Spotkanie egzotyczne. Oba zespoły niepłynące głównym nurtem, raczej chcące zaatakować z drugiego szeregu. Mecz, który dla zwycięzcy miał być kroplówką. Kroplówką dającą nadzieję. Kroplówką, która pomimo piekielnie trudnej grupy miała pozwolić zachować szanse na awans. A nuż uda się urwać punkty Hiszpanii lub Portugalii, a wydarzenia w grupie ułożą się bardzo korzystnie. Na to liczyli jedni i drudzy, a sukces – rzutem na taśmę – osiągnęli Irańczycy.
Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że – tak czy siak – marzenia Iranu o promocji do następnej fazy wydają się mocno życzeniowe. Dziś zagrali tak, że w spotkaniach z potentatami nie widzimy dla nich żadnych nadziei. Brak awansu duetu z Półwyspu Iberyjskiego byłby katastrofą. Wielopiętrową kompromitacją. I to pomimo tego, że zarówno Maroko, jak i Iran nie są ogórkami. Niech nie zmylą was pozory – to nie są statyści, to nie są piłkarze ściągnięci z plaży. To są po prostu solidne drużyny z ciekawymi zawodnikami w składzie. Szkoda tylko, że dziś pokazali tak niewiele.
Z jednej strony Iran. Karim Ansarifard – 18 goli dla Olympiakosu. Alireza Jahanbakhsh – król strzelców Eredivisie. Sardar Azmoun – 23 gole w ciągu 33 występów w kadrze. Wszystko zespojone solidną defensywą, którą Carlos Queiroz szlifuje już od siedmiu lat. Znamienne, że od ostatniego mundialu Irańczycy tylko w trzech meczach stracili więcej niż jedną bramkę, z czego raz w trwającym 120 minut ćwierćfinale Pucharu Azji (w regulaminowym czasie było 1:1). Swoją finałową grupę eliminacyjną zdominowali, a wręcz zdemolowali. Siedem punktów przewagi nad drugą Koreą Południową pokazało, że są gotowi, by jechać do Rosji.
Z drugiej Maroko. Wizytówką Medhi Benatia, stoper Juventusu, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Hakim Ziyech z Ajaxu to jedna z największych gwiazd ligi holenderskiej. W ostatnim sezonie Eredivisie strzelił 9 goli i zaliczył 17 asyst. Rok temu Schalke zapłaciło za Amine Harita osiem milionów euro, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Generalnie mają kim straszyć. Posiadają argumenty – jak pisaliśmy w tekście, w których ich przedstawialiśmy – by trafić soczystym, celnym strzałem prosto w pysk. I, podobnie jak Iran, nie dawali sobie strzelać bramek nawet we śnie. Bilans w decydującej fazie eliminacji? Takie tam 11:0.
Ich potencjał widzieliśmy przede wszystkim na początku. Bo może i zdarzały się błędy indywidualne, ale początkowo nie czuliśmy rozczarowania. Szkoda tylko, że zawrotne tempo oglądaliśmy jedynie w pierwszych dwudziestu minutach, kiedy piłkarze biegali tak, jakby walczyli o życie. Później było coraz gorzej, a już w drugiej połowie, naprawdę, nie dało się tego oglądać.
Początek zwiastował kompletną dominację Marokańczyków. Grali składnie, podawali celnie, wyglądali energicznie. Prezentowali się pięknie, ich gra działała na wyobraźnie. Mówiąc wprost – kompletnie zdominowali rywali. Na piedestał wystawili krótkie podania, które robiły awanturę w defensywie Iranu, ale długie zagrania też pozwalały stworzyć kilka sytuacji. Jak wtedy, kiedy groźnie uderzał El Kaabi. Kulminacyjnym momentem była 19. minuta, kiedy już naprawdę – bez żadnych wymówek – powinni przypieczętować swoją przewagę. Ale Ziyech został zablokowany, Benatia nie potrafił dobić, a Belhanda wziął z nich przykład. Jedna akcja, trzy strzały, zero konkretów. Sporo było w tym nieskuteczności, ale jeszcze więcej – ofiarności Irańczyków.
I właśnie od tamtego momentu Iran zaczął wracać do gry. Nie napiszemy, że powoli, bo od razu – chwilę po groźnych sytuacjach dla Marokańczyków – wyszedł z kontrą, złapał Maroko na wykroku, kiedy nie zdążyło wrócić, ale zabrakło mu ostatniego podania. Od tego momentu przestał się bać. Napastnicy przypomnieli sobie, że trochę w tym sezonie strzelili, a za gole w reprezentacji nie odcinają palców sekatorem i warto chociaż spróbować wykreować sobie jakąś sytuację. Najlepszą stworzyli sobie tuż przed przerwą. Stratę zaliczył Belhanda, piłkę przejął Ebrahimi. Po szybkiej, składnej akcji na czystą pozycję został wypuszczony Azmoun, ale wyglądał, jakby wystrzelał się już w azjatyckich eliminacjach.
Jednak już w trakcie pierwszej połowy tempo stopniowo wyhamowywało. Niestety – w drugiej odsłonie nawet się nie starało, by chociaż spróbować ponownie się rozpędzić. Uwidoczniły się przede wszystkim defensywne atuty obu reprezentacji i tak to sobie leciało. Rozegranie, próba przyśpieszenia, strata. Bicie głową w mur. Kiedy wybił doliczony czas gry, chcieliśmy już sugerować im, że powinni zacząć się pakować, gdyż praktycznie stracili nadzieje na awans.
Ale wtedy Maroko popełniło grzech ciężki. Faul z boku pola karnego. Dośrodkowanie. Próba wybicia Aziza Bouhaddouz. Gol samobójczy. Niefortunne wejście smoka, bo Bouhaddouz pojawił się na boisku kilkanaście minut wcześniej i zabrał swojej drużynie jakiekolwiek nadzieje. A Iran urwał się ze stryczka, bo remisując, mógłby już zacząć żegnać się z mundialem. I wciąż żyje marzeniami…
Maroko 0:1 Iran (0:0)
Bouhaddouz (sam.) 90′
Fot. Newspix.pl