Reklama

Złoto to początek? Skąd się wziął jej sukces i na co jeszcze stać Paulinę Gubę

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 sierpnia 2018, 19:29 • 12 min czytania 0 komentarzy

Cisza. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi zamarło, gdy Paulina Guba pchnęła kulę na odległość 19 metrów i 33 centymetrów. Piętnaście cm dalej od najlepszego rezultatu Christiny Schwanitz, absolutnej faworytki do złota. Niemce pozostawał jednak jeden rzut, na Stadionie Olimpijskim w Berlinie wciąż tliła się nadzieja. Zgasła po chwili. Schwanitz nie dorzuciła do 19 metra. Polka miała złoto.

Złoto to początek? Skąd się wziął jej sukces i na co jeszcze stać Paulinę Gubę

Nie wiem, co ja zrobiłam. Przysięgam. Tak źle pchałam… i nagle pchnęłam 19,02. Później powiedziałam sobie, że idę na całość. Przytrzymałam łokieć i wygrałam mistrzostwa Europy. Nie wiem, jak to zrobiłam. Wygrałam, co mam ci powiedzieć?

Tyle powiedziała Aleksandrowi Dzięciołowskiemu, gdy stanęła przed kamerą TVP. Zresztą, nie tylko ona nie wiedziała, co się stało. Nie chodzi o to, że nikt nie wierzył w jej możliwości – przecież niedługo przed mistrzostwami pchała o pięć centymetrów dalej, ustanawiając nowy rekord życiowy. Wszystko miało miejsce w Cetniewie, podczas Festiwalu Rzutów im. Kamili Skolimowskiej, a po najlepszej próbie mówiła PAP:

– Wiedziałam, że stać mnie na dalekie pchanie, ale i tak jestem niesamowicie zaskoczona tym wynikiem. Nie mogłam się przebić i mam nadzieję, że teraz kula regularnie będzie latała ponad 19 metrów. Brakowało mi właśnie takich zawodów, gdzie mogłam startować w plenerze, w trochę piknikowej atmosferze, na luzie, bez presji i bez silniejszych rywalek.

Na mistrzostwach Europy presja oczywiście była… ale chyba bardziej odczuła ją Niemka. W ostatniej kolejce Paulina wiedziała, że zrobiła swoje – miała srebro, a pojawiła się szansa, by zgarnąć medal z cenniejszego kruszcu. Zaskakujące było to, że tę okazję w ogóle dostała, bo Schwanitz była faworytką mniej więcej taką, jak Wojciech Nowicki do złota w rzucie młotem. W swojej karierze przekraczała już przecież granicę 20 metra (nigdy nie osiągnęła jej żadna Polka). Na to uwagę zwracała nam Krystyna Zabawska, była kulomiotka, medalistka halowych mistrzostw Europy i czterokrotna olimpijka:

Reklama

 – Przed mistrzostwami powiedziałabym, że nie spodziewam się złota. Christina jest jednak starą wyjadaczką i ma doświadczenie. Wiem jednak, że w ostatnim czasie zdarzył jej się jednak wypadek samochodowy z jej udziałem, że dachowała itd. Możliwe, że miało to wpływ na to, że nie nawiązała walki. Zresztą było widać, ze ma jakiś problem z kciukiem, prawdopodobnie go uszkodziła. Myślałam, że Paulina jest na medal, ale nie na złoty. Natomiast po czwartym pchnięciu wiedziałam, że Paulina to złoto zdobędzie. Znam jej nastawienie, zawsze walczy do końca.

To właśnie walką do końca zgarnęła złoto sprzed nosa Niemki. I mogła mówić, że nie wie, jak to zrobiła, ale prawda jest taka, że ostatni rok to wręcz ekspresowy rozwój jej osiągów. Jeszcze na początku tego roku ustanowiła swoją życiówkę, pchając w hali 18,77 metra. Dziś regularnie osiąga odległości o pół metra dalsze. I trudno byłoby komuś uwierzyć, że w lutym – po wygranych mistrzostwach Polski – mogła mówić tak:

Nie boję się już tej granicy [18 metrów – przyp. red.] i nie skupiam specjalnie na jej przekraczaniu. Mam to oklepane. Trzeba przymierzać się delikatnie do 19 metrów. Wyniki na tym poziomie mogą dawać medale światowych imprez. Wzięłam się ostro za trenowanie. dorosłam do tego, żeby pchać daleko. Mam nadzieję, ze będzie to przełomowy sezon w moim życiu.

Przełomowy faktycznie jest. Nadzieje, wyrażone przed mikrofonem Polsatu Sport, ewidentnie się spełniły. Ale jak to się stało, że doszła do tego poziomu i czyja to zasługa?

