Dziesięć punktów z puli dwunastu zgarnęli w miniony weekend delegaci ekstraklasy na rozgrywki europejskie. Niezły wynik. Solidarnie zwyciężyły Lech, Jagiellonia i Legia, wyłamał się tylko Górnik Zabrze notując remis. To dobry zwiastun przed rewanżową rundą zmagań w Lidze Mistrzów i Lidze Europy? Wychodzi na to, że tak, chociaż nie można się w optymizmie zagalopować. Nie w każdym przypadku pomyślny rezultat łączył się z imponującym stylem.
*
Korona Kielce 1:2 Legia Warszawa
Sytuacja Legii wygląda rzecz jasna najgorzej. Nie tylko dlatego, że Wojskowi przerżnęli pierwszy mecz w sposób zupełnie katastrofalny i ich szanse w rewanżu, już nawet abstrahując od formy zespołu, jawią się po prostu jako iluzoryczne. Chodzi przede wszystkim o to, że wspomniana forma wciąż na kolana nie powala i wcale nie było widać symptomów jej poprawy w meczu z Koroną Kielce. Wygląda na to, że Dean Klafurić się już w tym wszystkim pogubił.
Na spotkanie w Kielcach wyszedł starą, dobrą czwórką w obronie, wyrzekając się słynnego ustawienia 3-5-2, które w zamierzeniu miało być zbawieniem dla ofensywy mistrzów Polski, a okazało się być wyłącznie przekleństwem dla ich szyków obronnych. Powrót do korzeni wypadł dość marnie. Obrońcy w znajomym systemie trochę się ogarnęli, to fakt, ale nie przeszkodziło im to w kilku sytuacjach totalnie się pogubić.
Gol Korony to jest sytuacja do głębszej analizy dla najwybitniejszych fachowców w dziedzinie taktyki. W przeciągu kilkunastu sekund i na przestrzeni kilkunastu metrów w zasadzie wszyscy piłkarze Legii dostali gwałtownego zaćmienia mózgu. Przecież nie mogli jednocześnie nadepnąć na żyłę wodną, albo w tej samej chwili rozmarzyć się na temat ostatniej kolacji z ukochaną.
Wyjaśnienie jest jedno – defensywa Legii nadaje się w tej chwili do tarcia chrzanu i to niezależnie od ustawienia. Jak na ironię, dużo lepiej to wyglądało w drugiej połowie starcia z kielczanami, gdy Klafurić w przypływie desperacji powrócił do gry z wahadłowymi. Legia zdołała zepchnąć rywali do defensywy i ostatecznie zwyciężyć. Jednak nie ma się co tym podniecać – gra stołecznego zespołu wciąż wyglądała słabiutko. Nic się tam nie klei. Po prostu przeciwnik był jeszcze gorszy, lecz trudno takiej mizerii oczekiwać od nieźle zorganizowanego Spartaka Trnawa.
Ewentualny awans Legii to będzie wydarzenie z tej samej półki co wskrzeszenie Łazarza. Po prostu cud.
*
Arka Gdynia 0:2 Jagiellonia Białystok
Najlepiej przed rewanżem wygląda w teorii sytuacja Jagiellonii. W meczu na wodzie ograła Rio Ave – Portugalczycy okazali się znacznie gorszymi pływakami i szybko dali się zaskoczyć, brodząc po kolana w białostockim stawie. Jeden z portugalskich obrońców poślizgnął się na gumowej kaczce, co doskonale wykorzystali Frankowski i Machaj. Kiedy rywale trochę obeschli, to nie mieli już chyba siły, żeby przeprowadzić frontalny atak.
Tworzyli zagrożenie, fakt, ale na pewno nie tak często, jak by sobie tego życzyli. Nie zdołali zaprezentować swojego ulubionego stylu w pełnej krasie.
Można się było zastanawiać, jak po tak ciężkim meczu białostoczanie wypadną w lidze. I tutaj spotkał nas niemały szok – wypadli zaskakująco dobrze. Ireneusz Mamrot pokusił się aż o sześć zmian w składzie, wystawiając przeciwko Arce Gdynia skład w połowie rezerwowy. Zmiennicy odwdzięczyli się trenerowi za szansę pokazaniem na boisku jakości – świetny był nie tylko autor dwóch goli, niezmiennie utalentowany i niezmiennie poszukujący stabilizacji Karol Świderski. Bodvar Bodvarsson rzucił kilka fajnych piłek w ofensywie, świetną partię rozegrał Martin Pospisil.
