Typowy letni krajobraz w klubie z Ekstraklasy? Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Czasem nawet tak duże, że poszczególne drużyny stają się nie do poznania. Bo jedni zawodzą, bo drudzy grają na tyle dobrze, że ktoś ich wykupuje, bo zmienia się trener, koncepcja prowadzenia zespołu… Nawet najwięksi, czyli Legia i Lech w tym uczestniczą. Tymczasem w siedlisku chaosu, jakim często bywa nasza liga uchowała się Jagiellonia, która do nowego sezonu przystąpiła praktycznie bez większych zmian w ekipie.
Zerkamy na zestawienie tych, którzy opuścili klub i widzimy tylko jedno nazwisko, po którym białostoczanie będą mogli tęsknić – Guti. Zwłaszcza, jeśli ktoś z duetu Mitrović-Runje dozna kontuzji. Brazylijczyk występował na Podlasiu przez 2,5 roku i przez długi czas był ostoją defensywy. Wicemistrzostwo w sezonie 2016/17 to w dużej mierze jego zasługa, z trudem dało się wyobrazić wówczas defensywę Jagiellonii bez niego. Z drugiej strony jednak nawet on w ostatnim czasie nie był ważną częścią drużyny, ponieważ stracił miejsce w wyjściowej jedenastce na rzecz Nemanji Mitrocivia i z ławki już się nie odkleił. Sam szkoleniowiec też średnio przejmuje się odejściem Brazylijczyka, bo choć „złego słowa o nim powiedzieć nie może”, jednocześnie twierdzi, iż Jaga świetnie da sobie radę z Lukasem Klemenzem oraz Michałem Ozgą (rocznik 2000!) w roli rezerwowych. Dla nas mimo wszystko wygląda to ryzykownie.
Poza tym kogo tu żałować? 37-letniego Mariusza Pawełka, który może i też ostatnio nie prezentował się źle, ale jednak bliżej mu już do tej drugiej strony piłkarskiej rzeki? Rafała Augustyniaka, który trzy ostatnie lata spędził na wypożyczeniach? Na pewno nie Marka Wasiluka z rozegranymi 7 minutami przez całe poprzednie rozgrywki. Jonathan Straus to również raczej niespełniony talent niż ktoś, kto stanowiłby wartość dodaną dla zespołu.
Jak zatem widać, kręgosłup drużyny pozostał praktycznie nietknięty. A to przecież spory paradoks, wszak mówimy o klubie, który w teorii żyje z promowania piłkarzy z niższych lig lub po prostu młodych, a potem sprzedawania ich za całkiem ładne sumki. Od zawsze Jagiellonia była tak charakteryzowana. Czy to przez Michała Probierza, czy też prezesa Kuleszę. Miłą odmianą jest zatem utrzymanie niemal kompletnej kadry, co pozwala wyeliminować już kilka problemów na starcie. Wszyscy doskonale się znają, wiedzą kogo na co stać, można dalej rozwijać warianty, które w poprzednim sezonie dawały sukcesy, a i wejście nowych zawodników do takiego zespołu powinno przebiegać płynniej.
Rzadko kiedy białostoczanie mogli pochwalić się takim komfortem. Jak daleko nie sięgniemy okiem, tak zawsze znajdziemy gracza – albo nawet kilku – którego utrata w danym okienku potrafiła mocno zachwiać ekipą. I którego przeważnie trudno było zastąpić.
– Przed sezonem 17/18 – odszedł Góralski oraz Vassiljev, chociaż akurat na pozbyciu się tego drugiego Jaga wyjątkowo skorzystała. Poza tym zimą pożegnano się również z Fiodorem Czernychem oraz Piotrem Tomasikiem
– 16/17 – do Fiorentiny sprzedano Bartłomieja Drągowskiego.
– 15/16 – Białystok opuścili Patryk Tuszyński, Michał Pazdan, Maciej Gajos oraz Nika Dzalamidze
– 14/15 – tu przede wszystkim panowała żałoba po Danim Quintanie
– 13/14 – do Chievo odszedł Tomasz Kupisz
– 12/13 – sprzedano wówczas Macieja Makuszewskiego oraz Thiago Cionka
– 11/12 – białostoczanie pożegnali Grzegorza Sandomierskiego oraz Kamila Grosickiego
Co chwila coś, co chwilę ktoś, ale takie były realia. Klub z Podlasia po prostu musiał sprzedawać kolejnych zawodników i naprawdę potrafił to robić, skoro na wszystkich powyższych zarobił około 13 milionów euro.
Miłym odstępstwem od normy jest zatem bieżące lato, skoro wszyscy najważniejsi zostali i prawdopodobnie nic się w tej kwestii nie zmieni. Jedynym wyjątkiem może być tylko Przemysław Frankowski, chociaż z jego przypadkiem jest trochę jak z brazylijską telenowelą – temat przedłuża się w nieskończoność. Temat Chicago Fire ponoć wciąż jest żywy, tylko że jego końca nie widać.
Druga strona żółto-czerwonego medalu jest taka, że w zaistniałych okolicznościach kończą się wymówki dla drużyny Mamrota. Skoro już w poprzednim sezonie niemal do samego finiszu rozgrywek walczyła o mistrzostwo, teraz przy utrzymaniu składu również musi mierzyć wyjątkowo wysoko. Bo o ile z drugiego miejsca wywalczonego po raz pierwszy w historii białostoczanie jeszcze mogli się cieszyć, o tyle zajęcie go w drugim sezonie z rzędu pozostawiło na Podlasiu tylko i wyłącznie niedosyt. Tak samo pożegnanie się z europejskimi pucharami już w drugiej rundzie wprawi miejscowych w minorowe nastroje. Trener Mamrot oraz jego podopieczni muszą więc uczynić wszystko, aby tym razem zrobić ten jeden kroczek do przodu, który da im jeszcze lepsze wyniki.
– Naszą siłą jest stabilizacja – mówił w Przeglądzie Sportowym, dodając też, że najbardziej liczy, iż w bieżących rozgrywkach Jagiellonia będzie jeszcze bardziej efektywna, nauczy się lepszej organizacji oraz podszlifuje skuteczność. Jeśli jednak nie przyniesie to wymiernych efektów w postaci jeszcze lepszego wyniku, wtedy samo potwierdzenie miejsca w czołówce nikogo nie zadowoli. Tak samo jak odpadnięcie w starciu z Rio Ave, które – przynajmniej z tej perspektywy – wydaje się zadaniem do uniknięcia.
Fot. NewsPix.pl