Po meczu z Senegalem byłem rozczarowany. Złość, gniew, smutek – to nie do końca oddaje, jakie uczucia towarzyszą tego typu porażce. Oczywiście, przegraliśmy zasłużenie, bez dwóch zdań. Więcej – byliśmy jedną z trzech najsłabszych drużyn pierwszej kolejki. Ale przede wszystkim – niemal każdy z reprezentantów był najgorszą możliwą wersją samego siebie. Byłem rozczarowany, bo widziałem, że Milikowi nawet po dwóch kontuzjach zdarzały się dobre fragmenty gry w Neapolu. Że Piszczek ostatni raz grał tak słabo… Chyba nigdy? Że Bednarkowi takie błędy nie zdarzają się co mecz.
Byłem rozczarowany, bo widziałem grupę ludzi, którzy nie pokazali nawet małej cząstki swojego potencjału. Dotyczyło to zresztą nie tylko Grosickiego, Błaszczykowskiego, Zielińskiego czy Piszczka, ale też Adama Nawałki. Człowieka, który niemal przez całą swoją kadencję imponował konsekwencją. Cały świat próbował mu wmówić określone zmiany taktyczne czy personalne, a on robił po swojemu, budując klocek po klocku swoje wymarzone ustawienie z wymarzonymi schematami i wymarzonymi zawodnikami, plus oczywiście wymarzoną atmosferą w szatni.
Trudno było go krytykować, bo choć wielokrotnie potrafiliśmy roztrwonić prowadzenie czy zostać skarceni za zbyt głębokie cofnięcie obrony, to wyniki układały się po naszej myśli. Moim zdaniem wynikało to głównie z automatyzmów – strzelaliśmy bramki po dość podobnych akcjach, rozbijaliśmy ataki po dość podobnych zagraniach defensywnych i generalnie stanowiliśmy zespół dość przewidywalny.
Niestety, w meczu z Senegalem Adam Nawałka przełamał ten impas i wyszedł przede wszystkim ofensywnymi wykonawcami. W ostatnich dniach nawet i mnie zdarzało się pisać: wyszedł ofensywnie, ale problem polegał właśnie na tym, że piłkarze chcieli grać to, co grali miesiącami, ale nie zgadzały im się proporcje. Dorzucony został ofensywny piłkarz, który nie potrafił w żaden sposób znaleźć sobie miejsca w ofensywie, a jednocześnie brakowało jednego człowieka, który zawsze biegał gdzieś obok Krychowiaka. I to dwukrotnie się na nas zemściło. Nie chcę zrzucać całej winy na selekcjonera, ale jednak – tak mocno pragnął zaskoczyć rywala, że z szoku do dziś wychodzą również jego piłkarze.
Myślałem, że jest tylko jedna droga do sukcesu z Kolumbią. Nawet sobie to mniej więcej wyobrażałem.
Środa – na konferencji pojawia się Adam Nawałka. Przyznaje, że w ostatniej chwili postanowił zagrać w sposób, który jego zdaniem mógł zaskoczyć Senegalczyków. Niestety, nie udało się, winę ponosi w całości on, jako pomysłodawca takiego fortelu. Chce jednak uspokoić i kibiców, i piłkarzy, że od tej pory kończymy okres eksperymentowania i skupimy się na doskonaleniu tego, co przyniosło nam sukcesy w eliminacjach Mistrzostw Europy, na samym turnieju finałowym i oczywiście w drodze do Rosji. Obok niego siedziałby Robert Lewandowski, który potwierdziłby słowa selekcjonera, dodając jednocześnie, że jak pokazują inne mecze turnieju – choćby starcia Urugwaju czy nawet drugi mecz Portugalii – na mistrzostwach jedyną drogą do sukcesu jest uważna i konsekwentna gra w obronie.
Nie obraziłbym się nawet za żart Roberta, że po pierwszej kolejce Grzegorz Krychowiak ma więcej goli niż Neymar i Messi razem wzięci, co tylko potwierdza, jak ogromną rolę odgrywa defensywa.
