Reklama

Gem, set, mecz Šafářová. Dla Radwańskiej Wimbledon już się skończył

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 lipca 2018, 18:52 • 3 min czytania 5 komentarzy

Czujemy się dziwnie. Z jednej strony mamy wrażenie, że powinniśmy skrytykować Agnieszkę Radwańską za odpadnięcie już w drugiej rundzie Wimbledonu. Z drugiej nie można było po niej zbyt wiele oczekiwać. Robert Lewandowski powiedziałby: „na tyle było ją po prostu stać”. I tym razem, o dziwo, miałby rację.

Gem, set, mecz Šafářová. Dla Radwańskiej Wimbledon już się skończył

Wiedzieliśmy, że z Lucie Šafářovą nie będzie Agnieszce łatwo i przyjemnie. Jasne, wierzyliśmy, że Polkę stać na odniesienie zwycięstwa choć już mecz pierwszej rundy – ze 195. w rankingu WTA Eleną-Gabrielą Ruse – pokazał nam, jaka jest jej obecna forma i możliwości. Trzeba jednak Radwańskiej oddać, że walczyła tam niesamowicie, a sześć obronionych meczowych jest tego najlepszym przykładem.

I czego jak czego, ale ambicji dziś też nie można było jej odmówić. Pech chciał, że rywalka w kluczowych momentach wspinała się na wyżyny swoich umiejętności. No, może poza jednym – piłką setową w pierwszym spotkaniu. Aga miała takie dwie, lecz przy rozgrywaniu drugiej z nich warunki dyktowała już Czeszka. Przy pierwszej przeważyło… dziesięć centymetrów. Mierzonych na oko przed telewizorem, ale jesteśmy przekonani, że nie było ich więcej. Gdyby Polka lepiej wymierzyła loba – choć granego w trudnej sytuacji – prowadziłaby 1:0 i stała na uprzywilejowanej pozycji z prostą drogą do III rundy. „Isia” przelobowała jednak nie tylko rywalkę, ale i kort. Lucie się wybroniła, po chwili przełamała Agnieszkę i zamknęła całą partię własnym serwisem.

Reklama

I tu rozpoczął się najgorszy okres gry Radwańskiej. Niesamowicie szybko straciła swoje podanie. Dwa razy. Wygrany serwis na 1:4 był promyczkiem nadziei, aczkolwiek kolejnego gema zgarnęła Czeszka… I to ona się zacięła. Kolejne trzy gemy padły łupem Radwańskiej, a Lucie – jak dobra sąsiadka – oddawała je punkt za punktem. „Och, chce pani wygrać gema? Nie ma problemu!”. Podwójny błąd, wyrzucony forehand, ustrzelona siatka – pełen repertuar.

Tak było też w ostatnim gemie tego meczu. Problem w tym, że tylko do momentu, gdy Agnieszka Radwańska miała break pointy. I uwaga – w tamtym gemie trafiło jej się takich siedem! I, co naprawdę niezwykłe, nie potrafimy się przypieprzyć o żaden z nich. Albo Czeszka trafiała pierwszym podaniem (a to funkcjonowało w tym meczu znakomicie, podobnie jak je forehand), albo broniła się po wymianie, którą Radwańska wygrałaby normalnie bez problemu. W tym meczu rywalka wyciągała jednak z rękawa zagrania, jakich spodziewalibyśmy się po Simonie Halep czy Caroline Woźniacki. Innymi słowy: niesamowite. Po prostu.

Lucie zamknęła to wszystko serwisem, przy drugiej piłce meczowej. Tym samym okazała się lepsza w starciu zawodniczek po przejściach – Agnieszka męczyła się ostatnio z plecami i przez kilka miesięcy na kort niemal nie wychodziła, a Šafářová miała problemy właściwie ze wszystkim. Ale to nie tak, że to rywalka słaba, dochodziła przecież do finału na Roland Garros, na wimbledońskiej trawie zawitała kilka lat temu w półfinale. Przegrać z nią to nie wstyd, nawet gdy jest się byłą finalistką brytyjskiego szlema.

Całkiem niedawno, tuż po tym jak Agnieszka wróciła na kort i rozegrała swoje pierwsze spotkanie, Joanna Sakowicz – była tenisistka, a dziś komentatorka – mówiła nam, że powinniśmy wrócić do czasów, gdy cieszyliśmy się z każdej rundy turnieju wielkoszlemowego, którą Polka przejdzie. I tak zrobimy tym razem, ciesząc się, iż dotarła do drugiej, a wybaczając porażkę, bo widać było, że chce jej uniknąć. Taki stan utrzymać możemy maksymalnie do końca sezonu. W roku 2019 życzylibyśmy sobie jednak Agnieszki Radwańskiej, która powalczy o to, by wrócić do pierwszej dziesiątki rankingu.

Reklama

Mamy nadzieję, że nie wymagamy zbyt wiele.

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...