Trener(zy)

Reklama

Edmund Antczak. Lat 72. W przeszłości bardzo dobry kulomiot, jedenastokrotny medalista mistrzostw Polski. Choć równocześnie niespełniony – nigdy nie zdobył złota. Poza granicami Polski zajmował niezłe miejsca, ale nigdy nie znalazł się na podium imprezy rangi mistrzowskiej. O jego występach często się zapomina, głównie przez to, że w tamtych czasach w Polsce najdalej pchał jeden człowiek – Władysław Komar, mistrz olimpijski z roku 1972.

Antczak odnalazł jednak sposób na zdobycie mistrzostwa Europy. Został trenerem, a w 2010 jego drogi skrzyżowały się ze ścieżką obraną przez Paulinę Gubę. Razem współpracują już 10 lat, a metody przez niego obrane czasem mogą wydawać się… interesujące. Autor bloga „O sporcie z przymróżeniem oka” opisuje trening Guby, jaki dane mu było obserwować na prowizorycznej rzutni obok stadionu Lechii Gdańsk. Wszystko miało miejsce kilka lat temu, dziś uwag zapewne byłoby mniej, ale warto zdać sobie sprawę z tego, jak to wszystko wyglądało.

– Zastosuj płynność ruchu. Rozluźnij się. Włącz prawą nogę, bo ona się wlecze. Jedziesz tamtędy. Do momentu lądowania trzymaj to. No i co czujesz? Teraz byłaś luźniejsza w tułowiu. Ale byłaś za wysoko i musiałaś zakręcić. Pamiętaj, na początku constans, no i w górę! Piersi za wysoko. Trzymaj tułowiem. Zostawiasz pośladki. Pupa niżej. Ty ją ciągle gubisz. Zamiast ją wziąć z biodra, to ty ją głaszczesz. Masz ją uderzyć zza siebie. Musisz mieć spokojniejszy tułów. Mam cię ukłuć w prawy pośladek, aby zadziałał po poślizgu. I co teraz poczułaś? Co, wpadłaś w huśtawkę? Patrz dłużej na swoje kierpce! Rękę włącz na końcu! Jesteś za bardzo napięta na plecach.

To komentarze trenera. Mogą brzmieć śmiesznie, ale pamiętajmy, że w tamtym czasie Paulina Guba nie osiągała nawet 18 metrów. Dziś pcha ponad 19 i powtarza, że to nie koniec jej możliwości. A jeśli komuś nie spodobały się tamte uwagi, to może lepiej zabrzmią słowa, jakie trener wypowiedział już po przylocie do Polski z Berlina, na konferencji prasowej.

– Ja porównuję trening do tanga. Do tanga trzeba dwojga. Jak się tańczy i chce się mieć dobre rezultaty, to nie można deptać się po palcach. Jak się to robi, to jest źle. W poprzednim okresie było u nas różnie: dobrze i źle. Koniec wieńczy dzieło i on jest w porządku, jest ok. Jeśli chodzi o przyszłość, to muszę powiedzieć, że – porównując to do tańca – chciałbym, żebyśmy zatańczyli bez deptania po palcach. Wtedy będą rezultaty i na mistrzostwach świata i na igrzyskach.

Musicie wiedzieć, że gdy Edmund Antczak mówi, że było źle, to nie ma na myśli tylko złych wyników, choć wszelkie problemy wynikały właśnie z nich. Na dwóch dużych imprezach docelowych z rzędu – igrzyskach w Rio i mistrzostwach świata w Amsterdamie – Paulina nie przebrnęła przez kwalifikacje. Takie rezultaty powodowały, że rozważała nawet zakończenie kariery. „Gazecie Wyborczej” mówiła:

– Ten medal dała praca z trenerem Edmundem Antczakiem, długie godziny siedzenia na siłowni, wiele pchnięć. Bardzo mu dziękuję za to, że wytrzymuje ze mną te dziewięć lat, bo ja mam ciężki charakter, jak prawie każda kobieta. Wielkie brawa dla niego, to także jego medal. W Rio mi nie poszło, nie dostałam się do najlepszej ósemki. Trener mnie namówił, żebym pchała dalej, trenowała. I wygraliśmy mistrzostwo Europy.

W innych wywiadach dodawała, że Antczak jest perfekcjonistą, który zawsze znajdzie jakiś błąd do wyeliminowania. Choćby miały to być zostawione pośladki czy za wysoko ustawione piersi. Jeśli komuś zawdzięcza ten medal, to właśnie jemu. I rodzicom, którym go zadedykowała. No i oczywiście jej pierwszej trenerce, Barbarze Sierpińskiej z OKS Otwock, której dziękował Edmund Antczak na wspomnianej konferencji. Choć nie pamiętał nazwiska.

