Reklama

Kometa „Siemaszko” powoli znika i Arce brakuje błysku w ofensywie

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

30 lipca 2018, 18:22 • 5 min czytania 21 komentarzy

To na pewno jedna z najbardziej sensacyjnych karier ostatnich lat w polskiej piłce. Napastnik, który 12 grudnia 2016 roku strzelił swojego trzeciego gola w ekstraklasie. W dwudziestym ósmym występie. I wtedy worek z bramkami rozwiązał się na dobre. Rafał Siemaszko objawił się na naszych skromnych, piłkarskich salonach z przytupem. Raz był bohaterem pozytywnym, innym razem okrywał się hańbą. Więcej jednak było tych sympatycznych akcentów. W pewnym momencie filigranowego napastnika naprawdę zrobiło się wszędzie pełno.

Kometa „Siemaszko” powoli znika i Arce brakuje błysku w ofensywie

Dzisiaj chyba już pozostanie mu się skoncentrować na jednej, konkretnej lokalizacji – ławce rezerwowych.

Chyba że zdecyduje się jednak opuścić gdyńską Arkę i poszukać szczęścia na pierwszoligowych boiskach. Tam jego instynkt strzelecki wciąż może jeszcze wystarczyć, żeby grywać z solidnym skutkiem w wyjściowej jedenastce. Ale ekstraklasa to już w tej chwili dla Siemaszki za wysokie progi. Brakuje mu warunków fizycznych, żeby mocować się z defensorami. Nie ma już chyba dość szybkości i wytrzymałości, żeby nękać obrońców dłużej niż przez końcowy kwadrans meczu. No i nigdy nie był brylantowym technikiem, który mógłby na samych umiejętnościach opierać swoją karierę do późnej starości.

Szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę wszystkie ograniczenia Siemaszki – to jest i tak gigantyczny sukces, że napisał w Arce tak niezwykłą historię. Między innymi dlatego klub póki co wzbrania się przed spekulacjami na temat ewentualnego transferu 31-letniego strzelca. Taki wojownik to zawsze cenny element piłkarskiej szatni. Za dużo dla Arki zrobił, żeby go tak po prostu wypuścić, zamiast zagwarantować rolę jokera, dopóki będzie mu ona odpowiadała.

Przede wszystkim – jego bramka, poprawiona trafieniem Zarandii, zapewniła żółto-niebieskim Puchar Polski w 2017 roku. Wówczas finał PP przypadł akurat na najlepszy okres napastnika w całej jego karierze. Sezon zakończył z jedenastoma bramkami na koncie – naprawdę fajny rezultat jak na kolesia, który prawie porzucił futbol na rzecz pracy w stoczni.

Reklama

Jednak 2017 rok to nie tylko Puchar i jeden z dwóch Superpucharów kraju, które zapisał w swoim dorobku Siemaszko. To też moment hańby. Przynajmniej w oczach całej piłkarskiej Polski, być może z wyjątkiem sympatyków Arki. Napastnik z premedytacją wbił piłkę ręką do siatki Ruchu Chorzów. W ten sposób na amen spuścił rywali z ligi, a swój klub na dobrą sprawę przed spadkiem uratował.

W pomeczowym wywiadzie próbował jeszcze coś cudować, że sposób strzelenia gola pozostanie jego tajemnicą. Dopiero przyparty do muru przyznał, że czuje się lekko zawstydzony. Generalnie – spora łyżka dziegciu w beczce słodziutkiego miodu.

Wspominając Siemaszkę, chcielibyśmy mówić tylko o pozytywach. O jego eksplozji z 2017 roku, gdy stał się prawdziwym postrachem bramkarzy i obrońców. Gdzie się akurat w szesnastce nie ustawił, tam jakimś cudem lądowała futbolówka. Wyglądało, że podkradł z kieszeni Tomasza Frankowskiego magnes do przyciągania piłki.

