z Grecji we wcześniejszych starciach z Bazyleą i Spartakiem Moskwa pokazali, że są naprawdę groźni i z całą pewnością nie można ich lekceważyć. Poza tym portugalsko-grecka rywalizacja jest istotna z jeszcze jednego powodu, który szczególnie powinien interesować kibiców… Liverpoolu.
Dwumecz Benfica – PAOK jest istotny w kwestii zawartości koszyków w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jeśli awansuje PAOK, Liverpool będzie w drugim koszyku razem z Porto, BVB, Manchesterem United, Szachtarem, Tottenhamem, Napoli i Romą. Jeśli Benfica, Liverpool będzie poziom niżej.
— Kamil Rogólski (@K_Rogolski) 21 sierpnia 2018
Przypuszczenia, które można było snuć jeszcze przed meczem, na murawie – zwłaszcza w pierwszej połowie – znalazły swoje potwierdzenie. Piłkarze Benfiki częściej byli przy piłce, narzucili rywalom swój styl gry i oddawali więcej strzałów. PAOK próbował się odgryzać, ale mimo wszystko robił to dość niezdarnie, a przede wszystkim – mało skutecznie. Grecy wyglądali niemal identycznie, jak w rewanżowym meczu ze Spartakiem w poprzedniej rundzie, gdy na stadionie w Moskwie ich główną intencją było zachowanie czystego konta. Przed tygodniem ta sztuka się udała, dziś – na ich nieszczęście już nie, ale w tym przypadku pretensje mogą mieć przede wszystkim do sędziego. Faulu Mauricio na Gedsonie Fernandesie, po którym została podyktowana jedenastka zamieniona na bramkę przez Pizziego, nie widział bowiem nikt poza arbitrem prowadzącym to spotkanie.
Przewaga Benfiki zaczęła jednak topnieć im bliżej było końca spotkania. Piłkarze PAOK-u z każdą upływającą minutą naciskali mocniej, co sprawiało, że w poczynania gospodarzy wkradało się coraz więcej niepewności. Efekty przyszły w 76. minucie, gdy do wyrównania doprowadził wprowadzony z ławki Amr Warda.
Trafienie Egipcjanina sprawia, że goście do domu wracają z wynikiem, który przed rozpoczęciem meczu pewnie wzięliby w ciemno. Na swoim stadionie są w końcu ekipą zdecydowanie groźniejszą i usposobioną dużo bardziej ofensywnie, więc Benfica ma się czego obawiać. Więcej szans na awans dajemy jednak PAOK-owi, który od początku eliminacji jest drużyną szalenie zmotywowaną z jasnym celem do zrealizowania. Za tydzień w Salonikach zawodnicy Razvana Lucescu zrobią wszystko, aby nie wypuścić awansu z rąk.
*
O ile mecz w Lizbonie, jeśli chodzi o atrakcyjność, nikogo raczej nie rozczarował, to naprawdę ciekawe rzeczy działy się w Borysowie, gdzie BATE podejmowało zespół, od którego kilkanaście lat temu zerżnęło herb, czyli PSV. Poza podobnym logotypem oba kluby łączy jeszcze jedno – do kwalifikacji przystąpiły z nowymi trenerami. W PSV schedę po Phillipe Cocu przejął Mark van Bommel kolejny były piłkarz z przeszłością w klubie z Eindhoven. Z kolei BATE pracującego od stycznia Olega Dułuba na początku czerwca po porażce w finale Pucharu Białorusi z Dinamem Brest zastąpił Aleksiej Baga. Tym samym w Borysowie wrócili do sprawdzonego scenariusza, zgodnie z którym przy okazji zmiany szkoleniowca drużynę przejmuje człowiek będący w sztabie trenerskim poprzednika. Ściągnięty z Ukrainy Dułub, jedyny trener w najnowszej historii białoruskiego klubu, który nie zdobył z nim ani jednego trofeum, był wyjątkiem od tej reguły i w gruncie rzeczy ten mariaż nikomu na dobre nie wyszedł.
Pod wodzą Bagi piłkarze z Borysowa prezentują się na boisku zdecydowanie pewniej, co zresztą dziś zaprezentowali. PSV, choć na papierze jest drużyna wyraźnie mocniejszą, musiało się dziś sporo namęczyć, aby z osiągnąć dobry wynik i prawdę mówiąc nie mamy pewności, czy Holendrzy na pewno byli dziś lepsi. Aczkolwiek takiego Hirvinga Lozano zazdrościć może im niejeden klub.
⚽️ UEFA Champions League: BATE vs PSV | H. Lozano (GOAL) 61′ pic.twitter.com/y6Ew2fRAx2
— D9INE (@TheFinalNexus) 21 sierpnia 2018
Niewiele jednak brakowało do tego, by efektowny gol Meksykanina na 2:1 dla PSV nic jego drużynie nie dał. Dwie minuty przed końcem spotkania do wyrównania doprowadził bowiem zaliczający Bóg wie który powrót do BATE Aleksander Hleb. Sęk w tym, że gospodarzom zabrakło czujności i już kilkadziesiąt sekund później dali sobie wbić trzeciego gola, którego autorem został Donyell Malen. Ogólnie piłkarze BATE mogą sobie pluć w brodę, bo mimo niezłej gry i prowadzenia od 9. Minuty po bramce Jasse Tuominena, (w 35. Minucie do wyrównania doprowadził Gaston Pereiro) nie zdołali ustrzec się prostych błędów, które mogą się okazać kluczowe w walce o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ostatni raz Białorusini gościli tam w sezonie 15/16 i teraz o powrót będzie raczej ciężko.
*
Teoretycznie najbardziej wyrównana para dostarczyła nam – w porównaniu do pozostałych spotkań – najmniej emocji. W meczu Crvenej Zvezdy z Red Bullem Salzburg coś tam wprawdzie się działo, ale ponieważ celnych strzałów było jak na lekarstwo, to bramek też nie uświadczyliśmy. Z jednej strony bezbramkowy remis sprawia, że przed rewanżem kwestia awansu pozostaje otwarta, Z drugiej jednak, rozczarowanie i tak pozostaje.
Po tym, co dziś zaprezentowali piłkarze obu zespołów, więcej szans na końcowy sukces dajemy Austriakom. Red Bull, który do Ligi Mistrzów przymierza się już po raz jedenasty, mimo wszystko jest drużyną lepszą i konkretniejszą. Swoją klasę piłkarze mistrza Austrii pokazali zwłaszcza w pierwszej połowie, którą powinni skończyć z przynajmniej jednym golem, ale w kluczowych momentach zawsze coś ich zawodziło. Po przerwie do głosu doszła z kolei Crvena, jednak w bramce Red Bulla rewelacyjnie spisywał się Cican Stanković., utrzymując swój zespół w roli faworyta do awansu. Oczywiście specjalnie nie zdziwi nas, jeśli w drugim meczu Austriacy kolejny raz spadną do Ligi Europy przez głupi błąd w ostaniej akcji, to w końcu byłoby bardzo w ich stylu, ale na teraz wydają się być nieco bliżej zrealizowania odwiecznego marzenia Dietricha Mateschitza niż ich rywale z Serbii.