Reklama

80 metrów? Pestka. Wojciech Nowicki rzuca młotem najlepiej w karierze

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

10 lipca 2018, 18:41 • 11 min czytania 2 komentarze

Jest medalistą wszystkich najważniejszych imprez, ale w swoim dorobku ma tylko jedno złoto, zdobyte na mistrzostwach Polski. Przez kilka lat pozostawał w cieniu Pawła Fajdka, swojego kolegi. Wyszedł z niego w zeszłym roku, a obecny sezon pokazuje, że zdecydowanie nie ma zamiaru tam wracać. Wojciech Nowicki stał się naszym czołowym młociarzem, a to wcale nie koniec jego możliwości.

80 metrów? Pestka. Wojciech Nowicki rzuca młotem najlepiej w karierze

Za młodu grał w… piłkę nożną. Dziś trudno w to uwierzyć, patrząc na to, że waży 130 kilogramów, ale faktycznie kopał w juniorach Jagiellonii Białystok. Z jego rocznika karierę zrobił Grzegorz Sandomierski, obaj siedzieli zresztą w jednej ławce na szkolnych lekcjach. Za młot chwycił dopiero w wieku 18 lat, po tym, jak trener zobaczył go na WF-ie, gdy rzucał piłką lekarską. Okazało się, że to jedna z najważniejszych decyzji w jego życiu. Dziś, jedenaście lat później, Wojciech Nowicki rzuca najdalej na świecie, przewodząc tegorocznym listom.

Jeśli jednak macie w głowie obraz sportowca-gwiazdy, celebryty, wychodzącego do mediów, to od razu go z niej usuńcie. Nowicki to zupełnie inny przypadek. Rzadko udziela wywiadów, nie ma kont w serwisach społecznościowych, wolne chwile spędza z rodziną. Co jeszcze? Jest inżynierem, skończył studia na Politechnice Białostockiej. Specjalność automatyka-robotyka. Portalowi wspolczesna.pl mówił:

– Zawsze przedkładałem wykształcenie nad sport. Sport był drugą opcją, a wyszło jak wyszło. Poszedłem w sport i udało mi się coś osiągnąć, ale zawsze najważniejsza była nauka. Zdobyłem wykształcenie, choć droga do tego była kręta i musiałem się napracować, ale – z perspektywy czasu – doceniam to. (…) Pracy się nie boję. Mogę wszędzie pracować i co więcej, uważam, że gdzieś, kiedyś będę pracował. Ze sportem pewnie skończę jako jeszcze młody człowiek, więc coś trzeba będzie ze sobą w życiu zrobić. Mam nadzieję, że znajdę jakąś ciekawą pracę… Inaczej – z nadmiaru wolnego czasu – przyszłoby mi zwariować.

Na ten moment Nowicki wciąż jest jednak sportowcem. I to dobrym w swym fachu. Po raz pierwszy udowodnił  to w roku 2015.

Reklama

Dwa medale, dwie reakcje

To właśnie trzy lata temu, na rozgrywanych w Pekinie mistrzostwach świata, zdobył brązowy medal. Pierwszy, poza zasięgiem całej reszty, był Paweł Fajdek, tego się zresztą wszyscy spodziewali. Na drugim miejscu uplasował się z kolei Dilszod Nazarow z Tadżykistanu. Polak przegrał z nim walkę o srebro mimo że… rzucił dokładnie tyle samo. W takiej sytuacji sędziowie patrzyli jednak na drugą w kolejności odległość, a tam lepszy był Azjata.

To nie zmieniło jednak faktu, że Nowicki z medalu cieszył się ogromnie. To był jego pierwszy krążek z imprezy innej niż mistrzostwa Polski i od razu zdobyty w rywalizacji ze sportowcami z całego świata. Osiągnięcie naprawdę duże, zresztą on sam zdawał sobie z tego sprawę. Serwisowi Onet mówił później:

– Stwierdziłem, że albo wyjdzie, albo nie. Na szczęście udało się. Mam medal. Jest naprawdę super. Gdybym nie zaryzykował, nie miałbym nic. Nie układały się bowiem te moje rzuty. Chyba za dużo kombinowałem, a w tym ostatnim rzucie poszedłem na maksa. Naprawdę nie spodziewałem się tego medalu, choć wiedziałem, że można ograć chłopaków. Trzeba było tylko rzucić swoje.