Chcielibyśmy mówić o finale Pucharu Polski, gdy pogrążył faworytów z Poznania. O trafieniu przeciwko Midtjylland. O jego kapitalnych strzałach nożycami, których byśmy się raczej nie spodziewali po byłych stoczniowcach. O świetnej grze głową, wręcz niezwykłej jak na takiego mikrusa. Ale zawsze pozostanie jednak to przykre wspomnienie, gdy Siemaszko po chamsku oszukał. Zaś Tomasz Musiał, w nieuzasadnionym logicznie i medycznie przypływie ślepoty, oszustwo uznał jako prawidłową bramkę. Pewnie gdyby arbiter, albo jeden z jego asystentów, był bardziej przytomny i odwołał tego oszukańczego gola, to już byśmy o sprawie nie pamiętali.

Z drugiej strony – całkiem możliwe, że Arka by się w takim wypadku spierniczyła do I ligi, co też by negatywnie działało na nasze wspomnienie Siemaszki. Cóż, każdy kij ma dwa końce.

Reklama

Zbigniew Smółka na ten moment deklaruje, że chce Rafała w zespole zachować i jest zachwycony jego wysiłkiem wkładanym w trening. Ale nie ma co się oszukiwać, że pięć minut tego napastnika już się zakończyło. Nie tylko w skali całej ekstraklasy, ale i samej Arki. W minionym sezonie zdobył tylko pięć goli, z czego zaledwie jednego wiosną, gdy rzadko łapał się do składu. A rywalizował o miejsce w wyjściowej jedenastce z konkurentami niezbyt wysokich lotów.

Teraz w Gdyni pojawił się Aleksandyr Kolew. To napastnik, który gwarantuje na boisku znacznie więcej taktycznych możliwości od jednowymiarowego Siemaszki. Przede wszystkim – z racji na warunki fizyczne, ma po prostu mnóstwo atutów w grze poza szesnastką. Można na niego zagrać górną piłkę i liczyć, że się przy niej utrzyma, odegra do skrzydła, kupi zespołowi trochę czasu.

Gdyby Siemaszko wrócił do wielkiej formy, mógłby nawet stworzy z Kolewem klasyczny duet w ataku – masywny wieżowiec i sprytny sęp pola karnego.

Sęk w tym, że tandem Kolew – Siemaszko nie byłby w tym momencie przerażający nawet dla niektórych pierwszoligowców, a co dopiero mówić o rywalach z ekstraklasy. W tej chwili żaden z tych napastników jest gwarantem nawet dziesięciu goli w sezonie. Gdzieś tam czai się jeszcze Maciej Jankowski, ale on dopiero wraca po kontuzji, zresztą jako klasyczna „dziewiątka” od dłuższego czasu gra rzadko, a powiedzmy szczerze – wznosząc się na wyżyny eufemizmu – do wielkich goleadorów również nigdy nie należał.

Wyciągnięcie bułgarskiego napastnika z Sandecji oczywiście nie było pomysłem złym. Tym bardziej że szkoleniowiec Arki zna go jeszcze z Mielca i najwyraźniej bardzo sobie tę współpracę cenił. Niemniej – w Nowym Sączu już się przekonali, że ofensywa oparta na Kolewie utrzymania nie zapewni.

Trener Smółka przyznaje, że od Bułgara raczej nie będzie oczekiwał wielkich wyczynów strzeleckich, bo to nie ten profil napastnika. Wszystko fajnie, ale jeżeli Arka chce się w ekstraklasie utrzymać, to ktoś te cholerne gole musi do siatki ładować. Skoro nowy nabytek ma odpowiadać za rozbijanie przeciwników w fizycznej walce, to który z partnerów zbierze efekty jego ciężkiej harówki i będzie wbijał piłkę do bramki? Przecież nie Jankowski. Siemaszko raczej też już się do tej roli nie nadaje.

Tercet gdyńskich napastników prezentuje się na tę chwilę nad wyraz ubogo. Jeżeli na tym etapie kadra Arki się ostatecznie zamknie, to prawdopodobnie będziemy mieli w Gdyni do czynienia z okrutnym męczeniem buły. Chyba że Siemaszko ma zamiar dopisać jeszcze jeden zdumiewający rozdział swojej niezwykłej kariery. Ale liczyć na jego kolejną eksplozję strzelecką, to jak liczyć na cud.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Niemcy

W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Szymon Piórek
0
W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Komentarze

21 komentarzy

Loading...