Od tego momentu z obozu dochodziłyby informacje, że “back to basics”, “return to the classics”, albo bardziej swojskie “gramy swoje”. Żadnego upychania na boisku Milika i Zielińskiego, żadnego kombinowania z pięcioma zawodnikami skupionymi na ataku.
Wyobrażałem sobie to właśnie w taki sposób, że skoro pewien delikatny eksperyment zakończył się wybuchem fiolki w dłoniach chemika, to następnym razem zobaczymy może i nudną, może i przewidywalną, ale przećwiczoną jak Kevin w wigilię na Polsacie strategię gry. Niestety, nic takiego miejsca nie miało, zamiast tego zaoferowano ciszę medialną bez żadnych przekonujących wytłumaczeń. “Na gorąco” nikt nie chciał oceniać, a “na zimno” już nie było nawet okazji zapytać. Następnie cios numer dwa. Wczorajsze informacje dotyczące przewidywanego składu oraz – co ważniejsze! – ustawienia.
Wszystko wskazuje na to, że pożar związany z graniem nietypowej dla tego składu piłki ugasić ma kolejny eksperyment. W Stanie Mundialu Krzysztof Stanowski ujawnił, że bardzo prawdopodobna jest gra trójką stoperów – która nie wyszła nam ani razu, oraz ustawienie z Piszczkiem jako półprawym stoperem i Bereszyńskim w roli wahadła – którzy do tej pory w całej karierze zagrali razem na stronie 45 minut z Litwą. Rozumiem, że niestety nie zagramy już tak samo jak w naszych najlepszych meczach w kadencji Adama Nawałki, bo Sebastian Mila jest w Rosji dziennikarzem a Bartosz Kapustka ostatni raz grał w piłkę na Euro 2016.
Ale liczyłem, że właśnie swoją żelazną konsekwencją i determinacją, Nawałka zdołał wychować sobie w miarę solidnych zastępców. W buty Mączyńskiego spróbuje wskoczyć Góralski albo Linetty. Zniszczonego po meczu z Senegalem Milika zdoła zastąpić Kownacki. Za Glika, jeśli faktycznie nie uda się go połatać, wpadnie Bednarek. Zmiany może nie jeden do jednego, ale – a, niech stracę – 0,8 do jednego.
Liczyłem, że znów pojawią się narzekania na przesadną ostrożność, na minimalizm i brak optymalnego wykorzystania Zielińskiego jako stricte środkowego pomocnika, a nie “dziesiątki” operującej bliżej Lewandowskiego. Ale Nawałka narzekania – jak zawsze – zignoruje i zrobi po swojemu. Po staremu. Jak – chociażby – Urugwaj, albo nawet ten obrzydliwie (choć siatka na Pique – miód!) i prymitywnie grający Iran. Tak się robi wyniki na tym turnieju! Ładnie grające Peru i ładnie grające Maroko razem zdobyły mniej goli w 4 meczach niż my w 90 minut.
Zamiast tego wszystkiego: po nowej lepszej reprezentacji przeciw Senegalowi mamy mieć jeszcze nowszą i jeszcze lepszą reprezentację przeciw Kolumbii.
Najwyżej się pomylę, ale moim zdaniem jedziemy w przepaść. To znaczy do domu.
JO
Poprzednie odcinki mundialowego bloga Jakuba Olkiewicza:
– o tym, że to ostatnie normalne mistrzostwa świata
– o tym, że Ronaldo to najbardziej ludzki ze wszystkich bogów
– o tym, dlaczego w mieście Luki Modricia wymalowano napis „Modricu kurvo mamiceva”
– o tym, że największą siłą drużyny Adama Nawałki jest rutyna, co oczywiście okazało się gówno-prawdą
– o tym, że lepsze jest wrogiem dobrego i szukanie kwadratowych jaj to często zwykła strata czasu
– o tym, że to turniej Glików i Pazdanów, nie Lewandowskich i Zielińskich
– o tym, że wymagania kibiców wobec piłkarzy są niemożliwe do zrealizowania, bo żąda się od nich zapierdalania i nie zapierdalania
Fot.FotoPyK