Rewanżowa potyczka z F91 Dudelange będzie jednym z najważniejszych meczów w najnowszej historii Legii Warszawa. Jest to historia usłana sukcesami na arenie krajowej i poniekąd wybrukowana rozczarowaniami na arenie międzynarodowej. Choć i w europejskich pucharach nie brakowało pięknych momentów. Przełomowych występów i wspaniałych meczów. Ostatnio jednak – eurowpierdol za eurowpierdolem. Naprawdę byłoby troszkę głupio, gdyby jednym z końcowych akcentów generalnie znakomitej passy Legii, rozpoczętej w sezonie 2012/13, miała być klęska przeciwko klubikowi z Luksemburga.
Z drugiej strony – całe szczęście, że te najtrudniejsze chwile przypadły akurat na rywalizację z tak mizernym przeciwnikiem. Ostatecznie tylko marna klasa rywala powoduje, że przy porażce 1:2 u siebie wciąż rysują się przed Legią, nędzne bo nędzne, ale jednak perspektywy awansu do kolejnej rundy.
Dudelange idzie dalej, Legia żegna się z Ligą Europy? Kurs 1.75 w LV Bet!
Jak istotne jest to dla Wojskowych spotkanie z punktu widzenia finansowego, organizacyjnego – nie będziemy już powtarzać. Wszystko w tym temacie zostało napisane. Zresztą, żeby najlepiej zrozumieć wagę starcia rewanżowego z luksemburskimi pół-amatorami, wystarczy wsłuchać się po prostu w wypowiedź Dariusza Mioduskiego dla sport.pl:
– Jeśli nie zakwalifikujemy się do Ligi Europy, to będziemy mieć dziurę w budżecie, bo nigdy tego nie ukrywałem, że jest on skonstruowany z założeniem, że mamy pieniądze z europejskich pucharów – oświadczył właściciel Legii.
Byłoby wielką naiwnością sądzić, że mistrzowie Polski znaleźli się w tak niewygodnym położeniu tylko dlatego, że mają za sobą jeden feralny, wyjątkowo nieudany miesiąc. Że zadecydował o wszystkim prześladujący ich perfidnie pech, kłopotliwa konfiguracja gwiazd i planet. Że wszyscy kluczowi zawodnicy sypiają w ostatnich tygodniach na żyle wodnej, niekorzystnie oddziałującej na ich kondycję. Historia zawsze jest bardziej złożona.
Niektóre decyzje – nawet te z pozoru znakomite – potrafią odbić się zupełnie nieoczekiwaną czkawką. A co dopiero decyzje fatalne już na pierwszy rzut oka. Zwłaszcza, gdy są podejmowane jedna za drugą. Przypomina się bon mot nieodżałowanego Kisiela: „To nie jest kryzys – to rezultat”. Ostatnie miesiące w Warszawie upłynęły pod znakiem posunięć mniej lub bardziej chybionych. I teraz nadszedł punkt kulminacyjny całej opowieści. Z rezultatem nieudolnie prowadzonej polityki personalnej muszą się zmierzyć piłkarze i trener, których – gdyby polityka personalna była prowadzona lepiej – prawdopodobnie w pewnej części w ogóle by w stolicy nie było.
Legia wygra z Dudelange? Kurs 1.58 w LV Bet!
Na stadionie Josy’ego Barthela warszawską drużynę poprowadzi Ricardo Sa Pinto. Szkoleniowiec-ratownik, zatrudniony w momencie najgłębszej desperacji. Ponoć to specjalista wlaśnie od takich przygód. Na pewno nie pęknie. To facet, który w swojej karierze widział już kilka większych obiektów niż ta kieszonkowa arena piłkarska, gdzie mecze rozgrywa narodowa kadra Luksemburga. Skromny stadionik, mogący pomieścić osiem tysięcy widzów. Nazwany imieniem bodaj największej legendy luksemburskiego sportu. Średniodystansowca, który na Igrzyskach Olimpijskich w Helsinkach zdobył złoty medal w biegu na 1500 metrów.
Dudelange nie może rozegrać meczu na własnym stadionie. Tam mieści się tylko dwa i pół tysiąca kibiców. To dopiero kurnik.
W takich okolicznościach przyrody będą się dzisiaj o 20:00 ważyć losy klubu, który w naszej lidze dorobił się w ostatnich latach zasłużonego i uzasadnionego licznymi trofeami statusu dominatora. Dość celnie oddaje to poziom, na jakim znalazł się cały polski futbol klubowy. Dno i trzy metry mułu – to chyba dość celna recenzja dla tej pożałowania godnej degrengolady. Może zatem to jest ten moment, w którym należałoby się z zainteresowaniem i respektem pochylić nad ligowym starciem Dudelange, które przerżnęło u siebie z Differdange i to aż 0:2? Sprawdzić, w jakich okolicznościach padły bramki, który zespół dłużej utrzymywał się przy piłce? Czy mocarne Differdange raczej się cofnęło i czekało na kontrataki, czy jednak zaatakowało rywala wysokim pressingiem?
