30 czerwca. Tuttosport wyskakuje z okładką z Cristiano i nagłówkiem „Ronaldo-Juve, co za historia!”. Dzień jak co dzień, włoskie gazety – a zwłaszcza Tuttosport – lubią sobie czasem podbić sprzedaż historyjką z grona tych absurdalnych. Messi w Interze, Lewandowski w Juve, czasem można odnieść wrażenie, że na okładkę dają najbardziej absurdalny pomysł na jaki wpadnie redakcyjne gremium w trakcie wieczornej popijawki. Papier przyjmie wszystko, a w sezonie ogórkowym czymś grzać trzeba skoro Włochów na mundialu zabrakło.
I wszystko było w porządku, Tuttosport ciągnął temat przez kolejne dni, no ale bądźmy poważni, gdzie Ronaldo, a gdzie Juventus. Juventus, który każde euro ogląda trzy razy przed jego wydaniem, a potem proponuje, że spłaci je w ratach, ale tak naprawdę to najpierw by wolał towar przetestować i dopiero potem podjąć decyzję o zapłacie – a w ogóle to może jakiś barterek? Realistyczne, bliskie ziemi podejście wymagało zakładać, że Cristiano Ronaldo po raz ostatni był w zasięgu Juventusu kilkanaście lat temu, kiedy transfer do Turynu załatwiał Luciano Moggi, a cała sprawa wysypała się przez to, że Marcelo Salas nie miał zamiaru powędrować do Sportingu.
A potem temat podchwyciły media hiszpańskie. Wjechały media portugalskie. Aż w końcu, po wielu godzinach milczenia, to że transfer faktycznie jest rozważany potwierdzili dwaj włoscy guru w temacie transferów Juventusu – Romeo Agresi i Gianluca Di Marzio. I nagle ten absurdalny pomysł z grona bajek przesunął się na półkę z fikcją opartą na rzeczywistości. Czyli niby prawda, ale nie do końca wiadomo czy ten facet który ukradł rower to w ogóle istniał. Cristiano Ronaldo w biało-czarnym pasiaku nagle przestał być mokrym snem kibiców Bianconerich, tylko czymś zupełnie realnym. Cholernie nierealistycznym, oderwanym od logicznego myślenia, ale jednak możliwym do zrealizowania.
***
Po powrocie z drugoligowego czyśćca Juventus wciąż przez kilka lat przeżywał niemałe katusze, podobne do tych, z którymi zmagać się muszą dzisiaj zwolennicy Milanu. Przez klub przewinęło się wielu przebierańców pokroju Marco Motty, Felipe Melo, a jedyny Cristiano o którym mogli myśleć kibice Juventusu, to Molinaro. I to nawet nie Cristiano, tylko Cristian, a nawet jeśli o nim myśleli, to raczej w kontekście tego co by mu zrobili za kolejną piłkę posłaną w aut lub trybuny.
Juventus zmagał się pod względem finansów, zmagał się z trenerami trzeciego sortu, zmagał się z piłkarzami niespełniającymi oczekiwań, zmagał się z Bari, Lecce, Catanią i regularnie tracił na takich potęgach punkty. W gruncie rzeczy zmagał się ze wszystkim, nawet z Lechem Poznań i Sławomirem Peszką, którego po spotkaniu tych drużyn Luigi Delneri nazwał najlepszym piłkarzem na boisku.
Zmagania w kraju skończył Antonio Conte, z tymi w Europie rozprawił się Massimiliano Allegri. Juventus stał się ligowym hegemonem, kolejne krajowe trofea kolekcjonuje z wprawą godną najlepszych w historii, jednak wciąż wisi nad nim jeden demon, doprowadzający całą społeczność Bianconerich do bezradnej wściekłości. Trofeum ponad trofeami, turyński święty Graal, uszaty puchar Ligi Mistrzów.
Po raz ostatni Turyn mógł się tytułować piłkarską stolicą Europy w 1996 roku. Od tamtej pory, przez ponad dwie dekady, piłkarze Juventusu nie podnieśli swojego ważącego jedenaście kilogramów srebrnego pragnienia. Triumf wymykał im się z rąk aż pięciokrotnie, a w rolę złodziei marzeń wcielali się Borussia Dortmund, Milan, Barcelona i dwukrotnie Real Madryt.
