Reklama

Skończyła się bajka, za słaby jest Majka

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 lipca 2018, 20:07 • 5 min czytania 8 komentarzy

Rafał Majka był naszym głównym faworytem na tegoroczne Tour de France. Jeśli mieliśmy wskazać z grona Polaków kogoś, kto mógłby powalczyć nawet o podium w klasyfikacji generalnej, to oczywistym (i jedynym) kandydatem był właśnie „Zgred”. Dlatego nie potrafimy zrozumieć, co właściwie stało się na ostatnich dwóch etapach.

Skończyła się bajka, za słaby jest Majka

Na tydzień przed startem wyścigu szukaliśmy rywali dla Christophera Froome’a – wymienialiśmy tam kolarzy takich jak Alejandro Valverde, Vincenzo Nibali czy Nairo Quintana. Postanowiliśmy jednak zagadnąć ekspertów również o Polaków. Wszyscy powtarzali, że Rafał ma możliwości, by zająć wysokie miejsce na koniec wyścigu. Adam Probosz, komentator i dziennikarz Eurosportu, mówił nam wówczas:

Byłem na wysokogórskim treningu Rafała w Sierra-Nevada jakieś trzy tygodnie temu, rozmawiałem też z jego trenerem, który codziennie robił Majce badania. Twierdził, że Rafał jest w wyśmienitej formie fizycznej, może nawet zbyt dobrej jak na tamten moment, zalecał wręcz lekki odpoczynek. Jestem spokojny, bo to trener, który odpowiada też za przygotowanie Petera Sagana. Jeżeli on mówi, że Rafał jest w dobrej formie, to wierzę, że tak faktycznie jest.

I faktycznie, pierwszych dziewięć etapów w wykonaniu Rafała było znakomitych. Jedyny zgrzyt przyszedł na brukach, gdy zaliczył kraksę (która wyglądała zresztą fatalnie), ale mimo tego był w stanie dojechać w głównej grupie, a nawet podskoczyć na wyższe miejsce w klasyfikacji generalnej! Potem nadszedł dzień przerwy, a po nim góry, które miały pomóc Majce. Tymczasem wczoraj do swoich najgroźniejszych rywali stracił niespełna minutę, a dziś… ponad jedenaście, odpadając od peletonu, który po prostu przyspieszył. Co się stało?

Czesław Lang, były kolarz, dziś organizator Tour de Pologne:

Reklama

Brak mocy, krótka odpowiedź. Ci, którzy ją mają, jechali do przodu, a tu widać było, że to nie to, czego oczekiwaliśmy i czego oczekiwał sam Rafał. Nie wiem, może to kilkudniowy kryzys, trudno ocenić. Góry weryfikują, jak w nich jeździć pokazało dziś Sky i Michał Kwiatkowski, który przecież radzi sobie w nich gorzej od Rafała. Dziś jednak to on urywał po kolei wszystkich rywali, a Majka jechał z tyłu. Może coś się wydarzyło po kraksie, tak naprawdę wystarczy cokolwiek, nawet źle przespana noc po takim upadku i organizm już się nie regeneruje.

Zenon Jaskuła, były kolarz, jedyny Polak w historii na podium Tour de France:

Nie wiem, co powiedzieć, co się mogło stać. Góry miały być jego siłą. Może się przeziębił, chory jest? Bo da się „załatwić” nawet klimatyzacją w samochodzie, jak się jest rozgrzanym po etapie, a potem wsiądzie do auta. Kiedyś sam tak miałem. Oby tak nie było, mi udało się w takiej sytuacji ukończyć, ale to jest męczarnia.

Nie będziemy tu Rafała rozgrzeszać, zresztą – jego reakcja na mecie najlepiej świadczy, że on sam jest sobą cholernie rozczarowany, najlepiej zna przecież swoje możliwości, a na tych dwóch etapach nie zrealizował nawet 10% z nich. Jechał bardziej jak sprinter, który chce po prostu przetrwać, niż jak jeden z najlepszych górali w stawce, którym jest.

Reklama

Wiele po wczorajszym etapie mówiło się o tym, że to brak wsparcia ze strony ekipy Bory stanowił problem. Dziś te głosy powróciły. Czesław Lang ma jednak inne zdanie:

– Kiedy zaczyna się góra i siedzi się na kole rywala, to jest obojętne czy to koło kolegi klubowego czy rywala. Po prostu trzeba się go trzymać. Nie ma wielkiej taktyki, po prostu jedziemy na wyniszczenie, ratuj się kto może. Nie potrzeba na takich podjazdach wielkiego wsparcia.

Jego opinię potwierdza Zenon Jaskuła, który przecież swoje etapowe zwycięstwo na Tour de France odniósł właśnie jadąc pod górę i to tam zapewniał sobie trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej:

Nie no, pod górę… czy mi ktoś pomagał? W 1993 roku na 16. i 17. etapie ktoś przywiózł mi bidon? Nie, na płaskich etapach jeszcze można korzystać z pomocy kolegów, ale pod górę już nie ma litości, to jest po prostu decyzja – ktoś jest dobry, to się obroni. Nie można popychać, nie można ciągnąć kolegi, to jest zabronione. Zostaje to, co ma się w nogach. Ważne jest to, jak się przygotowało do touru, bo tam przez trzy tygodnie, codziennie, nawet na płaskich etapach, jest gaz.

Co więc zawiodło? Nie wiemy. Może to kwestia mentalna, z tym Rafał miewał problemy. Może faktycznie coś stało się po tej kraksie – wspominał, że wciąż odczuwa jej skutki. Może przypałętała się niechciana choroba, która osłabiła jego organizm. Może nie wypaliły przygotowania, a Majka był słabszy niż sądziliśmy. Może wszystko naraz. Przyczynę poznamy zapewne po wyścigu, gdy sam Rafał przeanalizuje to wszystko na spokojnie. W tej chwili możemy jedynie napisać, że ten wyścig – mimo znakomitego początku – to w wykonaniu „Zgreda” absolutny niewypał. Nie tak to miało wyglądać.

Jeśli Rafał zdoła się zregenerować, to być może uda się mu urwać etapowe zwycięstwo. Kilka etapów w górach jeszcze przed nami. To zawsze wielka sprawa, ale nie to, czego oczekiwaliśmy i czego on z pewnością od siebie wymagał.

Fot. 400mm.pl

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...