Dzisiejsze Weszło to kawał redakcji na terenie warszawskiego Mordoru. To wielki openspace, gromada redaktorów, telewizory, kanapy, studio radiowe, studio telewizyjne, a nawet szczelnie wygłuszone salki służące do orania pracowników na spotkaniach dyscyplinarnych. Do dziś jednak sercem portalu pozostaje facebookowa grupa La Bombonera. Ogniwo łączące warszawską część Weszło z regionami. Grupa nazwana na cześć wielotysięcznego stadionu Boca Juniors, przez którą przez lata przewinął się wielotysięczny tłum redaktorów.
Czasem można było znaleźć wśród nich zupełnych prawdziwków. Jeden na dzień dobry napisał tekst, o którym najwyraźniej myślał, że jest dziełem sztuki dziennikarskiej. Kiedy w komentarzach brutalnie sprowadziliście go na ziemię, zaproponował w Bombonerze genialne usprawnienie – żeby opcję komentowania wyłączyć raz na zawsze. Następny postanowił zmienić branżę i zajął się eksportem wibratorów do Czech i Słowacji (serio!), a jeszcze kolejny zaliczył tak bolesne zderzenie z dziennikarstwem, że zamienił je na naukę dzieci w szkole. Był u nas gość, który chodził po redakcji i dla zabawy tłukł ludzi kijem od mopa, a inny był całkiem spoko, tyle że na imprezie integracyjnej zasnął na kiblu, na swoje nieszczęście niepustym. Niestety, jego miłość do Weszło nie przetrwała tej próby.
Ojcem chrzestnym na Bombo jest oczywiście Krzysztof Stanowski. Kiedy Facebook powiadamia, że dodał post na grupie, można się poczuć jak po otrzymaniu listu ze skarbówki – być może jest to coś neutralnego, ale raczej na pewno jest to coś bardzo przykrego. Stan nie pierdoli się w tańcu. Jeżeli ktoś napisze tekst drastycznie odbiegający od jego spojrzenia lub zawierający rażący błąd merytoryczny, zostaje przeorany, tak by widzieli to pozostali redaktorzy, ale też graficy, informatycy i ludzie zajmujący się reklamą. Jest to metoda ostra, lecz w gruncie rzeczy sprawiedliwa. Podobnie, jak znamiona sprawiedliwości nosiło w Sparcie zrzucanie niezbyt dorodnych noworodków ze skały.
Stan w swoich tekstach lubi wspominać, że za młodu pomieszkiwał w redakcji Przeglądu Sportowego – przychodził do niej po szkole i wychodził o północy. Takiego podejścia oczekuje też od swoich podopiecznych, niezależnie od tego, czy akurat sam tyra jak szalony, czy spędza półrocze na leżaku w Barcelonie. Ostatnio redakcja na tyle się rozrosła, że stery na portalu objął Kuba Olkiewicz. Człowiek z najdłuższym stażem, będący przedstawicielem wymierającego gatunku, który przywiązanie do pomarańczowych barw redakcyjnych stawia ponad wszystko. To taki weszlacki Paolo Maldini, tyle że bez piłkarskich umiejętności (chociaż jego bardziej ucieszyłoby porównanie do Rafała Niżnika). Kuba w poprzednich latach wyglądał na człowieka, który – gdyby to od niego zależało – co tydzień jeździłby na ŁKS i co tydzień pisał o nim teksty. Po objęciu stołka naczelnego co tydzień jeździ na ŁKS i co tydzień pisze o nim teksty.
Szarą eminencją na Weszło od lat pozostaje Mateusz Rokuszewski. To człowiek, którego można wystawić do dowolnego pojedynku na wiedzę o polskiej piłce, jak i do dowolnego pojedynku bokserskiego. Ksywka Roki jest zresztą nieprzypadkowa, o czym dobitnie przekonał się kiedyś Tomek Ćwiąkała, który o mało co wyleciałby z ósmego piętra apartamentu w Barcelonie (ale trzeba Ćwiąkiemu oddać, że nie pękał). Tak naprawdę jednak współpraca z Mateuszem to przyjemność – jeżeli na dziesięć przesłanych przez niego tekstów przypadnie jedna literówka, to znaczy, że jest wyraźnie pod formą. Poza tym – oprócz szczegółów ze świata piłki – doskonale pamięta także wszystkie szczegóły ze współpracy z innymi. Na przykład, że przed dwoma laty ktoś wziął dodatkowe wolne akurat na jego dyżurze.
Trochę bardziej roztrzepany jest Leszek Milewski, który jest prawdziwym oldschoolowcem. Potrafi przegapić początek finału Ligi Mistrzów, bo akurat zaczytał się w numerze Piłki Nożnej z 1976 roku. Leszek korzysta z telefonu aparatu telefonicznego, który nie posiada funkcji przeglądania internetu czy nagrywania rozmów, a w jego mieszkaniu łapie zasięg wyłącznie na balkonie – stąd kontakt zimą jest nieco utrudniony. Rzecz jasna Leszek ma świetne pióro i pisze kapitalne materiały, dzięki czemu dorobił się gromady wielbicieli i właściwie mógłby otworzyć swój kościół. Inna sprawa, że pod swoimi niepodpisanymi tekstami często czyta, że ludzie tęsknią za starym, dobrym Weszło, i że jedynym redaktorem, dla którego obecnie warto wchodzić na stronę, jest pan Leszek.
Zgaduję, że kiedyś sporo osiągnąć może Kuba Białek, do którego pasuje taka sama laurka, co do Jakuba Piotrowskiego (ostatnio Pogoń, teraz Genk). Ma to, czego trudno się nauczyć, a musi poprawić to, co poprawić można względnie łatwo. O ile Kuby nie dopadną jacyś psychopaci z kolumbijskiego kartelu, albo na przykład psychopaci z Kielc, w najbliższym czasie zrobi się o nim głośno. I to nie w taki sposób, jak o Kamilu Gapińskim, który – pomimo ocieplenia wizerunku za sprawą świetnej roboty, jaką odwala w radiu – ma niebywały talent do drażnienia ludzi. I do dziś pozostaje bohaterem najpopularniejszego tekstu na weszlackiej trybunie, czyli petycji dotyczącej wyrzucenia Kamila Gapińskiego z Weszło.
Tak naprawdę jednak wspomniani ludzie z Bombonery, tak jak i wielu, wielu innych (obecnie grupa liczy ok. 40 osób), najczęściej wykonują rewelacyjną robotę. Po prostu. I naprawdę fajnie jest być częścią tej grupy.
Michał Sadomski
Fot. Newspix