Kto jest z nami dłużej, prawdopodobnie kojarzy Roberta Ćwiklińskiego, kibica Odry Opole, który już od paru ładnych lat organizuje specjalne charytatywne wyprawy. Sposób działania jest ten sam właściwie od początku jego akcji. Robert wsiada na rower, po czym objeżdża całą Polskę, po drodze zbierając fanty od klubów piłkarskich, żużlowych czy koszykarskich. Przedmioty trafiają na aukcje, z których całkowity zysk idzie na kolejne szczytne cele – w najnowszej, szóstej edycji, na potrzeby Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie.
O samym Robercie najwięcej dowiecie się z wywiadu Leszka Milewskiego W TYM MIEJSCU. O samej akcji najwięcej przeczytacie TUTAJ.
Poniżej wymowny fragment o działalności kibica Odry.
Inspiracją był dla mnie starszy brat, który przejechał rowerem pustynię Gobi, przepłynął też Wisłę kajakiem. Ogarniałem jego wyprawy od strony fanpage, dbałem o stronę, wysyłałem wiadomości do mediów. Akcje organizował dla hospicjum Betania. To brat zabrał mnie tam pierwszy raz. Gdy weszliśmy, przed wejściem płonęła świeca. Powiedziano mi, że płomień świecy symbolizuje spokój wśród pacjentów – wszyscy mają się dobrze, nikt nie umarł. Kiedy wchodziliśmy, płomień świecił, ale gdy wychodziliśmy, już nie. Byliśmy w hospicjum może godzinę – zjedliśmy ciasto, wypiliśmy kawę. Tymczasem gdzieś za ścianą ktoś w tym czasie umarł. Moment, który dał mi do myślenia. Innym razem przyjechałem do hospicjum, a wychodząc uśmiechnąłem się do starszej pani. Ona złapała się za gardło i zaczęła dusić. Przeraziłem się. Przybiegły pielęgniarki, a ja wsiadłem i odjechałem. Zrobiłem tego dnia 120 km całą drogę myśląc o tej sytuacji, ale nawet nie wiem, czy ona przeżyła.
Jak się czułeś po pierwszych wizytach w hospicjum?
Źle. Głównie dlatego, że wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z jego istnienia. Poza tym to było hospicjum dla dorosłych, a więc ludzi opuszczonych przez swoje rodziny. Wiem, że są różne sytuacje, ale to też nie mieści mi się w głowie.
Wizyta tam zmienia perspektywę.
Zdecydowanie tak.
Ciebie jak zmieniła?
Tak, że chciałem coś dla nich zrobić. Zaczęło się niepozornie. Zorganizowałem zbiórkę na stadionie Odry Opole. Piętnaście minut przed meczem z Rakowem wraz z kilkoma wolontariuszami zbieraliśmy na trybunach pieniądze do puszek. Zebraliśmy tysiąc pięćset złotych. Potem opowiedziałem chłopakom ze stowarzyszenia kibicowskiego co chciałbym zrobić – pojeździć po Polsce, zbierać koszulki na licytacje. Mówili: no jak, w barwach Odry będziesz jechać? Przejedziesz przez Gdańsk to cię skroją! Ale ja wierzyłem w ten projekt, podchodziłem do sprawy racjonalnie. Oczywiście chciałem jeździć w barwach klubowych, godnie je reprezentując.
Okej, ten wstęp był niezbędny, by opowiedzieć wam o trwającej wyprawie. Robert po raz kolejny objeżdża Polskę, trwają już licytacje gadżetów, które udało mu się uzbierać (KLIK!), cały czas można też wpłacać pieniądze na rzecz Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie (KLIK!). Niestety, wczoraj znalazł się w dość trudnym położeniu i każde znaczenie tego sformułowania jest w tym przypadku odpowiednie. Trudne położenie – rów przy drodze, do którego zepchnął go kierowca TIR-a. Trudne położenie – bo to finisz wyprawy i fundusze na jej przeprowadzenie powoli się kończą.
*
Robert opowiada nam o ostatnich zajściach. – Zrzucił mnie tir z drogi. Miał doczepioną naczepę. Kiedy mnie wyprzedzał, okazało się, że z naprzeciwka jedzie jeszcze jeden. Zorientował się, że nie zdąży, ale miał za mało czasu, by się schować. Miałem wybór – modlić się, by mnie nie potrącił, albo skoczyć do rowu. Byłem pewny, że mnie potrąci, więc wybrałem drugą opcję. Miałem wielkie szczęście. Rów był piaszczysty, co wcześniej nie było normą. Gdyby to się zdarzyło w innym miejscu, być może bym się na coś nadział. Mam trochę pecha do tych niebezpiecznych sytuacji – na początku wyprawy również zostałem zrzucony z drogi, w Oświęcimiu potrącił mnie samochód. Ale wiadomo, mam za sobą dwa miesiące codziennej jazdy, siłą rzeczy takie sytuacje muszą mieć miejsce.
Na szczęście zgarnęli mnie chłopaki z Chrobrego Głogów. Pomogli mi się ogarnąć. Przygotowali serwis rowerowy, bardzo dużo im zawdzięczam. Rower jest już naprawiony, dokończę na nim tę wyprawę.
Czuć jednak, że nie jesteś do niego przekonany.
Cóż, musiałem działać w określonym budżecie, nie ma co ukrywać. Na szczęście udało się uratować rower bez konieczności zakupu kół czy ramy. Wiadomo, to nie są tanie rzeczy.
Gdyby rower nie nadawał się do jazdy, trudno byłoby ci dokończyć wyprawę?
Tak. Większość budżetu wyłożyłem na przygotowanie górskiego roweru, którym miałem jechać, a który później uległ zniszczeniu. Musiałem przygotować szosówkę, co również nadszarpnęło mój już wtedy mocno ograniczony budżet. Jadąc, byłem bardzo uważny. Gdyby okazało się, że i ten rower nie będzie nadawał się do jazdy, byłoby już bardzo trudno.
Jak twoje samopoczucie?
Kurde, strasznie pęka mi głowa. Źle się czuję, boli mnie kolano i udo. Na szczęście mam dziś wizytę u fizjoterapeuty. Zobaczymy, co mi powie. Zostały jeszcze cztery dni jazdy, muszę dać radę.
Pomimo wszystkich przeciwności, wyprawa zakończy się sukcesem?
Oczywiście. Udało się uzbierać już prawie 40 tysięcy złotych, to ogromny sukces. Przed nami jeszcze część akcji. Jest dobrze.
*
W tym miejscu planowaliśmy apel o pomoc dla Roberta na finiszu jego wyprawy, tym bardziej, że sam jej uczestnik napisał krótko – nie będzie sam zabiegał o żadne finansowe wsparcie wyprawy, której celem jest finansowe wsparcie domu dziecka. Jednak zanim zdążyliśmy zareagować, wyprawę uratowali głogowianie, którzy byli najbliżej miejsca wypadku oraz jedna z głogowskich firm rowerowych, Electio. Kibice Chrobrego wyprawili Roberta w dalszą drogę, dziś jest on już w Lesznie.
Stąd też tym mocniej zachęcamy do wpłat na właściwy cel poprzez portal SiePomaga.pl i jeszcze niżej chylimy czoła przed samym walecznym Robertem, jak i fanatykami z całej Polski, którzy od początku wspierają projekt. Szerokości, Robert, oby udało się dokończyć wyprawę już bez przygód, a ostateczny cel – 100 tysięcy dla domu dziecka – udało się osiągnąć jak najszybciej.