To właśnie Sierpińska odkryła Paulinę dla kuli. Lub kulę dla Pauliny, jak kto woli. Choć trzeba przyznać, że sama Guba nieco jej w tym pomogła. Jej rodzice opowiadali „Super Expressowi”, jak to się wszystko właściwie zaczęło:

– Była taka sytuacja, że w szkole podstawowej na zawodach nie było komu pchnąć kulą. Ona podeszła i tą kulą dla juniorów ot tak pchnęła sobie 11 metrów. Trenerka z klubu z Otwocka szukała Pauliny przez 3 miesiące, w końcu nas znalazła. Zapytała, czy mielibyśmy chęci, żeby trenowała pchnięcie kulą. Odpowiedziałem, że to nie my powinniśmy mieć chęci, tylko nasze dziecko.

Trenerką z Otwocka była właśnie Sierpińska. Paulina początkowo nie była przekonana, ale w końcu zgodziła się rozpocząć treningi. Reszta jest historią. I choć od lat jej trenerem jest Edmund Antczak, to wszystko zaczęło się za sprawą jednej, zdeterminowanej trenerki:

– Jako młoda dziewczyna nie miałam zielonego pojęcia o sporcie, a szczególnie o pchnięciu kulą. Wolałam grać z dziewczynami w koszykówkę, niż przychodzić do hali i monotonnie rzucać piłką lekarską w ścianę. To właśnie pani Basia przekonała mnie do sportu. Jadąc na mistrzostwa do Siedlec miałam trzeci wynik w swej kategorii wiekowej i tam niespodziewanie wygrałam. To mnie zachęciło do większej pracy.

Zmiany

Oczywiście, sprowadzanie wszystkiego do osoby trenera byłoby niedopowiedzeniem. Tym bardziej, że sama Paulina podkreśla w każdym możliwym wywiadzie: jej sztab jest większy. Sukces zawdzięcza również takim osobom, jak Magdzie Szczepańskiej (trenerka przygotowania motorycznego), Mateuszowi Potocznemu i Darkowi Płazie (dbają o jej zdrowie fizyczne) czy Dariuszowi Nowickiemu (psycholog), z którym rozpoczęła współpracę na początku tego roku. „Ja tylko ciężko trenuję i słucham ludzi, którzy wiedzą, co jest dla mnie naprawdę dobre” powiedziała niedawno. I można w to wierzyć.

Bo Szczepańska wprowadziła w jej treningu zmiany. Paulina raczej nie ujawnia, na czym one polegają, zwykle ogranicza się tylko do komentarzy, że znacznie zmieniło się jej przygotowanie motoryczne i wykonuje ćwiczenia, które wielu ludzi by zadziwiły. Pomogły jej one być „żywszą i sprawniejszą” w kole, co przekłada się na osiągane przez nią odległości.

Opisując to w wielkim skrócie: Magda Szczepańska odpowiada za wzmocnienie napięcia mięśniowego naszej kulomiotki. W „Przeglądzie Sportowym” wspominano, że osiągają to np. poprzez stawanie na beretach stabilizacyjnych, czy wbieganie i skakanie po schodach. To ostatnie brzmi jak metoda wyjęta z lat 80., ale trzeba przyznać, że jest skuteczna. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Guba mówiła też, że zaczęła trenować znacznie więcej:

– W tym roku trenowałam tak dużo, że nie miałam czasu na nic. Wracałam do domu i wolałam się położyć spać, czasem najwyżej czytałam książkę. Trenowałam cały czas w Sopocie, mało wyjeżdżałam. Wracałam z treningu siłowego, jadłam obiad. Jechałam do RehaSportu i trenowałam z Magdą do 20-21. Na drugi dzień od nowa. Chciałam spróbować nowej drogi. Zrezygnowałam ze szkolenia, nie wyjechałam za granicę ani razu i jak widać, da się pchać daleko bez tego. Trochę rozruszałam ciało, jestem żywsza w kole, sprawniejsza. To dało mi napęd do pokonania 19 metrów. (…) Jak widać, trzeba robić swoje, wtedy wychodzi.

Równie istotnym elementem było jednak odblokowanie głowy. Jeszcze do niedawna powtarzała, że nie ma pojęcia, dlaczego nie potrafi odblokować się w wielkich imprezach, często zacinała się, gdy jej nie wychodziło, traciła wiarę w siebie i własne umiejętności. Gorszy wynik w jednej czy dwóch próbach potrafił zaważyć na całym konkursie. Dziś, między innymi dzięki współpracy z psychologiem, już tak się nie dzieje.

