Kiedy przyszedł na świat, Steve Lochte wziął go na ręce i powiedział: „Nasze nazwisko będzie wciąż żywe”. Był pewien, że kiedyś potomek będzie rozsławiał całą rodzinę. Jego życzenie spełniło się jednak tylko w połowie. Syn został jednym z najlepszych pływaków w historii, ale jednocześnie też jednym z najbardziej wyśmiewanych sportowców w kraju. Lista wizerunkowych wpadek gwiazdora jest już chyba dłuższa niż basen olimpijski.
Ryan Lochte tym razem został żywym dowodem na to, że media społecznościowe naprawdę nie są dla każdego. Afera, którą od kilu dni żyją w Stanach Zjednoczonych nie tylko redakcje sportowe, zaczęła się w maju. Wtedy to nasz bohater zamieścił na swoim Instagramie zdjęcie: on i jego żona Kayla Rae Reid siedzą uśmiechnięci w wygodnych fotelach, przy czym pływak podłączony jest do kroplówki. Skoro jego profil obserwuje blisko milion osób, trudno żeby nie widzieli tego też kontrolerzy z Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA).
Pływak musiał złożyć wyjaśnienia i poddać się badaniom. Te nie wykazały, aby w jego organizmie znajdowały się jakiekolwiek niedozwolone substancje, ale to w żadnym wypadku nie zamykało sprawy.
Surowo zabronione jest bowiem dożylne wstrzykiwanie sobie czegokolwiek, nawet witamin. Chyba, że zachodzą dwa wyjątki: sportowiec jest akurat hospitalizowany lub posiada specjalne pozwolenie. Amerykanin nie był ani hospitalizowany, ani też nie miał żadnego lekarskiego glejtu, którym mógłby usprawiedliwić kroplówkę. Lochte od początku tłumaczył się niewiedzą. Ponoć nie miał zielonego pojęcia, że dożylnie zażywać nie można nawet suplementów. Chociaż nie brakuje słusznych głosów, że i bez takiej wiedzy w jego głowie powinna zapalić się czerwona lampka. Mógł pomyśleć, że skoro doping jest ostatnio jednym z najczęściej wałkowanych tematów w sporcie, to zdjęcie z kroplówką może okazać się przynajmniej drażniące.
Agencja nie potraktowała go jak świętej krowy i w tym tygodniu zdyskwalifikowała aż na 14 miesięcy. Ponieważ kara obowiązuje od maja, do sportu będzie mógł wrócić w lipcu przyszłego roku. Ominą go więc m.in. mistrzostwa świata w Korei Południowej. Poza tym, pływak ma już 34 lata na karku i kto wie, czy nie wpłynie to na zakończenie przez niego kariery. Chociaż on sam póki co zapewnia, że jeszcze nie rezygnuje z igrzysk w Tokio.
Kuriozalna historia patrząc na to, że Ryan Lochte to jeden z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich sportowców. Ma na koncie 12 medali olimpijskich w tym sześć złotych wywalczonych w Atenach, Pekinie, Londynie i Rio, jest 39-krotnym mistrzem świata licząc zarówno basen długi, jak i krótki, a w latach 2010 i 2011 był wybierany na najlepszego pływaka globu. Potrafił wygrywać nawet z największym Michaelem Phelpsem, który prywatnie jest zresztą jego przyjacielem. To jedna z ikon pływalni.
Broń przystawiona do głowy
„Ryan Lochte zrobił w swoim życiu wiele głupich rzeczy, ale wrzucając to zdjęcie przebił wszystko”, „Ryan Lochte ponownie sam wrzucił się do gorącej wody”, „Ryan Lochte nigdy nie chciał oszukiwać, ale jest po prostu wielkim idiotą” – to tylko kilka nagłówków, które pojawiły się w ostatnich dniach w amerykańskich mediach.
O ile sportowo jest gigantem, to wizerunkowo jego fatalna passa wydaje się nie mieć końca. Amerykanin ledwie w ubiegłym roku wrócił na pływalnię po 10 miesiącach dyskwalifikacji, jakie nałożył na niego amerykański komitet olimpijski po aferze „Lochtegate”, do której doszło podczas igrzysk w Rio. Chodzi oczywiście o słynną wizytę na stacji benzynowej, po której Ryan wyszedł na kłamczuszka.
