Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (21)

redakcja

Autor:redakcja

11 lipca 2018, 17:47 • 6 min czytania 26 komentarzy

Nie jestem pewny, ile było w tym wyrachowania, a ile przypadkowości, ale wczoraj poza meczem Francji z Belgią byliśmy świadkami jeszcze jednego bardzo ważnego starcia. Nie, nie chodzi o Legię Warszawa ani o żaden inny mecz eliminacji Ligi Mistrzów. Wczoraj doszło do kolejnej wielkiej walki futbolu klubowego z futbolem reprezentacyjnym i mam wrażenie, że mieliśmy do czynienia w najlepszym wypadku z wymęczonym przez kadry narodowe remisem. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (21)

Zupełnie szczerze – odkąd rozpoczęła się saga z udziałem Cristiano Ronaldo, byłem gotów postawić pieniądze na to, że ewentualna finalizacja transferu pokryje się z finałem Mistrzostw Świata. Po prostu, wydawało mi się to równie naturalne jak fakt, że po Lidze Mistrzów nastaje Liga Europy. Jeden z dwóch największych piłkarzy świata staje się bodaj najważniejszym transferem ostatniej dekady, a od lat znany jest ze swojej obsesji doskonałości oraz chorobliwej wręcz ambicji. Ktoś taki jak Cristiano Ronaldo… Może inaczej, najpierw anegdota.

– Gdy graliśmy dla United, Rio grał z Cristiano w tenisa stołowego i ograł Portugalczyka. Cristiano wysłał swojego kuzyna, by ten kupił mu stół. Ronaldo trenował w domu przez dwa tygodnie, po czym na oczach wszystkich pokonał Rio. To jest właśnie Cristiano Ronaldo – opowiadał w ITV były kolega klubowy Cristiano, Patrice Evra.

Byłem przekonany, że Ronaldo nie odpuści okazji, by rzucić wyzwanie całej światowej piłce i po prostu skradnie całe show w niedzielę, gdy w Rosji zmierzą się dwie najsilniejsze reprezentacje świata. Ostatecznie oficjalne ogłoszenie transferu zagłuszyło “zaledwie” przedwczesny finał, czyli bój Francji z Belgią, ale trzeba przyznać, że cała saga rzuciła rękawice mundialowi i nie dam sobie uciąć choćby paznokcia, że nie wygrała walki o zainteresowanie ludzi. We włoskich gazetach ze zrozumiałych względów to temat numer jeden, podobnie jest również w Hiszpanii. Ale przecież w obecnej piłce nożnej bój nie toczy się o lokalne rynki, ale o to, o czym dyskutują młodzi fani futbolu w Pekinie, Tokio, Melbourne i Los Angeles.

Czy naprawdę tematem dnia był tam wczoraj mecz Francji z Belgią? Czy czołówki w momencie, gdy media huczały od plotek o transferze Ronaldo zapełniały wyłącznie reportaże z ćwierćfinałów mistrzostw?

Reklama

Zresztą, nie ma co wybiegać aż tak daleko – wystarczy zerknąć na nasze podwórko. Chciałem zupełnie szczerze żyć mistrzostwami do niedzieli, ale się nie da – to Ronaldo był wczoraj tematem w każdym tramwaju i autobusie, to opinie na temat odmienionego Realu Madryt i odmienionej ligi włoskiej cieszyły się większym powodzeniem, niż prognozy dotyczące wyniku biegowego starcia Mbappe z Vertonghenem. Czy to w ogóle mogło budzić zdziwienie, skoro akcje Juventusu wystrzeliły w górę od momentu pierwszej plotki o potencjalnym transferze?

Z perspektywy piłkarza prawdopodobnie nie ma większego triumfu nad mistrzostwo świata – na co składa się zarówno długie oczekiwanie na turniej, jak i obsada tegoż. Nie jest to najtrudniejsza z batalii – ledwie siedem meczów, z czego dwa zazwyczaj z rywalami co najmniej egzotycznymi, w dodatku w obecnej piłce – w tempie niższym, niż to klubowe. Ale to, jak wąskie jest grono zdobywców pucharu, to, jak długo utrzymują się w pamięci kibiców nawet i słabi piłkarze, którzy błysnęli w mundialowym szaleństwie, potężnie działa na wyobraźnię. Pomijając już jakieś patriotyczne pobudki – to po prostu futbolowy Olimp, z którego patrzą dumnie Pele, Maradona, Zidane i cała reszta ferajny. Dołączenie do tego grona jest równie ważne jak najwyższy kontrakt klubowy.