– Człowiek dorasta. Postanowiłam mieć głowę trochę wyżej niż wcześniej. Po mistrzostwach świata w Londynie, w których odpadłam w eliminacjach, postanowiłam, że już nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, żebym schodziła ze stadionu ze łzami w oczach. Powiedziałam sobie wówczas, że teraz już zawsze będę opuszczała stadion z radością na ustach.

Jeśli podsumujemy to krótkim zdaniem, że Paulina chciała nauczyć się panować nad sobą i nad swoimi emocjami, to nie ma lepszego dowodu na to, że jej się to udało, niż konkurs pchnięcia kulą z Berlina. Co najlepsze – już po złocie kilkukrotnie powtórzyła, że ma jeszcze wiele do poprawy. Choćby to, że nie lubi chodzić na siłownię. Pozostaje pytanie: gdzie leży jej…

…granica?

Po złotym medalu, który zdobyła, naturalnie zaczęło mówić się o tym, że stać ją na rzucanie nawet 20 metrów. To odległość, która gwarantuje obecność w światowej czołówce. Bo, nie ukrywajmy tego, 19,38 – jej rekord życiowy – to na ten moment za mało, by walczyć o najwyższe laury na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich. Zanim jednak dojdzie do dwudziestki, czeka na nią inne wyzwanie – rekord Polski. 19 metrów i 58 centymetrów Ludwiki Chewińskiej z roku – uwaga! – 1976. To najdłużej utrzymujący się lekkoatletyczny rekord w naszym kraju. Gubie brakuje niewiele, ale jeszcze bliżej była niegdyś Krystyna Zabawska.

– Nie znam parametrów siłowych Pauliny, ale wygląda to ładnie, dynamicznie, jest „petarda” w ręce, że tak to ujmę. To są pozytywy, które widzę. Natomiast nie wiem, na ile może jeszcze podnieść parametry siłowe i na ile wpłyną one na uzyskanie lepszego rezultatu. Podoba mi się, że ten rok miała niesamowicie równy. Być może uda jej się pobić ten rekord Polski, trochę startów jeszcze ma. To niby są centymetry, ale tak naprawdę to duża granica. Potrzeba takiego dnia, w którym wyjdzie jedno „wariackie” pchnięcie i to będzie rekord Polski. Może też być inaczej, wiem to ze swojego doświadczenia – brakowało mi tylko 16 centymetrów, ale nigdy nie udało mi się ich pchnąć.

Najzabawniejsze w całej tej historii z rekordem jest to, że Chewińska chciała tę rekordową próbę spalić, bo myślała, że jest do niczego. Okazało się, że przetrwała ponad 40 lat. Dziś pani Ludwika mówi, że życzy Paulinie, by ten rekord pobiła. A co mówi sama Paulina?

– Jestem w stanie pchać ponad 20 metrów. To jest kwestia poprawienia treningu siłowego, bo ten niestety u mnie kuleje. Za to zabierzemy się od października. Ten sukces z pewnością napędzi mnie do dalszego treningu. Obiecuję, że zrobię wszystko, by być jeszcze lepszą zawodniczką. (…) Ja obiecuję, że będę trenowała dalej, bo to, co zrobiłam dziś, bardzo mnie napędza.

Za sobą ma najlepszy sezon w życiu, przed sobą dwa kolejne, w trakcie których będzie naszą medalową nadzieją na mistrzostwach świata (za rok) i na igrzyskach w Tokio (za dwa lata). Choć jeszcze niedawno cieszyła się, że przekracza w swych pchnięciach 18 metrów, dziś myśli o tym, żeby „dobić” do 20. A my jesteśmy przekonani, ze ją na to stać. Paulina Guba pokazała swoją moc w Berlinie, pozostaje mieć nadzieję, że zrobi to jeszcze wiele razy.

Krystyna Zabawska:

– Jeżeli pracuje się systematycznie i wierzy się w to, co się robi, to te wyniki muszą przyjść. W jej przypadku ta stabilizacja, na ten moment, przyszła na odległości 19,30 m. (…) Nie zaskoczyło mnie to, pracowała na to ciężko. Wierzyłam w to, że zacznie pchać kiedyś te dobre wyniki. Posiada warunki fizyczne, dobrego trenera, motywację teraz ma dobrą, mówi o tym zresztą. To jest taki bodziec, który powoduje, że chcemy startować i bawić się tym, co robimy. Ona jak na razie mówi, że się bawi i sprawia jej to wielką przyjemność – to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

Jeśli ta zabawa ma przynieść kolejne złote medale, to niech trwa. Co najmniej przez kolejne dwa lata, a może i dłużej.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...