Reklama

Spadłem z czwartego piętra. Kilka centymetrów w bok i mógłbym nie żyć

redakcja

Autor:redakcja

13 lipca 2018, 10:04 • 9 min czytania 17 komentarzy

– Praktycznie za każdym razem, gdy wychodziliśmy na balkon, ktoś potykał się o próg i trzeba się było szybko łapać się barierki, żeby przez nią nie przelecieć. Ja wtedy nie zdążyłem.

Spadłem z czwartego piętra. Kilka centymetrów w bok i mógłbym nie żyć

28 stycznia 2018 roku Mateusz Jedynak zapamięta do końca życia. Życia, które właśnie tamtego dnia, gdy nastoletni bramkarz Siarki Tarnobrzeg wyleciał z czwartego piętra, mogło się zakończyć. Długo nie chciał otwarcie o tym rozmawiać, w końcu zgodził się jednak opowiedzieć swoją historię.

Pamiętasz dzień wypadku?

Bardzo dobrze. 28 stycznia, ta data zostanie ze mną do końca życia. Graliśmy turniej o puchar prezydenta Tarnobrzega, wygraliśmy go, wróciłem dość późno do domu. Było mi strasznie ciepło w mieszkaniu, to był też cieplejszy dzień, śnieg stopniał – i bardzo dobrze, że stopniał, zaraz ci powiem, dlaczego. No więc chciałem wyjść na balkon, a że mieliśmy na wejściu dość wysoki próg, to ktoś się zawsze o niego potknął. Trzeba było się szybko łapać barierki, żeby nie wylecieć. A że ja jestem dość wysoki, barierka dość niska, to nie udało mi się wtedy tego zrobić na czas. Przeleciałem przez nią i tyle pamiętam. Kolejne wspomnienie, to już gdy obudziłem się w szpitalu.

Pamiętasz tych kilka sekund, kiedy spadasz? O czym się wtedy myśli?

Reklama

Nie wiem. Straciłem przytomność chyba już gdy wypadłem z balkonu, ale wiesz co? Nie chciałbym nawet tego pamiętać.

Mówiłeś, że dobrze, że stopniał śnieg.

Przez to ziemia była dość miękka, podmoknięta, zrobiła się taka jakby trampolina. Gdyby temperatura była na minusie, gdyby ziemia była skuta lodem…

Miałeś szczęście.

Dużo szczęścia, bo spadłem dosłownie kilka centymetrów od studzienki kanalizacyjnej. Nie miałbym szans przeżyć, dzisiaj byśmy tu nie siedzieli i nie rozmawiali.

Ktoś był wtedy oprócz ciebie w mieszkaniu?

Reklama

Nie. Mieszkałem z dwoma kolegami, ale obu akurat nie było. Mateusz Janeczko, z którym znaliśmy się wcześniej z Podbeskidzia, nie grał w turnieju, Czarek Kabała wyszedł na kolację z dziewczyną, która tego dnia do niego przyjechała.

Kto w takim razie znalazł cię na dole, zadzwonił po pogotowie?

Czarek. Wracał z dziewczyną i zobaczył, że ktoś leży na dole, pod balkonami. Podbiegli i zadzwonili po karetkę. Dla niego to był ogromny szok, zobaczyć kolegę leżącego nieprzytomnie na ziemi, taki widok się nie zdarza, pewnie nie da się go zapomnieć.

Jak długo byłeś nieprzytomny?

Obudziłem się jeszcze tego samego dnia. Kompletnie nieświadomy tego, co się stało. Jak lekarze wytłumaczyli mi, co się dzieje… Odechciało mi się wszystkiego. Pomyślałem, że już nigdy nie wrócę do piłki. Dopiero kiedy przyszedł do mnie trener Gąsior, potem też ksiądz, który uczył mnie religii, trochę mi przeszło. Rozmawiał ze mną, modlił się. Bardzo mi to pomagało, bo zrozumiałem, co jest ważne w życiu. Że muszę odcierpieć swoje, żeby wrócić jeszcze silniejszy.

Jak zareagowali rodzice?

Byli w kompletnym szoku. Kawałek z Bielska-Białej do Tarnobrzega mieli, jak mnie wreszcie zobaczyli to… nie chciałbym stać obok, na ich miejscu i zobaczyć swojego syna, jak tak cierpi. Tata był później przy mnie cały czas w Tarnobrzegu, mama dojeżdżała na weekendy.

Miałeś pretensje do kogoś o to, co się stało?

Nie tyle pretensje, co po prostu nie chciałem się z nikim widzieć, z nikim rozmawiać, nawet z rodzicami. Dopiero po tej rozmowie z księdzem jakoś się pogodziłem z wypadkiem, z moim stanem. Widzisz, teraz nie mam problemu, żeby usiąść z tobą i porozmawiać otwarcie. Zrozumiałem wtedy, że Bóg faktycznie istnieje, że jak się modlę, to on mi faktycznie pomaga.

Wcześniej byłeś religijny?

Chodziłem do kościoła co niedzielę i na tym w zasadzie się moja religijność kończyła. Nie myślałem o wierze, ale teraz często zastanawiam się nad tym, co stara mi się przekazać ksiądz. To zadziałało cuda. Teraz patrzę na to tak, że gdyby nie wypadek, pewnie nie zdałbym matury, bo średnio było mi po drodze z nauką. Ale kiedy przez pierwsze trzy miesiące leżałem w łóżku, mogłem jedynie wyjść do toalety, a i to z balkonikiem, wszystko dopiąłem. Pani wychowawczyni, dyrektor, pedagog postanowiły, że zorganizują dla mnie indywidualne nauczanie. Teraz mam szansę iść na studia, więcej – chcę to zrobić.

Musiałeś trochę pozmieniać priorytety.

Wartości kompletnie się przestawiły. Nie doceniałem – bo nikt nie docenia, póki wszystko jest okej – jak mogłem wstać z łóżka bez bólu. Dopiero gdy miałem taką blokadę, że kilka kroków spaceru było wyzwaniem ponad siły. Teraz wielką radość daje mi, gdy sam sobie robię kanapkę, mogę się gdzieś przejść kawałek. A jaki uśmiech na twarzy wywołuje głupie kopnięcie piłki na rehabilitacji! Już chce się wracać do grania, bardzo za tym wszystkim tęsknię.

Nadal są rzeczy, których nie możesz robić?

Jak muszę gdzieś daleko wyjść, to tylko autem. Na szczęście mam prawo jazdy, jestem w stanie sam kierować. No i wychodzę z domu o kulach, o ile po płaskim idzie się znośnie, o tyle schody to nadal masakryczne wyzwanie. Muszę na to uważać.

Kiedy przyszliśmy tutaj, kule zostawiłeś u mnie w samochodzie. Rehabilitanci każą ci je powoli odkładać, czy to kwestia twojej woli walki?

Wola walki! (śmiech) Chciałbym już chodzić bez kul, to jednak uwiera w codziennym funkcjonowaniu, jak wychodzisz gdzieś ze znajomymi, czujesz oczy na sobie. Ale to i tak dużo lepsze niż wózek, na którym musiałem jeździć przez parę miesięcy. Wynajęliśmy mieszkanie na pierwszym piętrze, które było dla mnie jak więzienie. Lodówka, łóżko, telewizor, książka, telefon. Koniec. Znajomi ze szkoły musieli mnie znosić po schodach, żebym się gdziekolwiek dostał, mi się trochę przytyło, więc wózek ze mną musiało ich dźwigać przynajmniej dwóch.

Który moment – od wypadku aż do dziś – był dla ciebie najtrudniejszy?

Przed pierwszą operacją miałem taki krytyczny moment, bo gdy złamała mi się noga, kość wyszła na zewnątrz, przez co mogło się wdać zakażenie. Było zagrożenie, że mogę przez to umrzeć, bo sepsa. Słabo było też, jak dostałem przed operacją papiery do podpisania i czytałem, jakie mogą się pojawić komplikacje. Że mogę tę nogę stracić, że będą mi ją amputować. Odechciało mi się gdziekolwiek jechać. Drugi bardzo trudny moment, to zaraz po operacji. Gdy tylko wybudziłem się z narkozy, ból był nie do zniesienia. Niewyobrażalny. Przez pięć dni byłem nie do życia.

Miałem też nadzieję, że uda się uniknąć operacji kręgosłupa, lekarz mówił, że może nie będzie konieczna, ale po rezonansie stwierdzili, że trzeba operować. Bo mogłoby się tak zdarzyć, że gdybym wstał, cały kręgosłup mógłby się załamać, wtedy dopiero byłaby tragedia. W Mielcu mnie poskładali, mam teraz osiem śrubek w kręgosłupie, które wszystko trzymają, ale w niczym mi nie przeszkadzają. Za rok mają mi je wyciągnąć, żebym odzyskał pełną sprawność. Mam nadzieję.

Co konkretnie wydarzyło się z twoim ciałem po upadku?

Kiedy lewa stopa przyjęła uderzenie, kość się rozprysła i musieli mi ją rekonstruować, co zrobili fenomenalnie. Miałem trzy śrubki w lewej kostce, które wyjęli mi 12 czerwca, 13. już zacząłem chodzić. W prawej nodze kość wyszła mi na zewnątrz, więc pod kolano wpuścili mi do szpiku kostnego pręt złapany na dole i na górze śrubką. A w kręgosłupie pękły mi dwa odcinki – L4 i L5, więc złapali mi je razem z L3 i L6, żeby to się jakoś trzymało. Dobrze, że z kolanami nic się nie stało, że to wszystko wytrzymało, no i że nie przerwał się na przykład rdzeń, bo wtedy spędziłbym resztę życia na wózku. Mam świadomość, że mogę cały czas wrócić do grania w piłkę, ona mnie nakręca.

Jakie są prognozy?

Musi być tylko lepiej, chodzę na rehabilitację, jestem pod opieką świetnych ludzi w Orto Med Sport w Bielsku i widzę ogromny postęp, właściwie z dnia na dzień. Świetną robotę wykonują fizjoterapeuci którzy mnie tam prowadzą, Dominik, Robert, Kuba, Tomek, Mateusz. Należą im się podziękowania za to że starają się jak mogą, aby mi pomóc.

Jak wygląda teraz twój dzień?

Staram się żyć normalnie, codziennie spędzam po 3-4 godziny na rehabilitacji, z czego większość czasu to indywidualny trening funkcjonalny a reszta czasu to odnowa.

Z czym masz największe problemy?

Ze stawem skokowym w lewej nodze, z nim jest bardzo ciężko. Ale Robert wykonuje ze mną ogromną robotę pod tym względem i z dnia na dzień jest postęp, za co jestem mu bardzo wdzięczny. To, co dla mnie robi on, jak zresztą wszyscy w Orto Med Sport, to daje nadzieję, że za miesiąc całkowicie odrzucę już kule. Że wrócę dużo szybciej.

Perspektywa powrotu do grania jest bardzo odległa?

Jest daleka, ale jest. Mamy już coś tam nawet zaplanowane. Moja rehabilitacja jest dwuetapowa, jak za rok wyciągną mi śruby z kręgosłupa i pręt z prawej nogi, będę znów musiał chodzić na rehabilitację. Na razie mam plan na pierwszy etap do sierpnia, niedługo jadę do Tarnobrzega na kontrolę i zobaczymy, co mi powiedzą, jak to widzą.

Jako bramkarz jesteś chyba mniej narażony na jakieś ostre wjazdy w te osłabione nogi.

Niby tak, ale jest jeszcze problem z kręgosłupem, nie wiadomo, jak to będzie wyglądało, jak spróbuję się rzucić…

Ze strony Siarki jest wsparcie?

(chwila ciszy) Jest wsparcie, nie mogę powiedzieć. Prezes pomógł mi dużo, dołożył do kontraktu parę złotych. Jak mógł, to pomagał. Przychodzili chłopaki z drużyny, trener Gąsior też odwiedzał mnie bardzo często, dużo ze mną rozmawiał. Prezes Dziedzic się postarał, zachował się też fair, bo przed wypadkiem miałem dogadaną małą podwyżkę, o którą walczyliśmy z moim menedżerem Romanem Skorupą, gdy Karol Dybowski odszedł do Piasta. Wiadomo – stało się, jak się stało, ale prezes nie zmienił zdania i faktycznie mi tę podwyżkę dał na ostatnie pół roku umowy, mimo że nie było ze mnie pożytku.

Ale teraz zostałeś już bez kontraktu.

Skończył się 30 czerwca. Jakby nie wydarzył się wypadek, liczyłbym na kolejną umowę, a tak… Wiem, że na przykład GKS Katowice przedłużył umowę z Sebastianem Nowakiem mimo ciężkiej kontuzji, ale wiadomo, że to inny rodzaj urazu. Cieszę się, że ludzie związani z Siarką w ogóle coś mi dołożyli, a nie postąpili na zasadzie: a dobra, niech sobie tam leży i niech jego rodzice się martwią. 

Jak bardzo kosztowne było całe leczenie?

Zobaczymy, bo tak naprawdę teraz dowiem się, ile wyjdzie za pierwszy etap rehabilitacji. Każdy zabieg to 150-200 złotych, po ich zakończeniu dostanę rachunek. Ale dzięki wszystkim, którzy pomagali, wysyłali gadżety na aukcje, udało się zebrać trochę pieniędzy. Nie trzeba było zaciągać jakichś kredytów na leczenie, 

Inni piłkarze pomagali ochoczo?

Niektórzy nie odpisywali, zdarzyły się nawet trochę wrogie reakcje. Ale Rafał Gikiewicz pomógł, Marcin Bułka wysłał koszulkę, Seweryn Kiełpin… Z nim znałem się jeszcze z wcześniejszych lat, jak potrzebowałem rękawic, to zawsze wysłał, naprawdę świetny gość.

Zaraz po wypadku można było tu i tam usłyszeć, że to wcale nie musiał być wypadek, tylko próba samobójcza.

Miałem naprawdę poukładane życie i nie przeszłoby mi przez myśl, żeby robić coś takiego. Nigdy. Wiem, co ludzie pisali, bo czytałem komentarze. Gdy pierwszy raz wszedłem na Facebooka po tym upadku, znajomi podsyłali mi linki do tekstów. Niektórzy potrafili napisać w porządku, inni wypisywali kompletne bzdury. Jak można wypowiadać się na mój temat, gdy nie wie się o mnie nic? Dołowały mnie te wpisy, ale załapałem, że to bez sensu, bo piszą to ludzie, którzy nie są nic warci. Nic nie osiągnęli, nic nie osiągną, w świecie są nikim.

Masz dziś opory przed wyjściem na balkon?

Pierwszego dnia, jak tylko wróciłem do domu, wyszedłem, spojrzałem w dół i nie poczułem jakiegoś lęku. Co mogę powiedzieć? Wydarzyło się i już nic nie mogę na to poradzić.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
3
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Komentarze

17 komentarzy

Loading...