O ile w Pekinie się nie spodziewał, o tyle rok później, do Rio, jechał już z pewnymi nadziejami. Do medalu typował go m.in. Szymon Ziółkowski, choć trzeba powiedzieć, że był pod tym względem w zdecydowanej mniejszości. Wszyscy skupiali się bowiem na Pawle Fajdku, a ten… po prostu nie rzucił. Tak to chyba najlepiej ująć. Wtedy na scenę wkroczył jego kolega, wygrał eliminacje, a w finale dał nam brąz. Sęk w tym, że nie był z niego zadowolony. Tak to przynajmniej wyglądało zaraz po konkursie, gdy powtarzał, że potoczył się on kompletnie nie po jego myśli. Ale już w zeszłym roku, udzielając nam wywiadu, mówił:

Reklama

– To, że zdobyłem medal, tak naprawdę dotarło do mnie po jakichś dwóch tygodniach. Wtedy zrozumiałem, co mam w ręce, że jestem medalistą olimpijskim. Na gorąco żyłem jeszcze samym konkursem, bo patrząc na to jak byłem przygotowany, czułem, że mogłem wtedy nawet wygrać. Trafiłem z formą, czułem się mocny. Wierzyłem, że mogę zdobyć złoto, tym bardziej że jak wiadomo Pawłowi nie poszło. Miałem jednak za bardzo nerwowy początek. Najważniejsze jednak, że pod koniec pozbierałem się do kupy i udało się przywieźć chociaż ten brąz.

Szanse na złoto miał, to nie przesada. Konkurs olimpijski stał na naprawdę niskim poziomie. Jego zwycięzca, wspominany już Dilszod Nazarow, rzucił zaledwie 78,68 m. Jak na rywalizację na najwyższym możliwym poziomie – o kilka metrów za krótko, by mówić, że to wynik bardzo dobry. Raczej poprawny, który w tych konkretnych zawodach wystarczył, by triumfować.

Jakkolwiek rozżalony nie byłby Nowicki po tamtym konkursie, to jednak mógł czuć się zwycięzcą – osiągnął swój cel, wszedł do finału, zdobył medal i dostał stypendium. Z tego ostatniego cieszyć możemy się i my, przed igrzyskami mówił bowiem, że jeśli ta sztuka mu się nie uda, to zastanowi się, czy warto kontynuować karierę.  Po przyjeździe z Brazylii nie musiał snuć takich rozważań. I bardzo dobrze.

Trzy kobiety

Żona, córka i trenerka. To z nimi i wokół nich kręci się życie Wojciecha Nowickiego. W przypadku wielu innych sportowców bez problemu moglibyśmy pominąć pierwsze dwie. Napisalibyśmy wówczas, że „jest żonaty i ma córkę”, na tym kończąc ten wątek. Ale nie, gdy chodzi o Nowickiego. On na każdym kroku podkreśla, że rodzina jest dla niego najważniejsza, a w żonie ma ogromne wsparcie. Córką za to zajmuje się zawsze, gdy tylko może i jest w domu. Magazynowi „Sportowiec” mówił:

– Kiedy tylko mam czas to staram się jak najwięcej poświęcić go rodzinie. Zwłaszcza, że moja córka jest jeszcze malutka.  Jakoś musimy sobie dawać radę, często jestem poza domem. To nie jest komfortowa sytuacja. Jednak na razie wszystko układa się dobrze i tylko się z tego cieszyć. (…) Sukcesy zawsze są czymś okupione. W moim wypadku tym czymś jest rozłąka. Gdy bywam w domu zawsze staram się dostrzegać jak najwięcej. Cieszę się z najdrobniejszych rzeczy. Te chwile, kiedy córka się do mnie odezwie albo uśmiechnie, są dla mnie bardzo ważne. No ale niestety wiadomo, że nie jestem w stanie być przy wszystkich wydarzeniach w życiu córki. Pogodziłem się z tym, że coś mnie ominie czy że nie wszystko będę w stanie zobaczyć.

„Gazecie Wyborczej”, jeszcze przed igrzyskami w Rio, powiedział z kolei:

– Hobby? Nie mam czasu, jest tylko trening i wychowywanie córki. Teraz na pewno będzie go jeszcze mniej, ale rok wytrzymamy. Moja żona jest mądra, wyrozumiała, wie, że jak mam się przygotować do igrzysk i ma być z tego efekt, musi wytrzymać jak ja. Widzi, jak funkcjonuję. Jak mam dwa treningi dziennie, to w domu tylko jem i śpię. Jest ze mną tyle lat, że się przyzwyczaiła, nie mamy żadnych spięć. To też jest ważne, spokój psychiczny. Znam przypadki sportowca, któremu żona robi wymówki i który wszystko robi szybko, niedokładnie.