Przypomnijmy, do skandalu doszło 14 sierpnia 2016 r. Lochte wyskoczył napić się do miasta, w czym towarzyszyli mu koledzy z reprezentacji Gunnar Bentz, Jack Conger i James Feigen. Wesoła paczka wracając z imprezy zaliczyła jeszcze pobliską stację benzynową, gdzie później doszło do awantury. Kiedy sprawa wyciekła do mediów, pływak tłumaczył, że on i jego kumple zostali siłą wyciągnięci z taksówki przez uzbrojonych napastników ubranych w policyjne mundury. Opowiadał, że ukradli im dokumenty, pieniądze i karty kredytowe. Lochte taką wersję sprzedał wszystkim: od własnej matki, przez brazylijską policję, członków amerykańskiej delegacji olimpijskiej, sąd, po największe media. Nie przewidział tylko jednego – że stacja była dosłownie obwieszona kamerami.
Ponoć aż dwunastoma.
Szybko więc okazało się, że sportowcy byli pijani i zdemolowali ubikację. Z kolei tajemniczymi napastnikami podszywającymi się pod gliniarzy byli poczciwi ochroniarze pracujący na stacji, którzy po prostu domagali się pieniędzy za wyrządzone szkody. I nawet nie wyciągnęli broni, gdzie gwiazdor mówił wcześniej nawet o przystawianiu spluwy do głowy.
Kiedy prawda wyszła na jaw, Lochte musiał publicznie przeprosić za kłamstwo. – Przesadziłem z tą historią. Gdybym tego nie zrobił, nie byłoby całego tego bałaganu. To było niedojrzałe zachowanie – kajał się podczas wywiadu dla telewizji NBC. Dociskany przez dziennikarza, dlaczego zmyślił całą historię, tłumaczył się tym, że kilka godzin po zajściu wciąż był pijany i nie wiedział co mówi.
Oprócz 10 miesięcy dyskwalifikacji pływak stracił też 100 tys. dolarów olimpijskiej premii oraz – według niektórych szacunków – nawet blisko milion dolarów z tytułu kontraktów reklamowych, bo część sponsorów od razu wyrzuciło go za drzwi. Zrobiły tak m.in. Ralph Lauren oraz Speedo, czołowy producent sprzętu pływackiego. Można więc powiedzieć, że brazylijska toaleta była dla niego najdroższa w życiu. Chociaż byli też tacy, którzy chcieli skorzystać z zamieszania i zaproponowali mu sponsoring. Zrobiła tak działająca w branży farmaceutycznej firma Pine Bros produkująca… pastylki na gardło. Szef przedsiębiorstwa Rider McDowell zaproponował mu około pół miliona dolarów, a zapytany, dlaczego zdecydował się na tak ryzykowny ruch, odpowiedział, że niewybaczenie pływakowi było głupim ruchem. – Każdy zasługuje na przynajmniej jedną szansę. Spójrzcie na polityków, oni mają po sto szans – stwierdził.
Lochte spokojnie miał więc z czego żyć, chociaż momentami nie chciał żyć. – Po Rio byłem chyba najbardziej znienawidzoną osobą na świecie. Czasami płakałem, były nawet momenty kiedy myślałem, że byłoby lepiej gdybym poszedł spać i już się nie obudził – mówił stacji ESPN. Potwierdził, że myślał o samobójstwie, ale pozbierał się.
Później przyszedł moment wyciszenia: ożenił się, urodziło mu się dziecko. Bardzo cieszył się z ojcostwa, „nie bał się nawet góry śmierdzących pieluszek”. Aż w końcu zachciało mu się pochwalić dobrze już znanym zdjęciem na Instagramie.
Ile to 4 razy 7? 21…
Lochte ma wśród kibiców i dziennikarzy opinię jednego z największych pływaków w historii, ale też narcyza, osoby lubiącej lans.
W 2013 r. został bohaterem memów po tym, jak telewizja wyemitowała reality show z nim w roli głównej. Program nazywał się „What Would Ryan Lochte Do?”, a jego idea była taka, żeby pokazać prywatne życie gwiazdy. Można było więc podpatrzeć, jak sportowiec imprezuje, spędza czas z przyjaciółmi, odwiedza Waszyngton itd. Produkcja okazała się jednak totalną klapą i zaorano ją już po ośmiu odcinkach, bo na koniec oglądalność spadła już do marnych 320 tys. widzów. Chociaż sam Lochte tłumaczył potem, że to nie był prawdziwy on. Że autorzy projektu mocno podkręcili jego wizerunek lekkoducha. – Kazali mi pić non-stop, już o 8 miałem drinka w dłoni. Ciągle mówili, że powtarzamy scenę, podpowiadali co mam mówić. Ale z drugiej strony niewiele osób może też powiedzieć, że miało swój program w telewizji – uśmiechał się.