Nie no, jeszcze nie teraz. Dajmy sobie jeszcze ten jeden, ostatni mecz, do którego podejdziemy z myślą, że mistrz Polski nie musi zagrzebywać się w analizie taktycznej rywala z Luksemburga, tylko ma po prostu wyjść na murawę i wklepać mu kilka bramek. Oczywiście to lekceważące podejście do ligowej potyczki Dudelange może zostać nam poczytane jako nieuzasadniona kpina z rywali Legii i z poziomu ligi luksemburskiej. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wynik i przebieg pierwszego meczu. Jednak również i tutaj przychodzi nam w sukurs ze swoją złotą myślą Stefan Kisielewski: „przemilczanie rzeczy ważnych to hołd dla ich ważności”.
Legia dysponowana kiepsko by tego pierwszego meczu nie przegrała. Potrzeba było Legii dysponowanej żałośnie słabo, żeby skończyło się wynikiem 1:2. Dwa trafienia wyjazdowe to olbrzymi kapitał Dudelange. Poziom ich defensywy jest jaki jest, lecz z taką zaliczką trudno dyskutować.
Dudelange ponownie ogra Legię? Kurs 5.5 w LV Bet!
Wracając do trenera Sa Pinto. Facet widział w swoim życiu dużo więcej niż Luksemburg, widział pewnie nawet więcej niż w ostatnim czasie Legia. Ulubieńcem Estadio de Alvalade nie zostawało się przypadkiem, zwłaszcza grając u boku samego Andrzeja Juskowiaka Luisa Figo. Jednak nie ma się co oszukiwać – w tej chwili jego wpływ na drużynę jest jeszcze znikomy. Właściwie żaden. Istnieje obawa, że Portugalczyk jest na etapie odróżniania Vesovicia od Antolicia. Albo – co gorsza – Kante od Carlitosa.
Z jednej strony Pinto zastępuje Aco Vukovicia, z drugiej zaś jest od jego porad i sugestii mocno uzależniony. Przynajmniej na razie. Czy słynna charyzma i wojowniczość „Ryszarda Lwie Serce” może w jakiekolwiek sposób pobudzić drużynę przed rewanżem?
Chciałoby się wierzyć w taką romantyczną wizję, w myśl której płomienna przemowa Sa Pinto porywa szatnię niczym monolog trenera futbolistów w filmie „Męska gra”. Prawda jest jednak taka, że nowy szkoleniowiec Legii na dzisiejszy mecz wpływu nie ma żadnego. Jakkolwiek charyzmatycznym gościem by nie był, jego czar jeszcze nie działa i działać nie może. W szatni to wciąż obcy facet, który ćwierć wieku temu nieźle grał w piłkę. Żeby porwać podopiecznych swoim charakterem, trzeba ich najpierw przekonać do siebie warsztatem. Sa Pinto potrzebuje na to co najmniej kilku tygodni.
Wszystko więc w nogach i głowach samych zawodników. Czeka ich starcie, które muszą na korzyść klubu rozstrzygnąć na swoich zasadach.
Wygrana z Piastem Gliwice to mimo wszystko jest jakiś płomyczek nadziei w samym sercu ciemnego tunelu. Powrót do łask Artura Jędrzejczyka – który niestety nie został zgłoszony do gry w europejskich pucharach – korzystnie wpłynął na morale zespołu. Styl gry nie porwał tłumów, ale trzy punkty z solidnie dysponowanym rywalem to zawsze jakaś wartość. Jest już jakieś dno, od którego można się odbić. Ponieważ poziom pierwszego meczu z Dudelange był znacznie poniżej dna.
Kluczowe jest pytanie, czy legioniści udźwigną ciężar gatunkowy nadchodzącego spotkania. Jak istotne jest zwycięstwo i awans dla przyszłego funkcjonowania klubu, na pewno już do zawodników dotarło. To znaczy – dotarło do tych, którym na czarnej „eLce” rzeczywiście zależy. Możliwe, że Eduardo ma to wszystko w nosie, podobnie jak przykładowy Cafu. Ale w zespole Legii wciąż funkcjonuje cała grupa piłkarzy, która naprawdę pała żądzą rewanżu i udowodnienia, że nadają się do czegoś więcej niż tylko tarcie chrzanu.
Wojskowi wciąż mogą uratować twarz, zachować resztki piłkarskiej godności. Wystarczy wysoko ograć luksemburskich „bankowców”. Nie brzmi to chyba jak niewiarygodnie wysoko zawieszona poprzeczka.
fot. FotoPyK