Urodzony w Soczi opozycjonista Boris Niemcow w 2013 roku przygotował – do spółki z Leonidem Martyniukiem – raport dotyczący wydatków przeznaczonych na organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Tych zdecydowanie najdroższych w historii, tych, które miały kosztować 12 miliardów dolarów, a kosztowały ponad 50, tych będących oczkiem w głowie Władimira Putina. Podczas gdy część Rosjan po cichu kpiła, że od 2014 roku olimpijska symbolika będzie uboższa o jedno koło, bo ich rządzący zawsze zatrzymują dla siebie przynajmniej 20 procent, panowie sporządzili poważną analizę, z której wynikało, że przy okazji tej imprezy ukradzionych zostało nawet 30 miliardów. Niemcow nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni zalazł za skórę najważniejszym osobom w państwie.
Na temat mundialu żadnego raportu jednak nie przygotował. Gdy dwa miesiące temu spacerowałem po słynnych miejscach w Moskwie, na chwilę przystanąłem na Wielkim Moście Moskworeckim nieopodal Kremla. To miejsce pamięci. Ciągle dyżurują przy nim ci, którzy nie zapominają o zamordowanym liderze opozycji.
27.02.2015. Po godzinie 23 Niemcow i ukraińska modelka Anna Duricka wpadli w pułapkę. W stronę polityka oddano siedem strzałów z jadącego białego Forda. Za zabójcę uznano Czeczena Zaura Dadajewa, powiązanego z Ramzanem Kadyrowem. Wyrok? 20 lat kolonii karnych dla niego i po kilkanaście dla wspólników. Rzecz jasna do dziś nie wiadomo, kto był zleceniodawcą zamachu.
Niemcow otwiera listę. Jest „prezent urodzinowy dla Putina”, czyli zamordowana 7 października dziennikarka Anna Politkowska. Jest otruty polonem Aleksander Litwinienko. Jest naczelny „Forbesa” Paweł Chlebnikow czy Stanisław Markiełow, czyli prawnik i obrońca praw człowieka. Niestety, wymieniać można by jeszcze długo. A – jakkolwiek brutalnie to zabrzmi – to tylko detal, a przecież jest jeszcze hurt. Bezwzględne bombardowania Czeczenii, aneksja Krymu, wspieranie reżimów.
Ale krzywda nie zawsze oznacza śmierć. Wróćmy do Igrzysk w Soczi. Ilu ludzi pozbawiono dotychczasowego dachu nad głową na mocy specjalnej ustawy, czyli w zasadzie zwykłego widzimisię? Mieszkańcy położonej 10 kilometrów od Soczi wioski Achsztyr musieli przeżyć piekło, bo chciano, by rosyjski kurort jak najlepiej wypadł w oczach gości. Zostali odcięci od świata, hałas uniemożliwiał sen, a toksyny sprawiły, że trzeba było zrezygnować z dotychczasowego źródła wody.
Doping to przy tym wszystkim pikuś, ale jego skala, bezczelność i perfidia wręcz poraża. Właśnie tutaj, w Soczi, przekroczono wszelkie granice, gdy żądza sukcesu była tak wielka, iż pod osłoną nocy przez dziurę w ścianie laboratorium z pomocą FSB podmieniono próbki moczu rosyjskich „czempionów”. Po filmie „Ikar” miałem mieszane uczucia w stosunku do Grigorija Rodczenkowa. Pasuje mi do niego słowo „kanalia”, bo między wierszami da się wyczuć wielką satysfakcję. Stworzył i napędzał system będący największym rakiem współczesnego sportu, po czym stał się jego ofiarą. Ale jeśli wierzycie, że ten „dureń” czy „głupek” (jak nazywa go sam Putin) działał na własną rękę, to równie dobrze możecie się nabrać na metodę „na wnuczka”, choć nie macie dzieci. Zresztą Rodczenkow zapewnia też, że rosyjscy piłkarze wcale nie są bardziej uczciwi niż koledzy z innych dyscyplin.
Uff… Wyszła gruba lista, a zaledwie musnąłem klawiaturą kilka tematów. Ciągle nie wspomniałem jednak po co to wszystko. Piłkarze często podkreślają, że marzą o mundialu, ale dziennikarze mogą sobie z nimi przybić piątkę, bo mają tak samo. Przynajmniej ja miałem. Z porywających mistrzostw w 1998 roku pamiętam tylko finał, ale cztery lata później wpadłem już po uszy. Euro zawsze jest fajne, ale mundial to ciągła ekscytacja i magia. I tak jak piłkarze do mistrzostw się przygotowują, tak robią to dziennikarze. Przynajmniej ja robiłem przez ostatnie pół roku. Czytałem książki, po które pewnie nigdy bym nie sięgnął, rozmawiałem z ludźmi, miałem możliwość spędzenia w Rosji blisko dwóch tygodni, czego efekty znajdziecie głównie w magazynie „Orły 2018”.
I po całych tych przygotowaniach w zasadzie już nie wiem, czy ten wymarzony mundial będzie mnie cieszył. Jeśli skupię się na samym kopaniu piłki, meczach Polaków, które w mojej głowie od grudnia rozegrały się tysiąc razy, czy kolorycie przywiezionym do Rosji przez kibiców z całego świata – z pewnością będzie. Obawiam się jednak, że od odwracania głowy rozboli mnie szyja. Obawiam się, że ze względu na wspaniały mundial świat może przymknąć oczy na rzeczy ważniejsze niż piłka. Jak napisał znający rosyjską duszę Jacek Hugo-Bader, którego twórczość bardzo cenię, staniemy się pożytecznymi idiotami.
W Soczi wylądowałem wczoraj i na razie jest fajnie, sympatycznie. Pogoda taka, że Piotr Ćwielong ogłosiłby strajk, gdyby ktoś kazał mu biegać za piłką, a ludzie są tak przejęci wizytą gości, że nawet gdybym poprosił o helikopter, to pewnie ktoś spróbowałby się zabawić w MacGyvera i zrobić go z zawartości plecaka. Wizyta w Parku Olimpijskim, którego częścią jest Stadion Fiszt, na którym zaprezentują się piłkarze, dla fana sportu jest jak wizyta w fabryce czekolady dla kajtka w Dzień Dziecka. Albo w wesołym miasteczku, które zresztą również należy do kompleksu. Tak jak tor Formuły 1, przez co całość jest widokiem naprawdę unikalnym.
W zasadzie trudno dostrzec tu cokolwiek, co może przypomnieć o przykrych okolicznościach i zepsuć humor. Gdzieś tam dogorywa bezpański pies, ale tak generalnie akurat Soczi nie jest najlepszym miejscem na szukanie dramatów. Grający w Rostowie, ale odwiedzający to miasto Maciej Wilusz powiedział mi, że to nie jest prawdziwa Rosja. Wykreślił w autoryzacji, bo uznał, że mu nie wypada, ale trafił w dziesiątkę.