Wszyscy z zapartym tchem śledzimy to, co dzieje się na mundialu. Ale okazuje się, że na trawie gra się nie tylko w Rosji. W Stuttgarcie właśnie zakończył się turniej tenisowy, bardzo ważny dla fanów męskiego tenisa. Wnioski? Na trawie z dużą piłką najlepiej radzi sobie Cristiano Ronaldo, a z małą – Roger Federer.
Szwajcarzy oczywiście – jak co turniej od ładnych paru lat – liczą na dobry wynik swoich piłkarzy. Oni jednak – choć potrafią sprawiać miłe niespodzianki i od czasu do czasu wygrać z faworytami – to generalnie zbyt daleko nie zachodzą. Być może w Rosji w końcu będzie inaczej, choć zaczynanie turnieju od meczu z Brazylią na pewno nie stanowi ułatwienia. Tak czy siak – szwajcarscy kibice i tak nie mogą narzekać na niedobór sportowych sukcesów na trawie. Bo to właśnie dla ich kraju gra najlepszy specjalista gry na trawiastych kortach, etatowy mistrz Wimbledonu Roger Federer. Od jutra – po raz kolejny – najstarszy tenisista w historii, który znalazł się na pierwszym miejscu w rankingu.
Federer to fenomen. Za półtora miesiąca skończy 37 lat, czyli jak na tenisistę, będzie w wieku dinozaura. Wielu wybitnych graczy kończyło kariery 10 lat wcześniej, niewielu grało na światowym poziomie po trzydziestce. Tymczasem geniusz z Bazylei nie tylko nie zamierza odwiesić rakiety, ale jeszcze śrubuje swoje rekordy. Właśnie wygrał w Stuttgarcie, w finale pokonując Milosa Raonicia.
– Bardzo się cieszę z tego zwycięstwa. W poprzednich latach w Stuttgarcie nie udawało mi się wygrać. Cieszę się, że tym razem zdobyłem tytuł. Rozegrałem dobry turniej i świetny finał. Mecz był zacięty, ale ja byłem odrobinę lepszy w kluczowych chwilach – ocenił Szwajcar, dla którego było to 98. turniejowe zwycięstwo w karierze (to drugi wynik w historii, ale na miejscu Jimmy’ego Connorsa nie czulibyśmy się zbyt pewnie). Zainkasował za nie 117 tysięcy euro, nowiutkiego mercedesa oraz 250 punktów do rankingu. Dzięki nim jutro wyprzedzi Rafę Nadala i po raz kolejny wdrapie się na szczyt światowego notowania.
To o tyle ciekawe, że przecież Federer odpuścił cały sezon na kortach ziemnych. Nie grał w Madrycie, Rzymie, Barcelonie, Monte Carlo. Ba, kompletnie zignorował także wielkoszlemowe Roland Garros. Inaczej mówiąc, zachował się jak wytrawny strateg, który dobrze wie, w której bitwie nie ma większych szans na zwycięstwo. Zamiast marnować siły na nieudane potyczki, on rzuca wszystko tam, gdzie będzie faworytem. Właśnie zdobył 18. w karierze tytuł na trawie (8 z nich na Wimbledonie) i nikt nie ma wątpliwości, że na tej nawierzchni, mocno specyficznej, nie ma lepszego od niego dzisiaj i prawdę mówiąc – nie było nigdy w historii tenisa.
Teraz przed Federerem występy w Halle i na ukochanym Wimbledonie. Dla miłośników numerologii może to być prawdziwa gratka. Jeśli wygra oba te turnieje (w obu będzie murowanym faworytem) zaliczy 10. w karierze wygraną w Halle oraz 100. w całej karierze. – Mam nadzieję, że utrzymam formę. Wygrana w Stuttgarcie dała mi dużo pewności siebie, podobnie jak ponowny awans na pierwsze miejsce w rankingu – stwierdził.
Skoro zaczęliśmy od porównań do mundialu, na nich też skończymy. Właśnie oglądamy prawdopodobnie ostatnie mistrzostwa świata w karierze Cristiano Ronaldo i Leo Messiego. Ale spokojnie, futbol sobie poradzi, choć takich graczy trudno będzie zastąpić. Bardziej boimy się o Wimbledon po zakończeniu kariery przez Rogera Federera.
foto: newspix.pl