Sami widzicie, to wątek, którego pominąć się nie da, a Wojciech Nowicki może się tylko cieszyć, że wszystko układa się u niego w ten sposób. Równie dobrze przebiega na razie współpraca z trenerką, Malwiną Sobierajską, choć już na początku mogła się skończyć tragicznie, o czym Nowicki mówił nam przed rokiem:

– Do wypadku doszło w pierwszym roku naszej współpracy. Ten młot równie dobrze mógł też trafić we mnie, bo szedłem dosłownie pół metra obok niej. Można powiedzieć, że w pewnym sensie stało się to jednak też z naszej winy. Szliśmy, rozmawialiśmy o technice mojego rzutu – bo to było akurat po mojej próbie – no i kolega nieszczęśliwie trafił ją w plecy. Niestety on też nie krzyknął na tyle, żebyśmy go usłyszeli, odwrócili się i odskoczyli. Całe szczęście, że młodszy kolega był raczej słabszym zawodnikiem, nie miał tyle siły i rzucał tylko 6-kilogramowym młotem. Bo gdybym to był ja, pewnie bym zabił.

Sobierajska wyzdrowiała, wróciła do trenowania Nowickiego i, jak dotychczas, daje to znakomite efekty. Choć trudno było to przewidzieć, gdy współpracę rozpoczynali. Malwina dopiero co zakończyła własną karierę, miała zamiar pracować z młodzieżą. Złożyło się tak, że w tym samym czasie Wojciech poszukiwał nowego trenera, bo rozstał się – zresztą w niezbyt miłej atmosferze – z Bogumiłem Chlebińskim. Zaryzykowali oboje i opłaciło się.

Przemysław Babiarz, komentator TVP:

– Można powiedzieć, że rośli razem ze sobą, dojrzewali. Wojtek miał wcześniej innego trenera, rozstał się z nim i zdecydował na pracę z Malwiną. Wiadomo, że ten dobór musi być trafiony, bo to wybór na lata. Od tego zależy cała kariera. Musieli coś takiego w sobie odnaleźć, co spowodowało, że on uwierzył, że z tą trenerką może wiele osiągnąć. Na razie ich wyniki są znakomite.

Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski w rzucie młotem:

– Malwina była zawodniczką rokującą. Oboje są z tego samego regionu, pochodzą z okolic Białegostoku, mieszkają w tym samym mieście, łatwo im się trenuje, dogadują się między sobą. Chociaż uważam, że bycie trenerem to dla kobiety nie jest łatwy kawałek chleba, ale jak widać tutaj sprawdza się to w stu procentach. Zresztą podobnie w przypadku Pawła Fajdka, bo i on ma trenerkę. Panowie podporządkowują się paniom.

Wzlot

Mniej więcej rok temu Wojciech Nowicki złapał falę wznoszącą i, jak na razie, utrzymuje się na niej ze sprawnością medalisty mistrzostw świata, ale tych w surfingu. Regularnie rzuca ponad 80 metrów, regularnie wygrywa też z Pawłem Fajdkiem. Przed mityngiem w Cetniewie, gdzie lepszy okazał się jego młodszy kolega (dzieli ich kilka miesięcy), pięć razy z rzędu triumfował Nowicki. Jest już zresztą niemal pewne, że to Wojciech wygra klasyfikację IAAF Throw Challenge, do której liczą się trzy najdłuższe rzuty w danym sezonie. Z czego wynika ta przemiana białostoczanina?

Przemysław Babiarz:

– Wydaje mi się, że swoją rolę odgrywa tu kwestia psychologiczna – uwierzenia w siebie i swoje możliwości w „ogniu walki”. To następuje bardzo często między zawodnikami o podobnych parametrach. Potrzeba jednego momentu, który pomógłby uwierzyć. Wydaje mi się, że takim były dla Wojtka zeszłoroczne mistrzostwa Polski, gdy zdobył złoto i zrozumiał, że może regularnie wygrywać. To taki moment, kiedy w bezpośredniej walce, do tego u siebie, w Białymstoku, wygrał z Pawłem.

Szymon Ziółkowski:

– Wojtek jest zawodnikiem odpornym psychicznie, dość regularnym, nie chimerycznym, co też jest bardzo istotne. Jest też medalistą wszystkich możliwych imprez światowych – igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy. Innymi słowy: jest to zawodnik bardzo doświadczony i dzięki temu doświadczeniu, w moim przekonaniu, będzie jeszcze bardziej szedł do przodu. Stopniowo się poprawia, już teraz jest na bardzo dobrym poziomie, w tym roku kilkukrotnie rzucił powyżej 80 metrów. Wojtek wygląda bardzo sensownie, szczerze powiedziawszy upatruję w nim kandydata do tego, żeby walczyć o poprawienie rekordu Polski.

