Kiedyś grał w jednej drużynie z Saulem i Deulofeu (Hiszpania U-17), dzisiaj dzieli szatnie z Felixem i Sedlarem. Kariera Joela Valencii nie potoczyła się tak, jak sobie planował. Do Ekstraklasy nie trafił z powalającym CV, dodatkowo nie wkupił się w towarzystwo. W poprzednim sezonie miewał przebłyski, ale głównie cieniował. Silniczek w dupie odpalił mu się dopiero teraz. Początek sezonu należy do Piasta i wielka w tym zasługa jego ofensywnego pomocnika.
O Valencii jak na razie możemy powiedzieć wiele dobrego. Na początku sezonu to bezsprzecznie najlepszy gracz Piasta, podpora ofensywy. Dynamiczny, sprytny, przebojowy, spinający wszystko liczbami. Trzy mecze, dwa gole, asysta, kluczowe podanie i bardzo dobre noty, które mu wystawiliśmy – 6, 6, 7. To znaczna metamorfoza względem poprzedniego sezonu, w którym rozegrał 25 meczów, strzelając zaledwie trzy gole. Na początku rozgrywek leczył kontuzję, potem wskoczył do podstawowego składu, ale im dalej w las, tym więcej notował wejść z ławki. Dość powiedzieć, że w sześciu ostatnich spotkaniach rozegrał zaledwie kwadrans.
A jednak teraz – no, musimy to napisać – solidnie przepracował okres przygotowawczy, odzyskał zaufanie Waldemara Fornalika i pięknie się za nie odpłaca. Dużą rolę odegrała zmiana pozycji – przeniósł się do środka pola, tym samym zyskał więcej swobody, choć i tak często schodzi na boki, co wprowadza zamieszanie w szeregach rywali. Piast zaskakuje wszystkich. Wygrał trzy pierwsze mecze, zaliczając tym samym najlepszy start w historii swoich występów w Ekstraklasie. Zaczęło się od zwycięstwa w Sosnowcu. Valencia popisał się tam kluczowym podaniem,i wraz z Michałem Makiem raz po raz rozrywał defensywę beniaminka. W dwóch kolejnych meczach był już zdecydowanie najlepszy. W Szczecinie z wielkim luzem uciekł idącemu „na raz” Walukiewiczowi i puścił piłkę między nogami Bursztyna. Potrafił też przetrzymać piłkę z przodu, inteligentnie rozegrać, dyktować tempo akcji. Nie chcemy przesadzać, ale wyglądał jak kawał rozgrywającego, przynajmniej na tle przeciętnych rywali.
Nie inaczej było dzisiaj. Valencia strzelił pierwszego gola, przy drugim zaliczył asystę. Przede wszystkim podobała nam się jego współpraca z Michalem Papadopulosem, a przykładem może być pierwszy gol. Czech zszedł na jego pozycję, zgrał głową piłkę zagrywaną przez Szmatułę, a Valencia wcielił się w rolę napastnika, wybiegając na czystą pozycję. Poradził sobie z Guldanem, a potem dał swojej drużynie prowadzenie. Przez cały mecz kipiał olbrzymią energią, wprowadził do gry pierwiastek kreatywności. Po prostu musiał się podobać.
Krótko mówiąc, Valencia wszedł w sezon z buta. Widzimy w nim gracza, na którym gliwiczanie mogą sporo zarobić. Pod koniec marca przedłużył umowę z Piastem o trzy lata, więc nie ma niebezpieczeństwa, że wkrótce odejdzie za darmo. Na razie jednak powinien skupić się na ustabilizowaniu swojej formy, bo takich zawodników w naszej lidze nigdy za wiele.
Fot. FotoPyk