Nie był to jednak pierwszy jego projekt, który nie wypalił. 6-krotny mistrz olimpijski znany jest chociażby z zamiłowania do mody, co kilka lat temu postanowiła wykorzystać wspomniana już firma Speedo. Wypuszczono na rynek linię butów sportowych sygnowanych nazwiskiem pływaka, ale nie stały się one hitem. Na krótką recenzję z przymrużeniem oka zebrał się nawet prestiżowy „New York Magazine”, który pisał o „parze zielono-marsjańskich trampek, które są prawdopodobnie jednymi z najbrzydszych butów, jakie kiedykolwiek nosił człowiek”. Chociaż buty to jak wiadomo akurat kwestia gustu.
Lochte – mówiąc delikatnie – nie jest też uznawany za błyskotliwego człowieka. „Fani” Lochtenatora, bo taki ma pseudonim gwiazdor, oprócz memów przygotowywali też m.in. składanki z jego najgorszymi wywiadami. W jednym pływak został zapytany, ile to jest 4 razy 7. Odpowiedział, że 21, a po minie wcale nie można było powiedzieć, że żartował. Innym razem został zaproszony do talk show Davida Lettermana. Słynny komik jak wiadomo zagiął już w swoim telewizyjnym życiu wiele gwiazd, ale nad sportowcem nie musiał się za bardzo znęcać. Po prostu się z niego nabijał:
– Powiedz mi, gdzie były igrzyska w 2004 r.?
– W Atenach.
– 2008 r.?
– W Pekinie.
– 2012 r.?
– W Londynie.
– Brawo (w tym momencie usłyszał gromkie oklaski od prowadzącego oraz publiczności).
Kiedyś w jego obronie stanął przyjaciel, także pływak, Cullen Jones. Jego zdaniem takie postrzeganie mistrza olimpijskiego wynika z tego, że ten zawsze był bardzo otwarty i dzielił się publicznie swoim życiem. – Wszyscy myślą, że jest idiotą, ale nie jest. Gdyby ludzie tak do mnie podchodzili, byłbym zdenerwowany. Ryan to jednak Ryan, zawsze mówi „spoko, jest ok.”. Ale na pewno mu to przeszkadza.
On sam uważa, że media mocno przerysowały jego wizerunek, a wpadki pozasportowe były przedstawiane nieproporcjonalnie do rzeczywistości. Tak było według niego właśnie w przypadku afery w Rio (?), ale też z jego obecnością na Tinderze czy niepozornej niby wypowiedzi, że seks na igrzyskach uprawia większość olimpijczyków.
Fakty są jednak takie, że jego przygody brali pod lupę już nawet specjaliści od public relations. Żartowano, że żadna firma nie zatrudniłaby go na stanowisku rzecznika prasowego, bo jest jak tykająca bomba. A już całkiem na poważnie, znane nazwiska z branży właśnie na jego przykładzie pokazywały, jak nie należy zachowywać się w sytuacjach kryzysowych i jak łatwo można niszczyć swoją markę. Recenzowali go nawet czołowi amerykańscy doradcy z dziedziny komunikowania i zarządzania kryzysami Jon Austin i James Lukaszewski.
„Spływaj z treningu!”
Tykającą bombą Ryan Lochte był zresztą już od dziecka. Jak wspominał w wywiadach jego ojciec Steve, lekarze doradzali nawet, żeby podawać nastolatkowi leki na ADHD.
Zanim zaczął na poważnie trenować pływanie, grał w piłkę nożną, próbował też sił w koszykówce i baseballu. Basen był jednak jego przeznaczeniem, bo miał ojca-trenera. Przeznaczeniem chłopaka długo na pewno nie była jednak ciężka praca, bo nie lubił trenować. Jego rodzina opowiadała, że chętnie wyjeżdżał tylko na zawody, bo oprócz możliwości ścigania się, była to też okazja do spotkania z przyjaciółmi. – Wtedy jeszcze zawody były dla niego ważniejsze ze względów towarzyskich. Przełom nastąpił w wieku 13 lat, kiedy zdołował się porażką podczas zawodów Junior Olympics – mówił Steve.
Wcześniej, mimo ogromnego talentu, było go bowiem bardzo ciężko okiełznać. Głowa rodziny opowiadała, że syn wiele razy był wyrzucany z treningów, bo ciągle wymyślał coś nowego. To chwytał innych zawodników za nogi w basenie, to chował się siedząc na jego dnie, to płynął nie tym stylem jakim akurat było trzeba. Pewnego dnia, kiedy znów zirytował Steve’a, został przez niego odesłany pod prysznic. Co zrobił młody Ryan? Zatkał więc tam rurę odpływową, żeby móc dla zabawy jeździć tyłkiem po płytkach podłogowych. Jak widać, fantazję miał zawsze. Ale zawsze też wygrywał na pływalni.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl, NBC