I o ile czasy, gdy Juventus ośmieszał się w starciach z Galatasaray i odpadał w fazie grupowej już minęły, o tyle nadal czuć, że tej drużynie czegoś brakuje. Języczka u wagi, sprawiającego, że drużyna przestanie być jednym z pretendentów, a dołączy do grona faworytów. Kogoś takiego, jak Cristiano Ronaldo. Mister Champions League, człowiek który z tych rozgrywek urządził swój prywatny wybieg. Ronaldo, który mimo 33 lat w ostatnim sezonie zapakował w Europie 15 bramek, a łącznie w trzech sezonach uzbierał ich aż 43. Maszyna do zdobywania Ligi Mistrzów, a jednocześnie największy kat Juventusu w tych rozgrywkach – w siedmiu meczach z turyńczykami strzelił aż dziesięć bramek, najwięcej spośród wszystkich drużyn, z którymi rywalizował.
***
Antonio Conte, odpowiadając na krytykę za kiepskie występy w europejskich pucharach, odparł że mając w kieszeni dziesięć euro nie da się zjeść w restauracji, której menu zaczyna się od potraw za sto euro.
Z Allegrim Juventus rozgościł się w strefie VIP tej restauracji.
Teraz Juventus by tę restaurację kupił.
100 milionów euro za sam transfer, kolejne 30 milionów za każdy rok gry (a w praktyce 60 milionów, bo to Juventus pokrywa podatki) – łącznie 340 milionów. Kwota horrendalna, we włoskich realiach wręcz nieprzyzwoita, chora. Jednocześnie, jeśli na nią spojrzeć w szerszym kontekście, zrozumiała i nie aż tak absurdalna jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać.
Sama kwota transferu to niewielki problem. O podobnych pieniądzach mówiło się w kontekście chociażby Sergeja Milinkovicia-Savicia. I tu pojawia się kluczowa w całym przedsięwzięciu kwestia, kim jest Savić, a kim jest Ronaldo? Słysząc nazwisko Savić przeciętny Azjata nawet się nie obejrzy. Marketingowo jest to nazwisko bez żadnego znaczenia, pod względem prestiżu co najwyżej interesujące lokalnie, we Włoszech.
Tymczasem kupując Ronaldo, Juventus kupuje całą machinę marketingową. Jednoosobową markę, która dorównuje, a może i nawet przewyższa dzisiaj markę jaką jest na świecie Juventus.
Jeśli spojrzymy na Juventus, to dzisiaj zmaga się przede wszystkim z jednym, ogromnym i trudnym do przeskoczenia problemem – przychodami. Pod tym względem jest w Europie dopiero na dziesiątym miejscu. Oczywiście, przychody rosną z roku na rok, znacznie skoczyły odkąd Juventus zaczął ponownie wygrywać i docierać do finałów Ligi Mistrzów. Jednak nadal na podium patrzy z oddali. Do Barcelony traci 140 milionów, do Realu i Manchesteru United 170 milionów. Rocznie.
W kraju wygrywa co może, w Europie dołączył do czołówki. Pod względem czysto piłkarskim wiele więcej zrobić nie może. Fakty są takie, że tu konwencjonalne metody zawodzą, wychodzą lata zaniedbań w marketingu, zwłaszcza w Azji. Wystarczy spojrzeć na Manchester United, który odkąd odszedł Sir Alex Ferguson kompletnie zawodzi oczekiwania – zarówno pod względem gry jak i trofeów, a jednocześnie jest finansową machiną. Juventus od Adidasa dostaje 14 milionów rocznie, od głównego sponsora – Jeepa – 17 milionów. United rok w rok inkasuje od Adidasa 75 milionów i 47 milionów od Chevroleta. Inny świat.
W Turynie robią co mogą żeby to nadrobić. Zmienili herb na logo, co mimo kontrowersji i początkowo ostrej krytyki okazało się marketingowym strzałem w dziesiątkę. W tych samych ramach należy też postrzegać transfer Cristiano Ronaldo. Nie, nie zwróci się w koszulkach, to głupi mit. Zwróci się jednak długoterminowo, jeśli Juventus zdoła wykorzystać jego markę do popularyzacji swojej. O tym jaki potencjał finansowy ma ściągnięcie Portugalczyka najlepiej świadczy to jak na informacje o możliwym transferze zareagowała giełda. W ciągu kilku dni akcje Juventusu wzrosły na wartości o 12.85%.
Ile znaczy transfer, którego jeszcze nie dokonano. Największy skok wartości akcji Juve na giełdzie od dłuższego czasu:) +12,85% w kilka dni. pic.twitter.com/48iFTm2RQb
— Michał Borkowski (@mbork88) 5 lipca 2018
Jak to możliwe, że Juventus na ten transfer w ogóle stać? Bianconeri należą do spółki Exor, która ma 63.77% udziałów w klubie. Jakie obroty ma Exor? Ponad 140 miliardów przychodów rocznie, w 2017 spółka odnotowała 4.6 miliarda zysków. W portfolio między innymi Fiat, Ferrari, i oczywiście Juventus. Według najnowszych doniesień Cristiano miałby co prawda zarabiać we Włoszech 30 milionów za sezon… jednak zaledwie 10 od Juventusu, a kolejne 20 miałaby mu gwarantować umowa sponsorska z Fiatem, w ramach której miałby zostać twarzą Jeepa, Alfa Romeo oraz globalnym przedstawicielem Ferrari.
