Reklama

Dwa złota, dwa srebra. Polski wieczór w Berlinie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 sierpnia 2018, 22:03 • 4 min czytania 32 komentarzy

Ten dzień w Berlinie zaczął się źle – z rywalizacji dyskoboli już w kwalifikacjach odpadli Piotr Małachowski i Robert Urbanek. Czekaliśmy jednak na sesję wieczorną, bo wiedzieliśmy, że możemy w niej otworzyć worek z medalami. I o ile Michał Haratyk i Konrad Bukowiecki pewniakami do złota nie byli, o tyle od Wojtka Nowickiego i Pawła Fajdka wymagaliśmy zajęcia dwóch pierwszych miejsc. 

Dwa złota, dwa srebra. Polski wieczór w Berlinie

Na dwójkę naszych młociarzy nie ma mocnych. W tym roku miażdżą konkurencję z regularnością, z jaką Steph Curry trafia rzuty za trzy. Już przed konkursem wiedzieliśmy, że będą zdecydowanymi faworytami i musieliby kompletnie spieprzyć sprawę, żebyśmy nie mieli w tej konkurencji złota i srebra. Właściwie zagadką pozostawało tylko to, który z nich zwycięży.

Faworytem był Wojciech Nowicki. W ostatnich miesiącach prezentował znakomitą formę, pisaliśmy już o tym zresztą kilka tygodni temu. Skorzystał też z gorszej dyspozycji Pawła Fajdka i regularnie go pokonywał. Jako jedyny w ostatnich latach, bo Fajdek, nie licząc igrzysk olimpijskich, złota przywoził do Polski seryjnie, z każdej wielkiej imprezy jedno. W ciemno mogliśmy liczyć, że medal za jego rzuty dostaniemy.

Reklama

Dziś Nowicki zrobił to po raz kolejny. Jako jedyny w konkursie przekroczył 80 metrów, przerzucając rywali, jak niegdyś Adam Małysz przeskakiwał wszystkich w konkursie. Był po prostu poza ich zasięgiem, a dorównać nie mógł mu nawet Paweł Fajdek, którego najdłuższy rzut był o niespełna 1,5 metra bliższy od próby Wojciecha. Ale po konkursie uśmiechnięci byli obaj – zresztą to serdeczni koledzy, razem trzymali polską flagę.

Dla Nowickiego to pierwsze złoto, do tej pory zawsze z dużych imprez przywoził brąz. Dobre wyniki zaczął zresztą notować dużo później od Pawła, ale jak już przyszło co do czego, to ponad 80 metrów rzucał z regularnością karabinu maszynowego. Prawdopodobnie obudzony w środku nocy, wyciągnięty do koła w pidżamie, dałby radę to zrobić. Dziś osiemdziesiątkę dorzucił już w drugim rzucie, a zrobił to na takim luzie, jakby to był trening.

Ciekawe jest to, że Wojtek i Paweł nie mogliby się bardziej różnić – Nowicki jest zawsze spokojny i opanowany. Fajdek aktywny w sieci, pełen energii, wytatuowany.

Podobnie jest z naszymi kulomiotami – tym szalonym, pełnym zwariowanych pomysłów jest Bukowiecki. Nie zawsze dobrze na tym wychodzi, ale dziś to jego szaleństwo zdecydowanie się opłaciło. Niewielu spodziewało się, że jest w stanie dopchać do podium. Jednym z nielicznych był Haratyk, który dziennikarzom przed wylotem do Berlinu mówił, że Konrada na to po prostu stać, a żeby to osiągnąć musi zostawić za sobą wszystkie problemy. Udało się.

Reklama

Haratyk za to był naszym faworytem. Jeśli nie do złota, to na pewno do miejsca na podium. To perfekcjonista, przed każdym rzutem ustawia się w kole najlepiej, jak tylko może. Trwa to dobrych kilkanaście sekund, ale – jak widać po dzisiejszym konkursie – efekty daje wspaniałe. Odgięcie, obrót, pchnięcie – 21,72. Odległość, która dała złoto. O sześć centymetrów krócej pchnął Konrad i to z kolei zapewniło mu srebrny medal. Dla niego równie cenny co złoto.

“Polskie niedźwiedzie najmocniejsze w Berlinie, mimo że to Berlin ma niedźwiedzia w herbie!” powiedział Przemysław Babiarz na koniec tego konkursu. I wiecie co? Musimy się z tym zgodzić. Ci goście są po prostu fenomenalni. Ich rzuty dałyby srebro i brąz na mistrzostwach świata z zeszłego roku, a dublet zgarnęli w najlepszym konkursie mistrzostw Europy w historii – nigdy wcześniej tak wielu zawodników nie dorzuciło do 21 metra.

Przed dwoma laty, w Amsterdamie, zdobyliśmy 12 medali. Sześć złotych, pięć srebrnych i jeden brąz. Dziś – po pierwszym dniu, w którym krążki rozdawano – mamy już 1/3 tamtego dorobku. Jeśli pójdzie tak dalej, to klasyfikację medalową po prostu rozniesiemy. I oby tak się stało.

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

32 komentarzy

Loading...