Ale przecież perspektywa piłkarza to perspektywa dość wąska. Dla kibica, szczególnie postronnego, a już zwłaszcza z Azji, która większych sukcesów w mistrzostwach świata nigdy nie osiągnęła? Albo nawet i w Polsce? Starcia dwóch narodów w półfinale to tylko starcia dwóch narodów w półfinale. 90 minut, w których stawką jest miejsce w historii piłki nożnej, ale jednocześnie 90 minut, które pozostanie na kartach kronik.

Transfer Cristiano Ronaldo, szczególnie taki, w takim momencie jego kariery, po trzech triumfach w Lidze Mistrzów, to zupełnie inny rodzaj piłkarskich konsekwencji. Wywraca do góry nogami hierarchię w piłce klubowej, ba, poważnie narusza tradycyjny rozkład sił pomiędzy poszczególnymi ligami. Rozbija najpiękniejszy duet przeciwników w historii futbolu – bo choć epicki (tym razem to słowo jest wyjątkowo na miejscu) bój Leo Messiego z CR7 już trochę się opatrzył, to nadal najlepsza piłkarska historia od czasów, gdy Tsubasa walczył z Kojiro. Kończy cykl jednej z największych drużyn w dziejach futbolu – bo tak trzeba określić Real po trzech zwycięstwach w LM.

Nie potrafię nawet nazwać wszystkich skutków, jakie wywoła ten transfer. Na pewno zwiększenie prestiżu ligi włoskiej, na pewno duży problem piłkarski i wizerunkowy dla Realu, na pewno zmniejszenie temperatury meczów w lidze hiszpańskiej, na pewno zwiększenie temperatury w meczach Juve w Lidze Mistrzów. Na pewno nowe wyzwanie dla potęg z Premier League czy PSG, które mogą wykorzystać przebudowę, czy może nawet śmierć tego prawdziwie królewskiego Realu Madryt z ostatnich lat. Na pewno interesujący sygnał dla sponsorów, na pewno ciekawy wpływ na wartość kontraktów telewizyjnych La Liga i Serie A.

Można wymieniać dalej i dalej, a przecież każdy z tych skutków ma charakter raczej długofalowy. Nie wykluczam, że jest wielu kibiców, którzy właśnie zmieniają dostarczyciela telewizji, by pozostać w kontakcie ze swoim idolem, nie wykluczam, że niektóre białe koszulki właśnie są ozdabiane czarnymi pasami. Reperkusje tego transferu będą trwały przez kilkaset dni i będą odczuwalne co tydzień, albo i częściej, za każdym razem, gdy na murawę wybiegnie Real bez Ronaldo, za każdym razem, gdy na boisku zamelduje się Juventus z nowym napastnikiem. Życie sympatyków Realu i Juventusu ulegnie drastycznej zmianie, ale przecież szerzej: ogromną zmianę odczują też fani obu lig oraz zespołów rywalizujących z Realem i Juve w Lidze Mistrzów.

Reklama

Zestawmy to teraz z półfinałem mistrzostw świata. Jak wielu postronnych kibiców odczuje jego konsekwencje? Na jak długo?

Mistrzostwa Świata to drogie wakacje w ciepłych krajach, piłka klubowa – to auto, którym jeździ się na co dzień, przemierzając razem setki kilometrów w drodze do pracy i szkoły. Nie dziwię się, że Ronaldo przejął czołówki, chociaż sam sentymentalnie jestem pochłonięty artykułami o kuzynach zawodników reprezentacji Chorwacji. To trochę smutny koniec mistrzostw, gdy po trzech tygodniach narzekania na niski poziom piłkarski turnieju, ludzie przestają się nim interesować na rzecz transferu jednego z zawodników, którzy odpadli zaraz po wyjściu z grupy. Ale to też symbol nadchodzących czasów. Nie wiem czy lepszych, czy gorszych – po prostu, innych.

Nie zdziwię się, jeśli za cztery lata piłka klubowa zacznie spychać mundial do roli tła jeszcze przed zakończeniem fazy grupowej.

*

Dzisiaj grają Chorwaci, więc jak zawsze…

Poczytać o nich więcej możecie w 19. odcinku.

JO

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
4
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Felietony i blogi

Komentarze

26 komentarzy

Loading...