Ostatni sparing przed wyjazdem na mistrzostwa świata miał nam poprawić humory, dać kilka goli, czyste konto i żadnych ofiar w kontuzjach. Wszystkie te cele udało się zrealizować. Litwa została zlana 4:0 w niezłym stylu. W przeciwieństwie do tego, co działo się dwa lata temu, tym razem zaprezentowała się zgodnie z oczekiwaniami, czyli jak reprezentacja totalnie ogórkowa. Biało-czerwoni potrafili z tego skorzystać.
Pierwszy kwadrans wcale nie zapowiadał sielanki. Gra nam się nie kleiła i chwilami to goście przebywali dłużej na naszej połowie. Dopiero gdy Jacek Góralski świetnie podał do wbiegającego Bartosza Bereszyńskiego (zepsuł dogranie, mógł też strzelać) coś się ruszyło. Chwilę później prowadziliśmy. Akcja była naprawdę fajna. Znów błysnął Góralski, potem Artur Jędrzejczyk uruchomił Dawida Kownackiego, ten dośrodkował, Maciej Rybus idealnie wyłożył piłkę Robertowi Lewandowskiemu, a snajper Bayernu z pomocą rykoszetu trafił do siatki. Początkowe spięcie na dobre z nas zeszło.
„Lewy” poszedł za ciosem po rzucie wolnym, który wywalczył Arkadiusz Milik. Piłka odbiła się od poprzeczki i wylądowała za linią bramkową. Sędzia Kevin Blom na środek boiska wskazał dopiero po sygnalizacji. Holendrowi VAR jeszcze dwa razy się przydał. W 66. minucie Grzegorz Krychowiak przytomnym uderzeniem piętą pokonał Dziugasa Bartkusa (nie tak dawno w Górniku Łęczna), ale wcześniej zagrał piłkę ręką. Blom z pomocą technologii zmienił decyzję i gola nie uznał. Komentujący mecz Maciej Iwański i Andrzej Strejlau dopiero po 2-3 minutach zorientowali się, że prowadzenie nie zostało podwyższone…
Potem VAR zadziałał na naszą korzyść. Litewski obrońca ręką zablokował dośrodkowanie Jakuba Błaszczykowskiego, który od razu pokazywał sędziemu, że powinien być rzut karny. Już się wydawało, że jest po temacie i wykonujemy rzut rożny, ale w końcu Holender podszedł do monitora i wskazał na „wapno”. Egzekutorem był Kuba. Zmienił róg i chyba mógł definitywnie zapomnieć o przestrzelonym karnym z ćwierćfinału Euro 2016.
Wcześniej już legalnie strzeliliśmy na 3:0. Dawid Kownacki dopełnił formalności po świetnej akcji Bereszyńskiego, Milika i Teodorczyka.
Okazji mieliśmy w tym meczu znacznie więcej. Za głowę łapali się m.in. Kownacki (podanie Bereszyńskiego), Teodorczyk (centra Łukasza Piszczka) czy kilka razy Milik, który nie unikał gry, parę razy się przydał, ale jak na (nie)klasę rywala, psuł zdecydowanie za dużo.
Litwini zagrażali nam tylko wtedy, gdy do piłki dochodził Darvydas Sernas. Napastnik, którego swego czasu odpaliły już nawet Wigry Suwałki, pod koniec pierwszej połowy zmusił do wielkiego wysiłku Łukasza Fabiańskego. Ten chwilę wcześniej nie dogadał się na przedpolu z Thiago Cionkiem. Po zmianie stron Sernas najpierw został zblokowany w polu karnym, a później niecelnie strzelił głową, ale faktem jestem, że uprzedził Michała Pazdana. W końcówce poważne zagrożenie prostymi błędami mogli sprokurować Góralski i Błaszczykowski. Tym razem im się upiekło.
Kilku zawodników na pewno zarobiło spore plusy, ale kiedy nie grać dobrze, jeśli nie przeciwko takim słabeuszom? Martwi niemrawa gra na początku obu połów. W drugiej odsłonie rozkręcaliśmy się jakieś 20 minut. Cieszą gole po efektownych akcjach i kilka bardzo dobrych momentów. A w gruncie rzeczy i tak ten sparing nie pozwala wyciągać żadnych poważniejszych wniosków. Wiemy tyle, że generalnie umiemy grać w piłkę, za to Litwini nie umieją.
Polska – Litwa 4:0 (2:0)
1:0 – Lewandowski 19′ (asysta Rybus)
2:0 – Lewandowski 33′
3:0 – Kownacki 72′ (asysta Bereszyński)
4:0 – Błaszczykowski 82′ (rzut karny)
Fot. FotoPyk