Legia wygrała po raz trzeci w tym sezonie Ekstraklasy, ale potwierdziła wszystkie swoje słabości. Różnica polegała na tym, że jej rywalem nie był półamatorski zespół z Luksemburga, tylko beniaminek z Sosnowca.
Gospodarze męczyli oczy swoją grą, z akcji prawie niczego nie potrafili wypracować. Przed przerwą udało im się to tylko raz, gdy Sebastian Szymański ładnie zmienił kierunek biegu i podał w pole karne (jedyny większy przebłysk), skąd strzelał Carlitos (obronił Dawid Kudła). Hiszpan był najaktywniejszy, wcześniej uderzał w poprzeczkę zza pola karnego, ale piłkę do siatki znów posłał Artur Jędrzejczyk. Podobnie jak w Gliwicach, dośrodkował Domagoj Antolić, tyle że tym razem z rzutu rożnego.
Chorwata możemy uznać za piłkarza meczu. Miał kluczową interwencję w defensywie, gdy zatrzymał podanie Tomasza Nowaka do Juniora Torunarighy i to głównie jego błysk dał Legii zwycięstwo. W 77. minucie Antolić świetnie odnalazł Carlitosa, jednak asysty mieć nie będzie, bo Hiszpan bramkę zdobył na raty, strzelając najpierw w słupek.
Co do Torunarighy… Im dłużej oglądamy go w boju, tym mniej się dziwimy, że facet mając 28 lat nigdy nie sprawdzał się poza czwartą ligą niemiecką, gdzie zresztą gwiazdą też nie był. Gość imponuje warunkami fizycznymi, ale piłkarskich atutów nie ma żadnych, absolutnie żadnych. Nawet gdy wygra walkę w powietrzu, często ma problem z prostym odegraniem. Rusza się jak mucha w smole, źle się ustawia do podań (kontra 2 na 1 z Szymonem Pawłowskim po stracie Inakiego Astiza), nie posiada za grosz techniki. Ekstraklasa jest ligą słabą, jednak są pewne granice. Nadal zachodzimy w głowę, jak Torunarigha znalazł się na jej boiskach.
Jedyne, co można mu zapisać na plus, to “zabranie” Astiza przy golu wyrównującym. Dzięki temu Konrad Wrzesiński miał więcej miejsca, zwłaszcza że pracę w defensywie w skandaliczny sposób odpuścił Michał Kucharczyk (osobny komentarz tutaj). Goście całą akcję przeprowadzili w slow motion, a i tak w defensywę Legii weszli jak w masło.
Zagłębie poczuło krew, ale zamiast zadać decydujący cios, same wylądowało na deskach. Obrońca tytułu do końca nie był pewny swego – już w doliczonym czasie po stracie Cafu kontrę w przewadze powinien rozegrać Alexandre Cristovao, ale tak się zamotał, że wszyscy zdążyli wrócić. Legia jakoś wygraną dowiozła, znów pokazując, że w pucharach może się błaźnić na sto sposobów, a w polskiej lidze być jednookim wśród ślepców.
Ekipa z Sosnowca doznała już czwartej porażki w sezonie. Przed przerwą reprezentacyjną zmierzy się jeszcze ze Śląskiem Wrocław i Arką Gdynia. Te mecze chyba zdefiniują całą rundę dla beniaminka.
[event_results 516269]
Fot. FotoPyk