Jeszcze niedawno Denis Czeryszew bawił się z biednymi Saudyjczykami, a Aleksandr Gołowin zaliczał mecz życia. Nie minęło wiele czasu, a już jest bliżej końca, niż początku. Od soboty wchodzimy w decydującą fazę rosyjskiego turnieju i nie ukrywamy, że liczymy na zdecydowanie większe emocje niż dotychczas. Niech ten byle jaki mundial zmieni się wreszcie w prawdziwe święto futbolu.
Dla porządku – wczoraj poznaliśmy wszystkie pary, które powalczą między sobą o promocję do ćwierćfinałów.
Francja – Argentyna
Urugwaj – Portugalia
Hiszpania – Rosja
Chorwacja – Dania
Brazylia – Meksyk
Belgia – Japonia
Szwecja – Szwajcaria
Kolumbia – Anglia
Na przystawkę dostaniemy starcie Francuzów z Argentyńczykami. Oba zespoły, mimo awansu, nie rozpieszczają swoich kibiców. Przykładowo – jeśli ktoś poświęcił półtorej godziny życia na obejrzenie meczu Francja-Dania, to sorry, ale mógł zrobić w tym czasie 2457942 ciekawszych rzeczy. Każda z nich byłaby bardziej emocjonująca, nawet spoglądanie na skapujące z łyżeczki krople herbaty. Argentyna natomiast, po dwóch wpadkach, podniosła się i nareszcie wygrała swoje spotkanie, co pozwoliło jej awansować do fazy pucharowej. Nie było to zwycięstwo w pięknym stylu, ale po dwóch pierwszych meczach chyba mało kto takiego oczekiwał. Albicelestes mieli po prostu wygrać i ten plan zrealizowali.
W sobotę czeka nas też starcie Urugwaju, przykładu zespołu poukładanego, z solidnym bramkarzem, świetną obroną, środkiem pola, przy którym wysiada jakikolwiek potencjałometr (Torreira, Bentancur, Nandez, a nawet 24-letni de Arrascaeta) i ataku o nieprawdopodobnej sile rażenia. Wszystko to scalił Oscar Tabarez i efekty są co najmniej zadowalające: dziewięć punktów, zero bramek straconych, pięć strzelonych. Co do Portugalii – na mistrzostwach prowadzona jest przez mającego przebłyski geniuszu Cristiano Ronaldo, którego dopiero w ostanim meczu wsparł Ricardo Quaresma. Szczęścia mają wiele, aż trzy gole z pięciu strzelili po stałych fragmentach gry. Widzimy tu pewną analogię między poprzednim Euro, a obecnymi mistrzostwami świata. Tylko czy tego szczęścia wystarczy im na ekipę “Los Charruas”?
Maraton kontynuowany będzie w niedzielę. W jednym narożniku łużnickiego ringu stanie Hiszpania, a w drugim mocno przystopowani przez Urugwaj gospodarze mundialu. Rosjanie zachwycili nas w pierwszych dwóch spotkaniach, ale w ostatnim zagrali na miarę realnych możliwości. Hiszpania z kolei jest zespołem, w którym, poza Isco czy Diego Costą, nic nie funkcjonuje, jak powinno. Dajmy na to, taki David De Gea dopiero w meczu z Marokiem obronił pierwszy strzał na tym turnieju. Cały mundial w wykonaniu “La Furia Roja” wygląda jak walenie głową w mur. W sobotę może wydarzyć się absolutnie wszystko, ale Hiszpanie i tak pozostają wyraźnym faworytem do zwycięstwa.
Kolejną parę tworzą rewelacyjna Chorwacja oraz nużąca, skłaniająca nas do wymiotów, reprezentacja Danii, która niespecjalnie przekonała, że zasługuje na miejsce w 1/8 finału. Krótko mówiąc. od oglądania kadry Age Hareide bolą oczy. A Luka Modrić i spółka lubią weryfikować takich gagatków, co pokazali w spotkaniu z Argentyną. Akurat w tym przypadku faworyt jest jeden. Będziemy bardzo zdziwieni, jeżeli Chorwaci z turniejem pożegnają się w najbliższą niedzielę.
Starcie Brazylii z Meksykiem przynajmniej w teorii zapowiada się najciekawiej ze wszystkich w tej fazie turnieju. Canarinhos na razie nie zachwycają, choć w grupie ugrali siedem oczek, tracąc przy tym tylko jedną bramkę. Najbardziej zawodzi Neymar, który w 2014 roku ciągnął zespół Luiza Felipe Scolariego za uszy. Dowiózł ich aż do półfinału, który celowo skwitujemy milczeniem. Na szczęście dla brazylijskich kibiców na najwyższe obroty wskoczył Philippe Coutinho, który przejął rolę lidera zespołu. Zawodnik Barcelony pokazał na mundialu naprawdę wiele, być może nawet więcej, niż słyszeliśmy wersji wymowy jego nazwiska. Meksyk z kolei po świetnym starcie wyraźnie spuchł. Na awans jednak się załapał, choć przy sporej dozie szczęścia. W takim razie wydaje nam się, że Juan Carlos Osorio powinien zorganizować kolejną integracyjną imprezę.
O spotkaniu Belgii z Japonią powiemy tyle, że każdy inny wynik niż pewne zwycięstwo Europejczyków będzie gigantycznym zaskoczeniem. Widzimy wiele różnić pomiędzy obiema ekipami. Podopieczni Roberto Martineza grają fair i zamiast kalkulować, wygrali z Anglikami i wyszli z grupy z pierwszego miejsca, zarazem trafiając do trudniejszej części drabinki. Temat Japończyków przemilczymy, wystarczająco dużo powiedziano w programie “Stan Mundialu” . Skompromitowali się i tyle. Oby od Belgów dostali tak mocno, jak Michy Batshuayi kopnął się piłką w łeb.
Idąc dalej, pewnie wszyscy znacie kogoś, o kim długo mówiło się, że “nic z niego nie wyrośnie”, a potem okazało się, że ten ktoś osiągnął dużo więcej niż wy. No, to my tak samo czujemy się, gdy widzimy Szwedów i Szwajcarów w 1/8 finału rosyjskiego mundialu. Najgorsze jest jednak, że któraś z tych dwóch drużyn zagra w ćwierćfinale. Ciężko cokolwiek wytypować, ale kibicujemy tym pierwszym, którzy co rusz wysyłają do domu teoretycznie silniejsze zespołu.
Ostatnią częścią tej wystawnej kolacji będzie starcie dwóch ekip, które nie zachwyciły, choć pierwotnie miały to zrobić. Anglicy walczą o triumf na mundialu od roku 1966, ale zamiast powtórki z rozrywki, regularnie dostają w cymbał i wracają do domu na tarczy. Teraz zapewne będzie podobnie, gdyż w sobotę podejmą Kolumbię. Jeżeli jednak James nie zagra, “Synowie Albionu” dostaną szansę na… Chyba lepiej nie spekulować. W końcu i tak pewnie przegrają.
Druga część drabinki wydaje się tak absurdalnie łatwa, że coraz bardziej na poważnie myślimy o potencjalnej strefie medalowej dla Chorwatów. Nawet dość średnia Hiszpania nie powinna pokrzyżować im planów. Duże szanse ma też lepszy z pary Anglia-Kolumbia, który w ćwierćfinale trafi na kogoś z dwójki Szwajcaria-Szwecja. Za to pierwsza część… wolna amerykanka. Tam może wydarzyć się wszystko.
Fot. Newspix.pl