Nie jestem pewny, ile było w tym wyrachowania, a ile przypadkowości, ale wczoraj poza meczem Francji z Belgią byliśmy świadkami jeszcze jednego bardzo ważnego starcia. Nie, nie chodzi o Legię Warszawa ani o żaden inny mecz eliminacji Ligi Mistrzów. Wczoraj doszło do kolejnej wielkiej walki futbolu klubowego z futbolem reprezentacyjnym i mam wrażenie, że mieliśmy do czynienia w najlepszym wypadku z wymęczonym przez kadry narodowe remisem.
Zupełnie szczerze – odkąd rozpoczęła się saga z udziałem Cristiano Ronaldo, byłem gotów postawić pieniądze na to, że ewentualna finalizacja transferu pokryje się z finałem Mistrzostw Świata. Po prostu, wydawało mi się to równie naturalne jak fakt, że po Lidze Mistrzów nastaje Liga Europy. Jeden z dwóch największych piłkarzy świata staje się bodaj najważniejszym transferem ostatniej dekady, a od lat znany jest ze swojej obsesji doskonałości oraz chorobliwej wręcz ambicji. Ktoś taki jak Cristiano Ronaldo… Może inaczej, najpierw anegdota.
– Gdy graliśmy dla United, Rio grał z Cristiano w tenisa stołowego i ograł Portugalczyka. Cristiano wysłał swojego kuzyna, by ten kupił mu stół. Ronaldo trenował w domu przez dwa tygodnie, po czym na oczach wszystkich pokonał Rio. To jest właśnie Cristiano Ronaldo – opowiadał w ITV były kolega klubowy Cristiano, Patrice Evra.
Byłem przekonany, że Ronaldo nie odpuści okazji, by rzucić wyzwanie całej światowej piłce i po prostu skradnie całe show w niedzielę, gdy w Rosji zmierzą się dwie najsilniejsze reprezentacje świata. Ostatecznie oficjalne ogłoszenie transferu zagłuszyło “zaledwie” przedwczesny finał, czyli bój Francji z Belgią, ale trzeba przyznać, że cała saga rzuciła rękawice mundialowi i nie dam sobie uciąć choćby paznokcia, że nie wygrała walki o zainteresowanie ludzi. We włoskich gazetach ze zrozumiałych względów to temat numer jeden, podobnie jest również w Hiszpanii. Ale przecież w obecnej piłce nożnej bój nie toczy się o lokalne rynki, ale o to, o czym dyskutują młodzi fani futbolu w Pekinie, Tokio, Melbourne i Los Angeles.
Czy naprawdę tematem dnia był tam wczoraj mecz Francji z Belgią? Czy czołówki w momencie, gdy media huczały od plotek o transferze Ronaldo zapełniały wyłącznie reportaże z ćwierćfinałów mistrzostw?
Zresztą, nie ma co wybiegać aż tak daleko – wystarczy zerknąć na nasze podwórko. Chciałem zupełnie szczerze żyć mistrzostwami do niedzieli, ale się nie da – to Ronaldo był wczoraj tematem w każdym tramwaju i autobusie, to opinie na temat odmienionego Realu Madryt i odmienionej ligi włoskiej cieszyły się większym powodzeniem, niż prognozy dotyczące wyniku biegowego starcia Mbappe z Vertonghenem. Czy to w ogóle mogło budzić zdziwienie, skoro akcje Juventusu wystrzeliły w górę od momentu pierwszej plotki o potencjalnym transferze?
Z perspektywy piłkarza prawdopodobnie nie ma większego triumfu nad mistrzostwo świata – na co składa się zarówno długie oczekiwanie na turniej, jak i obsada tegoż. Nie jest to najtrudniejsza z batalii – ledwie siedem meczów, z czego dwa zazwyczaj z rywalami co najmniej egzotycznymi, w dodatku w obecnej piłce – w tempie niższym, niż to klubowe. Ale to, jak wąskie jest grono zdobywców pucharu, to, jak długo utrzymują się w pamięci kibiców nawet i słabi piłkarze, którzy błysnęli w mundialowym szaleństwie, potężnie działa na wyobraźnię. Pomijając już jakieś patriotyczne pobudki – to po prostu futbolowy Olimp, z którego patrzą dumnie Pele, Maradona, Zidane i cała reszta ferajny. Dołączenie do tego grona jest równie ważne jak najwyższy kontrakt klubowy.