Nowicki wygrał pięć ostatnich mityngów spod szyldu IAAF, na które pojechał. Najwięcej mówiąc jednak wyniki, a te – poza występem na Słowacji, pod koniec czerwca – są znakomite: 79,41 m; 80,63; 81,45; 76,89 i 81,85 – ten ostatni to nowy rekord życiowy, pobity zresztą podczas tamtego występu dwukrotnie. Doszło do tego, że, gdy w Cetniewie, na Festiwalu Rzutów im. Kamili Skolimowskiej, jego młot przekroczył linię 80 metra, to sam Wojciech nie był zadowolony. Jasne, w dużej mierze to przez to, że Paweł Fajdek rzucił jeszcze dalej, ale to jednak o czymś świadczy. Przecież dwa lata temu rekord życiowy Nowickiego wynosił niecałe 79 metrów!

Co do Fajdka, to są przyjaciółmi, ale – co ważniejsze – wzajemnie się motywują. Wojciech wiele razy podkreślał, że wyniki Pawła były dla niego największą zachętą do dalszej pracy. Widział, gdzie może dojść i jak wiele brakuje mu do osiągnięcia takiego poziomu. Musimy przyznać, patrząc na tegoroczne wyniki obu, że Fajdek sprawdził się w tej roli, a jego kolega z kadry nie żartował, tylko doszedł do poziomu mistrza świata. Po prostu.

Szymon Ziółkowski:

– Patrząc od technicznej strony, w moim przekonaniu Wojtek wreszcie zaczął robić mniejszy postęp w kole przez pierwsze dwa obroty, dzięki czemu może dać z siebie więcej mocy w trzecim i czwartym. Dlatego ten młot leci dalej. Jednocześnie Paweł też nieco obniżył w tym roku loty, nie rzuca tak daleko, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu. W dużej mierze względu na jakieś problemy zdrowotne – z tego co słyszałem, stale coś go boli. Wojtek był już bardzo dobrze przygotowany wcześniej, ale to koło było dla niego trochę za małe. Teraz widać, że zaczyna się w nim mieścić i zaczyna wykorzystywać swoje możliwości.

Innego zdania jest za to Czesław Cybulski, czyli były trener m.in. Anity Włodarczyk, Pawła Fajdka czy właśnie Szymona Ziółkowskiego. Twierdzi on, że technika Wojciecha Nowickiego, przynajmniej podczas mityngu w Cetniewie, była zła i zostało sporo do poprawy. Jeśli tak, to również tłumaczyłoby niezadowolenie Nowickiego. Z drugiej strony – skoro rzuca się ponad 80 metrów ze złą techniką, to gdzie właściwie leży kres możliwości takiego zawodnika?

Na co go stać?

Szymon Ziółkowski wspominał, że to jego typ na nowego rekordzistę Polski. Twierdził też, że – w obecnej formie – Nowicki byłby głównym faworytem do zdobycia złota olimpijskiego. Zresztą, jeśil przez najbliższe dwa lata nic się nie zmieni, to całkiem możliwe, że stać nas będzie w Tokio na dwa medale. Patrzmy jednak bliżej, w stronę Berlina. Tam odbędą się w tym roku lekkoatletyczne mistrzostwa Europy, a przecież niemiecka stolica to miejsce szczęśliwe dla polskiego młota – to w niej Anita Włodarczyk zdobyła pierwsze mistrzostwo świata. Inna sprawa, że akurat do niej Nowicki zapewne nie chciałby być porównywany (o tym, dlaczego, możecie przeczytać w wywiadzie sprzed roku, sam Wojciech często podkreśla, że chciałby zostawić ten temat za sobą, więc i my tym razem go nie ruszamy).

Jak to więc będzie z tymi mistrzostwami Europy? Najbliżej nam do zdania Przemysława Babiarza:

– Powiedziałbym, że szanse są rozłożone równo. Mamy w tej chwili dwóch fenomenalnych młociarzy, najlepszych na świecie. Nie wykluczałbym żadnego rozwiązania między nimi. Paweł Fajdek jest szalenie zmotywowany. Zobaczymy to zapewne już na mistrzostwach Polski, w Lublinie będzie wielki rewanż za Białystok. Potem przyjdzie Berlin. Rok temu wskazalibyśmy na Pawła Fajdka, teraz myślę, że szanse są jednakowe.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. FotoPyk

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...