Jasne, że to nie czyni z Jagi murowanego faworyta do awansu. Jest w przyzwoitej formie i ma niezły wynik z pierwszego meczu – to duży kapitał. Niemniej, zawodnicy Rio Ave, nawet surfując wśród białostockich fal, udowodnili spory potencjał piłkarski. Większy od tego, który ma do dyspozycji Mamrot.
Mimo wszystko – trzeba Jagiellonię pochwalić. Wciąż się nie osłabiła względem poprzedniego sezonu, udało jej się pokonać trudnego, ogarniętego piłkarsko przeciwnika z mocnej ligi, jest całkiem nieźle dysponowana na starcie sezonu. To może się okazać za mało na awans, lecz klub i trener wykonali swoją robotę solidnie.
*
Górnik Zabrze 1:1 Wisła Płock
Czego nie można powiedzieć o Górniku Zabrze. Tutaj naprawdę nie sposób już wierzyć w przejście do kolejnej rundy eliminacji, pozostaje się tylko modlić o brak bolesnego eurowpierdolu. Podopieczni Marcina Brosza wyglądali bardzo źle na tle Trenczyna, równie blado wypadli w starciu z Wisłą Płock. Wymęczyli bułę z ostatnią drużyną w tabeli ligi mołdawskiej, słabiutko zaprezentowali się przeciwko Koronie. Krótko mówiąc – gdzie się nie pojawią, tam okrutnie kiepszczą.
Wyciągnąć z Zabrza Rafała Kurzawę, to tak jakby pozbawić w szpitalu pacjenta obu płuc i poprosić o głęboki wdech. Desperacko brakuje zabrzanom jakości, którą gwarantował reprezentant Polski. Nie tylko ze stojącej piłki, ale między innymi chodzi właśnie o stałe fragmenty. Oczy krwawiły, gdy zabierał się za ich wykonywanie Adam Ryczkowski.
Szkoda się tutaj nawet zbyt długo rozwodzić – mecz z Wisłą nie dał żadnych powodów, by uwierzyć, iż Górnik Zabrze cokolwiek z Trenczynem zdoła zwojować.
*
Lech Poznań 2:0 Cracovia
Jeżeli chodzi o jakość, to coś ostatnio ewidentnie drgnęło w Poznaniu na plus. Podopieczni Ivana Djurdjevicia ogolili Cracovię bez mrugnięcia okiem. To było zwycięstwo gładkie jak pupcia niemowlaka. Dokładnie takiego meczu Lech potrzebował przed rewanżem z Szachtiorem Soligorsk – zero stresu, poćwiczenie treningowych schematów w warunkach meczowych, podbudowanie morale. O to chodziło.
Aż dziw bierze, że tak prostą misją okazało się ogranie zespołu z ambicjami sięgającymi mistrzowskiego tytułu.
Co prawda białoruscy przeciwnicy Lecha też nie próżnowali, bo w krajowych pucharze roztrzaskali drugoligowca 11:0, lecz mimo wszystko na rewanżowy mecz Kolejorza czekamy z umiarkowanym optymizmem. Umiarkowanym, bo jeszcze nie puściliśmy w niepamięć żałosnego występu poznaniaków w Erywaniu. Niemniej, forma Lecha zdaje się zwyżkować. Przebudzenie Gajosa i Jevticia przeciwko Pasom, naprawdę niezła dyspozycja Makuszewskiego i dobra postawa portugalskiego zaciągu – są to jakieś powody, żeby na potyczkę z Szachtiorem spoglądać nie tylko bez trwogi, ale i z nadziejami na zwycięstwo.
Zresztą, już w wyjazdowym starciu z białoruską drużyną Lech grał co najmniej nieźle i tylko wpadce swego bramkarza zawdzięczał konieczność rozpaczliwej walki o remis do ostatnich minut spotkania. Można to było rozstrzygnąć na swoją korzyść nie tylko szybciej, ale i z lepszym efektem. Tak się jednak nie stało, a teraz wciąż jest nerwowo.
*
Oczywiście może się okazać, że cały ten nasz optymizm przyjdzie potłuc o kant tyłka. Eurowpierdoli widzieliśmy już tak wiele, że nie zaskoczy nas żaden kolejny. Ale Lech i Jagiellonia dały jakieś podstawy, żeby im zaufać. Natomiast Legia i Górnik… Cóż, pozostaje nadzieja na cud. Bywają w przyrodzie takie przypadki, kiedy garbaty garbatego kładzie na łopatki.
fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl