Reklama

Dwa powroty, jeden finał. Kerber i Williams zagrają o tytuł na Wimbledonie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 lipca 2018, 20:26 • 5 min czytania 1 komentarz

Nie było niespodzianek w półfinałowych meczach singla kobiet na Wimbledonie. Do finału awansowały Andżelika Kerber i Serena Williams. Gdyby jednak brać pod uwagę to, czego spodziewaliśmy się po brytyjskim turnieju przed jego startem, to nie wytypowalibyśmy tego zestawienia nawet w setnej próbie. Cały turniej był bowiem dokładnie taki, jaki może być jego ostatni mecz – absolutnie nieprzewidywalny.

Dwa powroty, jeden finał. Kerber i Williams zagrają o tytuł na Wimbledonie

Trzynaście. Tyle spotkań zajęło Serenie Williams dotarcie do wielkoszlemowego finału po przerwie spowodowanej ciążą i narodzinami dziecka. Wimbledon jest jej czwartym turniejem od tamtego czasu, a kto wie, czy nie udałoby się jej to już na mączce, gdyby nie uraz, po którym musiała wycofać się z Rolanda Garrosa. Że Amerykanka jest fenomenem – nikogo nie będziemy przekonywać, to rzecz oczywista. Że zaskakuje nawet samą siebie – o tym już warto wspomnieć:

To szaleństwo. Nie spodziewałam się, że pójdzie mi tak dobrze w czwartym turnieju po powrocie. Po prostu czuję, że nie mam nic do stracenia, mogę grać bez presji i to jest to, co robię. Gra na tym poziomie nie jest dla mnie oczywistością – miałam wiele operacji i niemal nie przeżyłam porodu. Cieszę się każdą chwilą.

Amerykance na Wimbledonie nie przeszkadza nic. Najniższe od lat rozstawienie nie okazało się problemem. Zresztą, większość z wyżej notowanych rywalek sama wykruszyła się już w pierwszych rundach. To że na trawie nie rozegrała żadnego turnieju przed Wimbledonem nie zakłóciło jej przygotowań. Można było oczekiwać, że kolejne przeciwniczki sprawią jej problemy, a w meczach z nimi będzie musiała wyszarpywać każdy punkt, jak robi to Rafael Nadal. Tymczasem jest inaczej: jak dobrze rywalka nie byłaby dysponowana, tak patrząc na Williams, ma się wrażenie, że przez ostatnie miesiące odmłodniała o 10 lat.

Reklama

Przykład? Dzisiejszy półfinał. Julia Goerges grała naprawdę dobrze, trudno powiedzieć choćby jedno złe słowo o jej postawie. Potwierdzają to zresztą statystyki: Niemka miała 20 kończących piłek i 11 niewymuszonych błędów. W każdym innym meczu oznaczałoby to wygraną lub – w najgorszym wypadku – wyrównane spotkanie, przegrane pechowo. Z Williams dało to sześć gemów.

Pomścić swoją rodaczkę będzie miała szansę Andżelika Kerber. Niemka polskiego pochodzenia (no co? To najistotniejsza w tym wszystkim wiadomość, musieliśmy to podkreślić) nie ma z Sereną dobrego bilansu (2-6), ale… kto taki ma? Najważniejsze, że potrafiła ją już pokonać w wielkoszlemowym finale – przed dwoma laty wygrała w Australian Open. Sęk w tym, że kilka miesięcy później, na Wimbledonie, górą była Amerykanka. Teraz to jednak zupełnie nowe rozdanie. I nowa Kerber.

Bo po fantastycznym roku 2016, gdy wygrała dwa z czterech Szlemów (co, poza Niemką, w ostatnich 10 latach udało się tylko… Serenie Williams), przyszedł kolejny sezon, w którym – delikatnie rzecz ujmując – Andżelika nie prezentowała się, jak na mistrzynię wielkoszlemową przystało. Pisząc dosadniej: spieprzyła go po całości. Doszła tylko do jednego finału, w stosunkowo małym turnieju w Monterrey, a w Wielkim Szlemie ani razu nie przekroczyła IV rundy. Na początku tego roku mówiła:

– Nie grałam dobre w zeszłym roku, rozegrałam też znacznie mniej meczów. To z pewnością coś, co nie daje mi pewności siebie, gdy wychodzę na kort. Wiem, jak dobrze potrafię grać. Wiem, jak dobrze trenowałam w ostatnich tygodniach. Myślę, że po prostu potrzebuję więcej meczów.

No i mecze dostała. Najpierw wygrała turniej w Sydney, potem dotarła do półfinału Australian Open, na Roland Garros odpadła rundę wcześniej, a teraz znalazła się w wielkoszlemowym finale. Sęk w tym, że pomiędzy tymi osiągnięciami trudno wskazać turnieje, które pozwoliłyby przewidzieć taki obrót wydarzeń. Jasne, grała dobrze, wdrapała się na powrót do pierwszej dziesiątki rankingu, jednak to – w teorii – nie był poziom gwarantujący osiągnięcia tego kalibru. Ale to tenis kobiet, a w nim “wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń”, jak mawiał śpiewał klasyk.

Reklama

– Jestem naprawdę dumna z tego, że znów znalazłam się w finale Wimbledonu, zwłaszcza po ostatnim roku, gdy wszystko szło nie tak, jak się spodziewałam. Znaleźć się tu ponownie – to był cel, z jakim rozpoczynałam ten rok, by dobrze grać w szlemach i dojść do finału. To wspaniałe uczucie. Wciąż pozostał mi jeden mecz, ale dla mnie już teraz jest cudownie.

W meczu z Jeleną Ostapenko Niemka absolutnie dominowała. Właściwie od stanu 3-2 dla młodszej z zawodniczek, na korcie istniała tylko Kerber. Jedyny moment niepewności przyszedł… na sam koniec. Andżelika prowadziła w drugim już 5-1 i była o dwa punkty od zakończenia meczu, ale Łotyszka zdołała doprowadzić do stanu 3-5 i była bliska kolejnego przełamania. Ta sztuka jej się nie udała, a po chwili Kerber zamknęła mecz. Potem na kort wyszła Williams i szybko zrobiła to samo. Obie znakomicie prezentują się w tym turnieju, mamy więc nadzieję na niesamowity finał. Inne przewidywania? Nic więcej nie napiszemy, bo zgadzamy się z tym, co powiedziała sama Kerber:

– Myślę, że to będzie zupełnie nowy mecz. Obie wiele się nauczyłyśmy. Ona wraca, ja też wracam, po 2017. Wiem, że muszę zagrać najlepiej, jak umiem.

PS. W półfinale Wimbledonu zameldowała się za to Iga Świątek i zrobiła to ekspresowo – swoją rywalkę pokonała 6:0 6:1. Brawo!

Fot. Newspix.pl

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...