O ile trudno sobie wyobrazić sytuację w której Ronaldo reklamuje Multiplę, o tyle w przypadku Ferrari już można popuścić wodze wyobraźni. Nowiutki model Ferrari CR7? Nie takie rzeczy już ten świat widział.
Wypada przy okazji nadmienić, że CEO Exoru jest John Elkann, wnuk legendarnego Giovanniego „L’Avvocato” Agnellego, symbolu włoskiego kapitalizmu, który podobno miał w zwyczaju każdy dzień zaczynać o 6 rano, dzwoniąc do prezydenta Juventusu Giampiero Bonipertiego, by dowiedzieć się co dokładnie dzieje się w klubie.
Natomiast Andrea Agnelli, obecny prezydent Juventusu, to syn najmłodszego brata „L’Avvocato”, Umberto. W 2010 został czwartym członkiem rodziny, który stanął na czele Juventusu – wcześniej prowadzili go jego dziadek, ojciec i wujek. Wszystko w rodzinie, co nie znaczy, że Exor będzie bezinteresownie pompował w Bianconerich pieniądze, to niemożliwie chociażby ze względu na zobowiązania i odpowiedzialność przed pozostałymi udziałowcami spółki. Jednak może wesprzeć klub znaczącą pożyczką (robił to już dwukrotnie), czy zwiększoną kwotą za reklamę na koszulkach, w zamian za wykorzystanie wizerunku Ronaldo w swoich działaniach reklamowych.
Jeśli dołożymy do tego nagłą, niespodziewaną podwyżkę cen karnetów o 30% (a co za tym idzie także biletów), okazuje się, że cała transakcja nie jest aż tak nierealistyczna jak to się mogło wydawać. Pozostaje tylko jedno pytanie, po cholerę Ronaldo miałby się przenosić do Piemontu?
***
Najlepszy, trzy lata z rzędu, klub Europy. Kapitalna gaża, uwielbienie tłumów w jednej z trzech najpopularniejszych drużyn na całym globie. Pełna gablota trofeów, pełen portfel, ego szczęśliwe do tego stopnia, że wręcz tryska nosem. Jedno z najatrakcyjniejszych do mieszkania miast na świecie. Kto normalny machnąłby na to ręką i dlaczego?
Ponownie – na pierwszy rzut oka to nie ma sensu. I ponownie jeśli na temat spojrzeć szerzej, to już jakieś argumenty ‘za’ można znaleźć. No, może poza miastem, bo najlepsze co można o Turynie napisać, to to, że jest dość ładny i schludny. Ani to metropolia, ani to tętni nocą życiem, ani to specjalnie ciepłe, ani morza nie ma.
Wiek. 33 lata. Przed tym nikt nie ucieknie. Jasne, można przytoczyć, że według badań biologiczny wiek Ronaldo to 23 lata, jednak to półprawda. Odniesieniem do wieku biologicznego są normalni ludzie, profesjonalnie prowadzący się czołowi piłkarze mają z miejsca ten wiek niższy niż w metryce. Biologicznie Lewandowski także do trzydziestki jeszcze się nie zbliża. Ronaldo jest fenomenem, ale cudów nie ma. Może dzięki prowadzeniu się uszczknie (uszczknął?) te 2-3 lata więcej niż normalny piłkarz, ale fizycznie nie jest już tym samym Ronaldo co kilka lat temu.
I tu dochodzimy do pierwszej kwestii, specyfiki ligi. Według doniesień Guillame’a Balague’a, Ronaldo postanowił, że czas się rozwieść, nie tyle z Realem, co z Florentino Perezem, z którym od początku było mu nie po drodze, a niesnaski z czasem coraz bardziej narastały. W skrócie – czuł się niedopieszczony. Skoro nie Real, to kto?
Pierwszą opcją jest Anglia. Premier League, co prawda bogata i medialna, ale też wymagająca niesamowitej wytrzymałości ze względu na akcję ekspresowo przenoszącą się spod pola karnego pod drugie pole karne, wymagająca wytrzymałości także ze względu na środkowych obrońców, którzy w większości drużyn przypominają połączenie tura i niedźwiedzia. Nie brzmi to jak najlepsze miejsce dla piłkarza solidnie po trzydziestce, prawda?
