Jeśli grasz na dziewiątce w reprezentacji Brazylii to oznacza, że powinieneś walczyć o tytuł króla strzelców mundialu. Tymczasem bilans Gabriela Jesusa jest gorszy niż Jana Bednarka.
Wiemy, wiemy, wiemy – futbol to nie tylko zdobywanie bramek. Zgoda. Dzisiejsza piłka nożna jest bestią wszechstronną, dawno minęły czasy zawodników w stylu Van Nistelrooya, którzy nie plamili się wychodzeniem poza pole karne. Jak najbardziej możecie więc argumentować – drogie Weszło, zobaczcie jak Gabriel Jesus pracuje! Zobaczcie jak w akcji X podczas meczu z Y zrobił miejsce! Tu rozsądne podanie, a tutaj nie wywrócił się na piłce!
I wszystko fajnie.
Ale czy naprawdę środkowy napastnik reprezentacji Brazylii musi zasłaniać się retoryką, jaką ostatnio słyszeliśmy ze strony obrońców króla gry tyłem do bramki, Mariusza Ujka?
Na razie faktyczny, liczbowy wkład Gabriela Jesusa w wyniki Canarinhos to asysta po beznadziejnym przyjęciu. Gdyby przyjął dobrze, Coutinho nie miałby sytuacji. Ale przyjął jak – nie przymierzając – nie przyjąłby nawet wspomniany Ujek i wpadło.
Wielkie brawa.
Nie wtrącamy się w kompetencje Titego, na razie maszyna mu przecież działa, przechodzą do kolejnych faz. Nie zamierzamy udawać, że bramka Firmino z ostatniego meczu była piękniejsza niż torpeda Pavarda i kontra Belgii razem wzięte. Nie udajemy, że Jesus w niczym nie pomógł (choć jednak jest jednym z najsłabszych Brazylijczyków). ALE, jedna istotna kwestia.
Jesus miał być typowym lisem pola karnego. Oczywiście to nie są jedyne jego atuty, lecz najlepszy brazylijski strzelec eliminacji w takiej roli był obsadzany. I miało to sens – na mecze z zespołami, które myślą głównie o obronie, potrzebujesz człowieka na desancie. Cały czas czyhającego na gola. Jeśli już musimy szukać jego pozytywów w kwestiach takich jak rozegranie, to problem pokazuje się sam.
Szczególnie, że Firmino, fałszywa dziewiątka potrafiąca grać głębiej, ma po prostu większe inklinacje do gry kombinacyjnej. To gracz, który nie tyle jest przyzwyczajony do tego, żeby brać ciężar rozegrania, ale wręcz się tego od niego wymaga. Nie da się wypowiedzieć podobnych słów o Jesusie, który ma zupełnie inną charakterystykę. Na razie klasyczna dziewiątka w Brazylii nie strzela, a aby coś pokazać, musi się cofać – skoro tak, to Firmino lepiej pasuje do tej gry. Jego szybkie, błyskotliwe rozegranie z Coutinho i Neymarem mogłoby okazać się porywające. Zwłaszcza, jeśli Canarinhos znów przyszłoby grać przeciwko wyjątkowo zbitej defensywie, w której Jesus, przepychając się gdzieś w gąszczu łokciu defensorów, zostałby po prostu zgnieciony.
Czy mimo to spodziewamy się, że Tite mając przed sobą tak poważnego rywala jak Belgia, który nie ustępuje Brazylii potencjałem, dokona roszad? Szczerze – nie. Gabriel Jesus uchodzi za “synka” brazylijskiego selekcjonera. Ma mnóstwo zaufania, a Firmino pewnie będzie musiał się znowu zadowolić rolą dżokera.
Fot. Newspix.pl