Ale przecież perspektywa piłkarza to perspektywa dość wąska. Dla kibica, szczególnie postronnego, a już zwłaszcza z Azji, która większych sukcesów w mistrzostwach świata nigdy nie osiągnęła? Albo nawet i w Polsce? Starcia dwóch narodów w półfinale to tylko starcia dwóch narodów w półfinale. 90 minut, w których stawką jest miejsce w historii piłki nożnej, ale jednocześnie 90 minut, które pozostanie na kartach kronik.
Transfer Cristiano Ronaldo, szczególnie taki, w takim momencie jego kariery, po trzech triumfach w Lidze Mistrzów, to zupełnie inny rodzaj piłkarskich konsekwencji. Wywraca do góry nogami hierarchię w piłce klubowej, ba, poważnie narusza tradycyjny rozkład sił pomiędzy poszczególnymi ligami. Rozbija najpiękniejszy duet przeciwników w historii futbolu – bo choć epicki (tym razem to słowo jest wyjątkowo na miejscu) bój Leo Messiego z CR7 już trochę się opatrzył, to nadal najlepsza piłkarska historia od czasów, gdy Tsubasa walczył z Kojiro. Kończy cykl jednej z największych drużyn w dziejach futbolu – bo tak trzeba określić Real po trzech zwycięstwach w LM.
Nie potrafię nawet nazwać wszystkich skutków, jakie wywoła ten transfer. Na pewno zwiększenie prestiżu ligi włoskiej, na pewno duży problem piłkarski i wizerunkowy dla Realu, na pewno zmniejszenie temperatury meczów w lidze hiszpańskiej, na pewno zwiększenie temperatury w meczach Juve w Lidze Mistrzów. Na pewno nowe wyzwanie dla potęg z Premier League czy PSG, które mogą wykorzystać przebudowę, czy może nawet śmierć tego prawdziwie królewskiego Realu Madryt z ostatnich lat. Na pewno interesujący sygnał dla sponsorów, na pewno ciekawy wpływ na wartość kontraktów telewizyjnych La Liga i Serie A.
Można wymieniać dalej i dalej, a przecież każdy z tych skutków ma charakter raczej długofalowy. Nie wykluczam, że jest wielu kibiców, którzy właśnie zmieniają dostarczyciela telewizji, by pozostać w kontakcie ze swoim idolem, nie wykluczam, że niektóre białe koszulki właśnie są ozdabiane czarnymi pasami. Reperkusje tego transferu będą trwały przez kilkaset dni i będą odczuwalne co tydzień, albo i częściej, za każdym razem, gdy na murawę wybiegnie Real bez Ronaldo, za każdym razem, gdy na boisku zamelduje się Juventus z nowym napastnikiem. Życie sympatyków Realu i Juventusu ulegnie drastycznej zmianie, ale przecież szerzej: ogromną zmianę odczują też fani obu lig oraz zespołów rywalizujących z Realem i Juve w Lidze Mistrzów.
Zestawmy to teraz z półfinałem mistrzostw świata. Jak wielu postronnych kibiców odczuje jego konsekwencje? Na jak długo?
Mistrzostwa Świata to drogie wakacje w ciepłych krajach, piłka klubowa – to auto, którym jeździ się na co dzień, przemierzając razem setki kilometrów w drodze do pracy i szkoły. Nie dziwię się, że Ronaldo przejął czołówki, chociaż sam sentymentalnie jestem pochłonięty artykułami o kuzynach zawodników reprezentacji Chorwacji. To trochę smutny koniec mistrzostw, gdy po trzech tygodniach narzekania na niski poziom piłkarski turnieju, ludzie przestają się nim interesować na rzecz transferu jednego z zawodników, którzy odpadli zaraz po wyjściu z grupy. Ale to też symbol nadchodzących czasów. Nie wiem czy lepszych, czy gorszych – po prostu, innych.
Nie zdziwię się, jeśli za cztery lata piłka klubowa zacznie spychać mundial do roli tła jeszcze przed zakończeniem fazy grupowej.
*
Dzisiaj grają Chorwaci, więc jak zawsze…
Poczytać o nich więcej możecie w 19. odcinku.
JO