Jeśli nie Anglia, to PSG. PSG bogate, jednak nie mogące wydawać pieniędzy do woli, ograniczone już i tak ścisłym nadzorem ze względu na Financial Fair Play, do tego związane finansowo przez wysokie kontrakty Neymara i Mbappe. I przede wszystkim PSG francuskie. Grające w lidze, którą piłkarze z najwyższego poziomu mogą traktować jak wakacje, irytujący obowiązek do odbębnienia. Czy wygranie Ligue 1 to byłby dla Ronaldo prestiż? Jeśli tak, to wątpliwy, o Pucharze Francji nie ma sensu nawet wspominać. Czyli zostaje Liga Mistrzów, w której PSG zawodzi, w której miałby paryżan poprowadzić Tomas Tuchel. Trener obiecujący, jednak którego największym zawodowym osiągnięciem jest Puchar Niemiec. W Lidze Mistrzów trenował raz, przygodę zakończył na Monaco.
I tu dochodzimy do ligi włoskiej. Ligi – nie ukrywajmy – w lekkim cieniu, przez wiele lat pogrążonej w problemach. Jednocześnie ligi, która jest na fali wznoszącej i ligi, w której jak w żadnej innej piłkarze po prostu pięknie się starzeją. Antonio Di Natale po trzydziestce strzelił więcej goli niż przed trzecim krzyżykiem, Francesco Totti potrafił w niej błyszczeć nawet mając na karku czterdzieści lat, a 37-letni Luca Toni zdobył 22 bramki i został królem strzelców. Serie A ze względu na niższe tempo i wysoką świadomość taktyczną średnich i słabych drużyn warunkującą grę w ataku pozycyjnym jest miejscem wręcz idealnym dla piłkarza, który wciąż ma wielkie umiejętności, ale niekoniecznie jest w stanie tydzień w tydzień wykonywać kilkanaście sprintów i ścierać się z przypominającymi tytanów obrońcami.
Oczywiście Serie A nie da Ronaldo tego, co daje mu La Liga, czyli największego spektaklu w świecie piłki, El Clasico, podczas którego wszystkie kamery świata spoczywały na nim i na Leo Messim. Pytanie tylko, czy taka perspektywa jest dla Ronaldo wciąż aż tak atrakcyjna. W ostatnich sześciu spotkaniach ligowych z Barceloną Cristiano wygrał zaledwie raz, przegrywał trzykrotnie (w tym 0:4, 0:3), także o meczach z Atletico trudno mówić, że wracał z tarczą – jedna wygrana, cztery remisy, jedna porażka. Wspaniale jest grać gladiatora na pięknej scenie, trochę mniej grać na niej tego, który obrywa po głowie.
I tu wchodzi Juventus. Juventus, który na krajowym podwórku jest hegemonem, w którym Ronaldo mógłby błyszczeć w meczach, które może nie przyciągają aż tak wielu kamer, jednak wciąż są klasykami. I nie można wykluczyć, że Ronaldo byłby czynnikiem, który więcej kamer przyciągnie, że to nie on musi szukać kamer, a kamery muszą szukać jego.
Juventus, który da mu trofea. Siedem mistrzostw z rzędu, cztery Puchary Włoch z rzędu – pod tym względem jest to wręcz wymarzona sytuacja dla Portugalczyka, który w Madrycie podbijał Europę, jednak w kraju z reguły musiał uznawać wyższość Barcelony, czasem Atletico. Dziewięć lat, dwa mistrzostwa, dwa Puchary Hiszpanii, ostatni tytuł króla strzelców w sezonie 2014/15. W perspektywie sezon z nowym trenerem, którego największym klubowym wyzwaniem było prowadzenie Porto. Który będzie musiał zbudować swój Real, co wielu przed nim przerosło.
Pozostaje ostatnia kwestia, prestiżowa, łechcąca ego, nakręcająca jeszcze bardziej jego legendę. Może stać się gwiazdą trzeciego wielkiego klubu, może podbić trzecią czołową ligę Europy, może zdobyć Ligę Mistrzów z trzecią drużyna w historii. Może udowodnić, że na przestrzeni kariery był piłkarzem ekstremalnie wszechstronnym, zdolnym dominować w trzech różniących się, mających inne wymagania ligach, gotowym do pociągnięcia za sobą do trofeów każdego zespołu w którym występował, w tym reprezentacji swojego kraju.
I byłby to jeden z niewielu argumentów, na który Leo Messi nie miałby jak odpowiedzieć.
MICHAŁ BORKOWSKI
Fot. NewsPix